RECENZJA: Joss Stone “Never Forget My Love” (2022) (#1279)

Joss Stone miała zaledwie szesnaście lat, gdy podbiła show biznes albumem “The Soul Sessions”. Nastolatka nie tylko zaskoczyła wspaniałym głosem, ale i muzyczną dojrzałością. Gdy jej rówieśnicy wieszali na ścianach plakaty Britney Spears, Justina Timberlake’a czy Christiny Aguilery, jej idolami były gwiazdy soulu i bluesa lat 60. i 70. Minęły prawie dwie dekady a Joss nadal nie ma ochoty na zostanie pop gwiazdą.

Słuchacze nieśledzący na co dzień zawodowych kroków Stone przypuszczać mogli, że Brytyjka postanowiła porzucić muzyczną karierę na rzecz założenia rodziny. Nic bardziej mylnego. Po wydaniu inspirowanego reggae albumu “Water for Your Soul” zaangażowała się w projekt wielkiej trasy koncertowej, która obejmować ma wszystkie państwa świata. W efekcie artystka wystąpiła nawet w takich miejscach jak Korea Północna czy Syria. Pandemia przystopowała jej dalsze plany, ale czas wolny Joss poświęciła na nagranie nowej płyty.

Od samego początku kariery brytyjska wokalistka lubiła sobie poskakać po gatunkach. Po epizodach pełnych dźwięków rhythm’and’bluesowych, soulowych, reggae czy bluesowych naszła ją wraz z krążkiem “Never Forget My Love” ochota na orkiestrowy pop szczodrze zabarwiony soulem czy jazzem. Artystka prezentuje nam dziesiątkę premierowych nagrań gotowych do wyśpiewania ich z dużym zespołem u boku. Zaczyna się jednak niezbyt dobrze – w podniosłym “Breaking Each Other’s Hearts” niezbyt podoba mi się wokal Stone w refrenie. Przyjemniej artystka brzmi w kolejnych kompozycjach. Mi szczególnie do gustu przypadła w jazzującym, zagadkowym “The Greatest Secret” oraz eleganckim, soulowym “When You’re in Love” – swoim natchnionym występem w tym utworze udowadnia, że porównania do Arethy Franklin nie były na wyrost.

Świetnie wypadają piosenki, które powstały we współpracy z orkiestrą dętą. Mamy to chociażby “Never Forget My Love”, chóralne “No Regrets” czy romantyczne “Oh to Be Loved by You”. Warto zerknąć na dwie spokojniejsze kompozycje, które znalazły się w dalszej części płyty – nostalgiczne “Does It Have to Be Today” z męskimi chórkami kojarzącymi się z wytwórnią Motown, oraz zaaranżowane na pianino, rzewne “You Couldn’t Kill Me”.

Czy warto było czekać siedem lat na “Never Forget My Love”? Oczywiście, że tak. Czy jest to najlepsza płyta w karierze Joss Stone? Nie – tu nadal dla mnie rządzi to surowsze, bluesowe oblicze artystki z “LP1” czy intensywnego “Colour Me Free!”. Nie mówiąc już o bezbłędnym “The Soul Sessions”. Ciężko było mi podobnie zaangażować się w tegoroczną nowość Brytyjki. Miło słucha się jej nowych kompozycji (a one same rozbudzają ciekawość, jak może wyglądać nadchodząca trasa koncertowa artystki), ale mało która z nich faktycznie zapadła mi w pamięć.

Warto: The Greatest Secret & When You’re in Love

______________

The Soul Sessions ♦ Mind Body & SoulIntroducing Joss StoneColour Me Free!LP1Water for Your Soul

One Reply to “RECENZJA: Joss Stone “Never Forget My Love” (2022) (#1279)”

  1. Bardzo się cieszę, że Joss wróciła z nowym albumem, ale -hmmmmmm – jest trochę archaicznie i z tą zapadawalnością w pamięć, o której piszesz, zdecydowanie jest mały problem 😉

    Pozdrawiam i zapraszam na nowy wpis 🙂

Odpowiedz na „BartekAnuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *