RECENZJA: James Blake “Friends That Break Your Heart” (2021) (#1249)

Na początku 2011 roku byliśmy świadkami małego trzęsienia ziemi. Swój debiutancki, imienny album wydał brytyjski wokalista i producent James Blake. Elektroniczne, post-dubstepowe lecz jednocześnie pełne blue-eyed soulowej wrażliwości kompozycje szybko przysporzyły undergroundowemu wówczas Londyńczykowi spore grono wielbicieli. Dekadę później Blake wciąż potrafi budzić te same emocje.

Coś tam się mówi w kuluarach, że James po “Overgrown” nie zaprezentował już nic wielkiego. Jego twórczość oddala się od wyspiarskiego chłodu, a sam artysta coraz bardziej zdaje się być zaprzyjaźniony z amerykańskim środowiskiem muzycznym. Stąd mnogość rhythm’and’bluesowych i hip hopowych zapożyczeń oraz współprace z wykonawcami z tych nurtów (m.in. Beyoncé, Jay Z, Frank Ocean, Kendrick Lamar). Świetnie wyczuwalne to było na “Assume Form” – poprzednim studyjnym dziele Blake’a. Swego czasu była to jedna z moich najulubieńszych premier, a i dzisiaj chętnie wracam do takich tracków jak “Mile High”, “Where’s the Catch?” czy “Don’t Miss It”. Tegoroczny krążek chwyta się mnie na razie słabiej, ale potencjał jest.

Niby tytułem swej piątej płyty James sygnalizuje, iż nie ma szczęścia do przyjaciół, ale znowu serwuje nam kilka kolaboracji. Na “Assume Form” błyszczał duet z Rosalią (“Barefoot in the Park”). Na “Friends That Break Your Heart” mamy SZA, lecz ich wspólny utwór “Coming Back” przenika ledwo zauważalny. Lepszą kompozycją jest podszyta przez moment dramatyzmem elektroniczna ballada “Show Me” z Moniką Martin. Ciekawie prezentuje się mroczne “Frozen”, w którym rozmyty śpiew Brytyjczyka walczy o uwagę z rymowankami JID i SwaVay.

Spośród solowych popisów Jamesa trzy mocniej chwyciły mnie za serce i na dłużej zatrzymały przy sobie uwagę. Jednym z nich jest singlowe, dream popowo-elektroniczne “Say What You Will”, od którego bije spory spokój. Nic dziwnego – wokalista skupił się tu na tematyce bycia sobą w świecie, gdzie każdy choć trochę udaje. Inne nagranie to “If I’m Insecure”. Ambientowa ballada wrzucona została na sam koniec będąc niejako prezentem dla cierpliwych. Mnie ujmuje romantycznym, choć niebanalnym wydźwiękiem i emocjami, jakie skrywają się w głosie Blake’a. Piosenką z innej bajki jest gorzkie, trip hopowe “Life Is Not the Same”, którego mocniejszy refren potrafi uderzyć słuchacza. Pozostałe utwory są po prostu niezłymi produkcjami – czasem bardziej wycofanymi (“Funeral”, flirtujące z muzyką akustyczną “Friends That Break Your Heart”), innym razem lekko powydziwianymi (“I’m So Blessed You’re Mine”, “Foot Forward”).

Tegoroczny album Jamesa Blake’a jest wydawnictwem spójniejszym i spokojniejszym od poprzedniego dzieła. Tym razem artysta nie pokusił się o wyjście poza swoją strefę komfortu, nadal brnąc w melodiach miksujących r&b i różne odcienie elektroniki. Ciągle także przebywa w swoim melancholijnym świecie. Za to go pokochaliśmy przeszło dekadę temu. Na tym nieskazitelnym wizerunku musiała kiedyś pojawić się rysa i jest nią płyta “Friends That Break Your Heart”. Słuchanie całego albumu szybko mnie nudzi i to jest największą bolączką nowego materiału Brytyjczyka.

Warto: Say What You Will & Life Is Not the Same

______________

Assume FormBefore EP

One Reply to “RECENZJA: James Blake “Friends That Break Your Heart” (2021) (#1249)”

Odpowiedz na „KarolinaAnuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *