RECENZJA: Alicia Keys “Keys” (2021) (#1266)

Odwołana z wiadomych względów trasa koncertowa sprawiła, że Alicia Keys zyskała dużo wolnego czasu. I chociaż przed rokiem oddała w nasze ręce nowy krążek (“ALICIA”), chętnie nadrabianie netflixowych zaległości zamieniła na pracę nad nowymi utworami. I ten swój proces twórczy postanowiła nam pokazać, gdyż na najnowszym albumie zatytułowanym “Keys” udowadnia, że piosenka może być jak niezamalowane płótno, której kolory zależą jedynie od humoru autora dzieła. Ambitny, lecz długi projekt.

Ósma studyjna płyta Amerykanki jest dwuczęściowym wydawnictwem składającym się z dysków originals i unlocked. Pierwszy z nich zawiera kompozycje zaaranżowane w sposób bliski klasycznej naturze Alicii. Druga część to komplet nagrań nowocześniejszych, gotowych może nie tyle na podbijanie imprezowych parkietów, co odpowiednich do nocnych przejażdżek samochodem. Nie są to jednak krążki w pełni symetryczne. Większość piosenek ma swoich braci bliźniaków, podczas gdy kilka utworów występuje wyłącznie w jednej wersji.

I tak podkręcone nie zostały kompozycje “Plentiful”, “Paper Flowers” i “Like Water”. Pierwsza z nich po instrumentalnym, spokojnym wstępie przeobraża się w piano-hip hopowy kawałek z gościnną rymowanką Pusha T. Dwa pozostałe numery to zaaranżowany na  pianino soul – ładny, lecz nie zostający od razu w pamięci. Część unlocked kusi obecnością zmysłowego, odpowiednio niespiesznego rhythm’and’bluesowego kawałka “LALA” oraz jeszcze wolniejszego “Come For Me” – dość typowego, ale przyjemnego.

W obu odsłonach – klasycznej i zedytowanej – podoba mi się utwór “Best Of Me”. Ciężko jednak stwierdzić, czy w tej kompozycji uwydatnił się geniusz Keys, czy może jest wielkość jest zasługą wykorzystanych elementów “Cherish the Day” Sade. Talent do samplowania? Można tak powiedzieć. Jeszcze bardziej podoba mi się jazzujące, skupiające moją uwagę przez całe sześć minut “Is It Insane”. Od razu jednak otwiera mi się w głowie szufladka, z której wyskakuje “Is It a Crime”… też Sade. Jestem także fanką pełnego niesamowitej energii i mocy “Nat King Cole”, które jednak w swojej unlocked wersji zostało spłaszczone. W swoich nowocześniejszych szatach bardziej odpowiadają mi za to piosenki “Skydive” oraz “Love When You Call My Name”. Sporą metamorfozę przeszedł utwór “Only You”, który z romantycznej, choć niezbyt słodkiej ballady przeobraził się w elektroniczny numer z interesującymi, choć początkowo lekko szokującymi wokalnymi obróbkami. Na co jeszcze warto zwrócić uwagę? Ładnie wybrzmiewa oryginalna, wiosenna wersja “Daffodils”, oraz seksowne “Billions” – godne sprawdzenia w obu odsłonach.

Podoba mi się koncepcja płyty “Keys” i chęć pokazania, jak może zmienić się jedna kompozycja w zależności od tego, kto bierze się za jej produkcję. Pierwszą część Alicia Keys zmontowała niemalże samodzielnie, przy drugiej zaś nawiązała współpracę z Mike Will Made It. Całość jest jednak ciut za długa, a wiele nagrań przeszło nie metamorfozę, lecz delikatny lifting, przez co słuchanie ósmego albumu artystki nie jest aż takim przeżyciem, jakiego byśmy sobie życzyli. Jest bezpiecznie. Momentami naprawdę świetnie, lecz jeśli faktycznie chcecie zachwycać się Alicią, nadal odsyłam do “Here” czy “The Diary Of…”.

Warto: Best Of Me & Is It Insane & Nat King Cole (originals)

______________

Songs in A MinorThe Diary Of… ♥ As I AmThe Element of FreedomGirl on FireHereALICIA

2 Replies to “RECENZJA: Alicia Keys “Keys” (2021) (#1266)”

  1. Hm, no właśnie. Fajny koncept, ale wyszło chyba trochę chaotycznie. Po przesłuchaniu całości czułem się trochę zagubiony i myślałem, że porównywanie wersji powtórzonych utworów będzie fajniejszym zajęciem. Niestety jakoś nie poszło to po mojej myśli.

    Z utworów, które warto zapamiętać chyba też najbardziej przyczepił się do mnie “Nat King Cole”. Poza tą jedną piosenką odnoszę jednak wrażenie, że jest to bardziej płyta, która leci sobie gdzieś tam w tle, zamiast przykuwać uwagę konkretnymi utworami i tytułami.

    Wszystkiego dobrego na Święta i zapraszam na nowy wpis 🙂

  2. Chyba rzeczywiście Alicia miało bardzo dużo czasu. 🙂 No cóż, koncepcja dobra, ale jak słusznie zauważyłaś stosunek pomiędzy pierwszą a drugą płytą to bardziej ewolucja niż rewolucja. Przy odrobinie szaleństwa była szansa przypomnieć się na bardziej komercyjnym rynku.

    Zapraszam do siebie na podsumowanie roku. Pozdrawiam!

Odpowiedz na „Galaktyka MuzykiAnuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *