RECENZJA: Imagine Dragons “Mercury – Act 1” (2021) (#1242)

Szybkie wypełnienie singlowych zobowiązań i brak trasy koncertowej – Imagine Dragons nie poświęcili swojemu ostatniemu projektowi “Origins” zbyt dużej uwagi. Album, który ukazał się pod koniec 2018 roku, sprawiał niestety wrażenie płyty przygotowanej na szybko i bez większego przekonania co do jej artystycznych walorów. Kapela nigdy nie była zainteresowana ambitnymi brzmieniami, lecz na poprzednim krążku szorowała po dnie. Było więc się od czego odbić.

Za rok minie dekada, odkąd dowodzona przez Dana Reynoldsa formacja Imagine Dragons podbiła nasze serca singlem “Radioactive”. Zespół mógł być jednym z wielu one hit wonders, lecz proponowane przez nich pop rockowe melodie znalazły wielu zwolenników na całym świecie. Były nośne, były przebojowe. A przy tym nie raziły grafomańskimi tekstami. Brakowało tylko płyt, które by od pierwszej do ostatniej sekundy zachwycały. Najnowsza, “Mercury – Act 1”, także nie rzuca na kolana, ale jej słuchanie potrafi dostarczyć niezłych wrażeń. A może po prostu to ja stęskniłam się za muzyką Smoków?

Po “Radioactive”, “Gold”, “Believer” i “Natural” przyszła kolej na nową piosenkę, którą dorzucić mogę do grona moich ulubionych smoczych kompozycji. Jest nią singiel “Cutthroat”, który był świetną odtrutką na mdłe “Follow You” ukazujące się w tym samym czasie. Zespół podążył w stronę szorstkiego, industrialnego rocka prezentując swe eksperymentalne oblicze. Równie mocną kompozycją jest “Dull Knives”. Imagine Dragons postanowili zmierzyć się z alt rockiem, a efektem jest najostrzejsza i najmroczniejsza piosenka w ich karierze, która pełna jest niepokojących wyznań pokroju inside I’m a mess, but I don’t let it show. Nieźle wypada wykrzyczane, podbite elektronicznym bitem “Giants”, któremu daleko jednak do oryginalności. Wszak za takie kawałki dekadę temu polubiliśmy Awolnation. Warto za to zerknąć na lżejsze, akcentujące gitarę akustyczną nowoczesne “Lonely”, którego wieloteksturowy refren szybko zostaje w pamięci, oraz funkujące “Monday”, który jest jednym z bardziej optymistycznych utworów na albumie. Na drugim biegunie ląduje za to stadionowa ballada “Wrecked”, której tematyka kręci się wokół śmierci bliskiej dla Reynoldsa osoby. Jego ból jest tu aż namacalny.

Sporo na “Mercury – Act 1” jest jednak piosenek, które jednym uchem do głowy wpadną by drugim natychmiast ją opuścić. Mniej lub bardziej patetyczne “My Life” do nich wprawdzie nie należy, ale kto jest mi w stanie teraz zanucić takie tracki jak “It’s OK”, “Easy Come Easy Go” czy “One Day”? Bardziej wzbogacają płytę swą liryczną odsłoną aniżeli aranżacyjną.

Już kilka albumów temu przekonaliśmy się, iż Imagine Dragons są zespołem, który potrafi wstrzelić się ze świetnym kawałkiem, ale ma problem, by rozciągnąć wysoki poziom na cały krążek. W efekcie grupa od samego początku zbiera same baty za swoje dzieła. Mi “Mercury – Act 1” podchodzi znacznie bardziej niż “Origins”, ale brakuje mi tu większej różnorodności. A że Imagine Dragons mogą mieć wiele pomysłów, świadczy zawartość “Smoke + Mirrors czy “Evolve”. Bardziej niż wcześniej cenię za to teksty, które wskazują, że ich autor ma za sobą wiele ciężkich chwil, i które w nieskomplikowany sposób potrafią wyrazić to, co czuć może dziś wiele osób.

Warto: Cutthroat & Lonely

___________

Night VisionsSmoke + MirrorsEvolve Origins

One Reply to “RECENZJA: Imagine Dragons “Mercury – Act 1” (2021) (#1242)”

Odpowiedz na „Melka blogerkaAnuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *