RECENZJA: Kaina “It Was a Home” (2022) (#1283)

Miękki głos, choć wystarczająco ostry, by przypomnieć ci, co może się stać, gdy podejdziesz zbyt blisko słońca – takimi enigmatycznymi słowami swoją postać opisuje Kaina Castillo, urodzona w Chicago wokalistka o wenezuelsko-gwatemalskich korzeniach. Zwróciła na siebie uwagę w 2019 roku albumem zatytułowanym, a jakże, “Next to the Sun”, a przed paroma tygodniami wydała krążek, który – jak na razie – jest moją ulubioną premierą 2022 roku.

Spokojne neo soulowo-rhythm’and’bluesowe brzmienie albumu debiutanckiej płyty Kainy muśnięte gdzieniegdzie zostało ciepłem południowoamerykańskiego słońca. Całość była stonowana, utrzymana w podobnie pastelowych barwach. Tegoroczny album “It Was a Home” swoim tytułem nawiązuje nie tylko do wydarzeń ostatnich kilkunastu miesięcy, gdy wszyscy zamknięci zostaliśmy w domach. To także opowieść o poszukiwaniu własnej tożsamości w czterech ścianach, oraz powrocie do wydarzeń, które pomogły artystce w kształtowaniu jej charakteru i osobowości.

O “It Was a Home” ciężko jednak powiedzieć jak o albumie, na którym Kaina znalazła dźwięki, w których czuje się najswobodniej. Sporo tu kombinuje i poszukuje nowych ścieżek, którymi może choćby krótką chwilę się przejść. Swój drugi studyjny krążek zaczyna od rhythm’and’bluesowego, zabarwionego delikatnie psychodelią “Anybody Can Be in Love”, by za chwilę przejść do oldskulowego, folkowego popu (“It Was a Home”) czy bedroom popu w jego najlepszej odsłonie (“Good Feeling”). Czasem sięga po bardziej akustyczne klimaty (lekkie, eteryczne “In My Mind”; pełne anielskich wokaliz “Come Back as a Flower”), innym razem zaskakuje niemalże alt rockowymi zrywami (“Ultraviolet”). Mi jednak najbardziej podoba się w sensualnym, orkiestrowym “Sweetness” czy ciepłym, przemycającym wpływy latino i disco “Casita”. W drugim z utworów hiszpańskojęzyczny refren jest wręcz zaraźliwy. Lubię też vintage’owo-syntezatorowe “Apple”, które kojarzy mi się z niektórymi dokonaniami La Femme. Świetnie wypada i jazzujące “Blue”. Na deser zostają nam dwie słodkości – wzbogacone hiszpańską gitarą “Friend of Mine”, oraz słoneczna popowa bossa nova postaci “Golden Mirror”.

Album “It Was a Home” Kainy wpadł mi w ucho w bardzo podobnym okresie, co “Collapsed in Sunbeams” Arlo Parks sprzed dwunastu miesięcy. Chociaż obie artystki więcej dzięki aniżeli łączy, obie prezentują nam muzykę, po kontakcie z którą człowiek po prostu lepiej się czuje i choć na chwilę ucieka od szarej rzeczywistości. 

Warto: Sweetness & Casita

One Reply to “RECENZJA: Kaina “It Was a Home” (2022) (#1283)”

  1. Zaciekawił mnie ten krążek, zapiszę go sobie i później do niego wrócę. Potrzeba mi takich ciepłych dźwięków.
    Zapraszam na nowy wpis i pozdrawiam 🙂

Odpowiedz na „KarolinaAnuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *