RECENZJA: Adele “30” (2021) (#1257)

Ilu słuchaczy, tyle opinii na temat tego, co jest najbardziej oczekiwanym wydawnictwem roku. W ostatnich miesiącach zdania te były nie były zbyt różnorodne – wszyscy zastanawiali się, jaki powrót zaliczyć może Adele. Niegdyś niechętnie dzieląca się szczegółami ze swojego prywatnego życia Brytyjka coraz śmielej opowiada o nim w wywiadach, lecz ja informacje o niej wolę czerpać z piosenek. Na jej nowej płycie znów pełno jest osobistych historii.

Można powiedzieć, iż historia Adele zatoczyła koło. Płyta “21”, która przed dekadą okazała się być niczym katapulta do światowej sławy, zbudowana była na zgliszczach zakończonego związku wokalistki. Nie inaczej sprawy mają się z “30”. Tym razem jednak artystka była w poważniejszej sytuacji, gdyż rozwodziła się z ojcem swojego dziecka. Kto jednak czekał na pikantne smaczki z życia pary, ten się zawiedzie. Adele niemalże przez cały album stara się zachować klasę (wyjątkiem jest pełne wyrzutów nagranie “Woman Like Me”) śpiewając o emocjach, jakie jej towarzyszyły przez ostatnie miesiące.

Lepszego rozpoczęcia płyty nie mogłam sobie wymarzyć. Orkiestrowe, choć nieprzesadzone “Strangers By Nature” jest pięknym hołdem złożonym Judy Garland. Jest więc klasycznie i filmowo, a całość sprawia wrażenie, jakby kompozycja zarejestrowana została w latach 40. Innymi highlightami albumu są “My Little Love”, “I Drink Wine”, “Woman Like Me”, “Hold On” oraz “Cry Your Heart Out”. Pierwszy z utworów najmocniej chwyta za serce, a jego klaustrofobiczny, intymny charakter sprawia, że słuchacz czuje się jak intruz, który wkroczył do domu wokalistki, by podglądać jej relacje z synem. Nagranie pełne jest bowiem jej rozmów z dzieckiem oraz poruszających, rozbrajających wyznań. Knajpiane, gorzkie “I Drink Wine” przywodzi na myśl stare kompozycje Eltona Johna. Spokojne, choć pełne jadu “Woman Like Me” bazuje na dźwiękach gitary akustycznej. Surowe “Hold On” sporo zyskuje dzięki zaproszonym do współpracy przyjaciołom wokalistki, którzy odpowiedzialni są za gospel-podobne chórki, na które składają się pełne otuchy słowa. Z grona tych balladowych numerów wyłamuje się “Cry Your Heart Out” – pozytywny utwór z pogranicza reggae, country i doo-wop.

Słabiej zainteresowały mnie dwie kolejne żywsze piosenki. “Oh My God” o aranżacji miksującej r&b z afrobeatem wypada dziwacznie, zaś popowe, gitarowe “Can I Get It” bardziej pasuje mi do Eda Sheerana aniżeli Brytyjki. Daleko mi też do zachwytów nad nudnym “Easy on Me”, który nie ma szans w starciu z innymi pierwszymi singlami wokalistki (“Hometown Glory”, “Rolling in the Deep” czy nawet “Hello”). Powoli przekonuję się do sensualnego, jazzującego “All Night Parking” oraz dwóch mocnych, choć lekko męczących ballad “To Be Loved” i “Love Is a Game”.

Uwielbiam “19”, szanuję “21”, nie wracam do “25”. Moja relacja z twórczością Adele nie jest zbyt prosta, lecz na “30” rzuciłam się w dniu premiery. Chciałam prawdy, chciałam szczerości. Muzyka brytyjskiej wokalistki dostarcza je w ogromnych ilościach od lat. Nie inaczej jest tym razem. I choć na “30” nie widzę kompozycji mających zastąpić nam “Someone Like You” czy “Set Fire to the Rain”, zawartość wydawnictwa prezentuje się naprawdę okazale (powrót do bardziej retro grania służy Adele), a wyśpiewywane przez nią wersy sprawiają, że człowiek rozwiódłby się tylko po to, by jeszcze lepiej zrozumieć targające wokalistką emocje.

Warto: Strangers By Nature & My Little Love & Hold On

___________

192125

4 Replies to “RECENZJA: Adele “30” (2021) (#1257)”

  1. Nie otrząsnęłam się jeszcze po hypie spowodowanym “25”, a tu Adele wydaje kolejny album, ech. 😉 Czekam aż ten szał trochę ucichnie i może wtedy dopiero sięgnę po te dwa albumy.
    U mnie nowy wpis, zapraszam i pozdrawiam. 🙂

  2. Moja ulubiona płyta Adele to “21” i tak jak Ty do “25” nie wracam. Jak będzie z “30” jeszcze nie wiem, póki co jest gdzieś pomiędzy. Pojedynczo podoba mi się większość utworów, z wyjątkiem “My Little Love”, które jest według mnie totalnie przesadzone (dziecka bym do tej płyty nie mieszał). Całościowo jest dosyć niespójnie, ale tak jak Szafira, chcę chyba poczekać aż szał trochę ucichnie.

    Pozdrowienia i zapraszam na nowy wpis.

  3. Strasznie trudna jest ta płyta. Z jednej strony emocjonalnie chwyta za serce, z drugiej Adele przestaje być niedostępną divą. Jednak jak się spojrzy na “30” jak na całość, to czuć spory niedosyt. Szkoda, ale liczę, że to tylko początek “nowej” Adele i jeszcze nas czymś zaskoczy.

Odpowiedz na „BartekAnuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *