#1202 Kiana Ledé “KIKI” (2020)

Niemalże dekada musiała minąć od pierwszego pojawienia się Kiany Ledé w show biznesie, byśmy mogli wziąć do ręki jej debiutancki longplay. Amerykanka, która swego czasu dała się poznać nie tylko jako wokalistka, lecz także aktorka, powoli robiła wokół siebie szum co jakiś czas podrzucając epki. O jednej z nich, “Selfless”, kilka lat temu mogliście u mnie przeczytać. Dziś – po przeszło roku od premiery – powracam do jej pierwszego pełnoprawnego albumu zatytułowanego “KIKI”.

Bez oczekiwań i sztywnych ram czasowych. Z ludźmi, z którymi znalazła wspólny język. Jak na wokalistkę nagrywającą dla dużej wytwórni, która dopiero ma udowodnić swoją wartość (artystyczną, jak i komercyjną), Ledé dostała bardzo dużo swobody. Współtworzyła każdą z kompozycji, nie tylko angażując się w pisanie, ale często i produkcję. Do tego w erze krótkich wydawnictw porwała się na zaprezentowanie albumu liczącego siedemnaście pozycji. Sporo rzeczy mogło się tu nie udać, a tymczasem otrzymałam krążek, którego słucha się naprawdę nieźle – choć to bardziej muzyka tła aniżeli zestaw utworów, które pamiętałoby się w przyszłości.

Rhythm’and’blues w wykonaniu Kiany Ledé przybiera formę podobną do tej, jaka spodobała mi się zaledwie kilka miesięcy wcześniej u Summer Walker na jej debiucie “Over It”. Trochę oldskulu, sporo żywych instrumentów, ugrzeczniony, utemperowany image. Taka dziewczyna z sąsiedztwa. Choć początek albumu (kompozycje “Cancelled”, “Movin” czy w końcu samplujące hip hopowych Outkast “Mad at Me”) jest próbą zmierzenia się artystki z bardziej zadziornymi tematami czy bitami. Najlepiej w tej kategorii wypada oldskulowe “Labels” z gościnnymi rymowankami BIA i Moneybagg Yo, a do grona żywszych kawałków rzutem na taśmę zaliczyć można “Feel a Way”; średnio przekonujące, flirtujące z trapem “Separation” czy neo soulowe, zwracające uwagę grą bębnów “Chocolate”, w którym Kiana tworzy zgrany duet z Ari Lennox.

Pozostałe kawałki to jazda po wolnych, nieraz balladowych aranżacjach. Ładnie chociażby wypadają eleganckie “Forfeit”; elektroniczne “Crazy”; “Plenty More” z końcówką skręcającą w stronę bezpiecznego, improwizowanego jazzu; zaśpiewana przy akompaniamencie pianina ballada “Attention” (w żadnej z innych piosenek wokalistka tak nie gra na naszych emocjach) czy w końcu akustyczne “No Takebacks”, któremu amerykańskiego, bluesowego klimatu nadaje harmonijka. Po drodze mijamy sporo poprawnych, choć nie zapadających w pamięć minimalistycznych, często akustycznych kompozycji pokroju “Second Chances” czy “Good Girl”.

Chociaż wydawało mi się, że przy tak dużej ilości kompozycji przechodzenie przez album “KIKI” będzie zadaniem ciężkim i niewdzięcznym (szczególnie mając w pamięci wymęczoną epkę “Selfless”), rzeczywistość miło mnie zaskoczyła. Kiana Ledé skomponowała płytę może niekoniecznie odkrywczą czy przełomową, ale przyjemną i prostą w odbiorze. Podoba mi się kierunek, jaki obrała, bo osobiście zmęczona jestem napastliwym r&b wchodzącym we współpracę z elektroniką czy trapem. Może i na razie brakuje Kianie umiejętności stworzenia zgrabnego refrenu, który błąkałby się po głowie, ale wszystko przed nią. A za nią też już sporo, bo “KIKI” tekstami udowadnia, że mimo młodego wieku (w chwili premiery płyty Amerykanka świętowała dwudzieste trzecie urodziny) ma na koncie wiele słodko-gorzkich historii i doświadczeń.

Warto: Labels & No Takebacks

One Reply to “#1202 Kiana Ledé “KIKI” (2020)”

  1. Posłuchałam piosenek ze wpisu i muszę przyznać, że ładnie brzmią. Chyba brakowało mi takich dźwięków, więc na pewno przesłucham całość.
    Zapraszam na nowy wpis i pozdrawiam 🙂

Odpowiedz na „KarolinaAnuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *