RECENZJA: Tinashe “333” (2021) (#1264)

Tinashe miała świetny start, a wydana przez nią w 2014 roku płyta”Aquarius” szybko nadała jej rolę wybawicielki muzyki r&b. Wokalistka była na ustach wszystkich, lecz nie było łatwo dogadać jej się z wytwórnią, która uwierzyła w jej talent. Kiedy kolejne projekty zaczęły skupiać uwagę coraz mniejszej ilości słuchaczy, trasy koncertowe prawie nie dochodziły do skutku a za teledyski artystka płaciła z własnej kieszeni, Tinashe powiedziała dość. I zaczęła wszystko od nowa.

Przed dwoma laty Tinashe Kachingwe stwierdziła, że nikt tak dobrze nie zadba o jej interesy, co ona sama. Odeszła z dużej wytwórni i wystartowała z własnym labelem. Wydaje więc muzykę na własnych warunkach i zasadach, nie kalkulując, co lepiej się sprzeda. Eksperymentalnie i wywrotowo nie jest, ale Tinashe postanowiła otworzyć się na inne gatunki i do swojego alt rhythm’and’bluesowego brzmienia dorzuciła więcej elementów popowych, hip hopowych czy elektronicznych. Taka była jej pierwsza płyta “na wolności” zatytułowana “Songs For You”. Takie jest też i tegoroczne “333”.

Za openera płyty robi piosenka, jakiej po Amerykance się nie spodziewałam. Gospelowo-neo soulowe “Let Go” jest świeże i wiosenne, a bajkowego uroku nadają mu wpleciony śpiew ptaków. Jeśli i wam podoba się ta spokojniejsza twarz Tinashe, warto zerknąć na mroczniejsze “It’s a Wrap” i “Bouncin’, Pt. 2”; sensualne “Angels”, które wprawdzie jest duetem z Kaash Paige, lecz głosy obu artystek tak się dopełniają, że trudno jedną od drugiej rozróżnić; oraz rozmarzone, minimalistyczne “333” o trochę bardziej pokombinowanej produkcji i rapowych wstawkach autorstwa Absolutely. Nieco słabsze wrażenie w tej kategorii nagrań robi elektryczne r&b ukrywające się pod szyldem “Let Me Down Slowly”. Lepszą propozycją eksplorującą nowoczesne czarne brzmienia jest utwór “I Can See the Future”.

Wokalistka nie ukrywa, że swoją muzyką ma ochotę zachęcić nas do tańca. Nasze imprezowe playlisty tylko czekały na bounce’ujące “X”: pędzące przez minutę na jungle’owym bicie “Shy Guy” czy elektroniczne, zapętlone “Bouncin”. Nad nimi wszystkimi góruje jednak “Undo (Back to My Heart)” miksujące pop z tanecznymi bitami. Całość wypada średnio współcześnie, ciągnąć raczej moje myśli w stronę końcówki pierwszej dekady nowego tysiąclecia. Jeśli chcecie więcej takich powrotów do przeszłości, za rogiem czeka smakowite popowe “The Chase” z podkreśloną perkusją. Kawałek ten pasuje mi na album “Talk That Talk” Rihanny, na którym to barbadoska gwiazda upodobała sobie pop w jego ostrzejszej odsłonie. Lekko za to zawodzi efekt współpracy z Kaytranada. “Unconditionally” łączy dźwięki gitary akustycznej z komputerowymi bitami, lecz po duecie takiej dwójki oczekiwałam czegoś większego i bardziej porywającego.

Mając w pamięci średnio interesujące albumy “Nightride” i “Joyride” nie od razu rzuciłbym się na “333”. Tinashe jednak już swoją poprzednią płytą “Songs For You” udowodniła, że ma na swoją twórczość sporo pomysłów, których nie mogła rozwinąć będąc częścią komercyjnego labelu. Czego nie wykorzystała przed dwoma laty, to uczyniła częścią krążka “333”. Jej piątego studyjnego albumu słucha się niezwykle prosto, choć z lekkim uczuciem znużenia. Tinashe nie wychodzi bowiem czy swoim wokalem czy historiami poza bezpieczną przestrzeń. Po raz kolejny za to udowadnia, że bez wielkiego budżetu da się nagrać płytę wcale nie brzmiącą tanio.

Warto: The Chase & Angels

One Reply to “RECENZJA: Tinashe “333” (2021) (#1264)”

  1. Lubię Tinashe i lubię rnb, ale odnoszę wrażenie, że wszystko na “333” brzmi jak coś innego. Na przykład “The Chase” za mocno kojarzy mi się z Rihanną. Może dlatego, jak na razie, moja ulubiona piosenka to “Undo”. No i 16 utworów to w dzisiejszych czasach spora przesada. Po skróceniu wyszłaby z tego całkiem fajna płyta 😉

    Pozdrawiam i zapraszam na nowy wpis.

Odpowiedz na „BartekAnuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *