RECENZJA: BANKS “Serpentina” (2022) (#1295)

Gdy wydawała w 2014 roku swój debiutancki album “Goddess”, byliśmy świadkami niemałej popularności gatunku PBR&B zwanego też alternatywnym r&b. Na scenę weszły wówczas takie artystki jak FKA twigs, Tinashe czy właśnie ona, BANKS. Jak bardzo show biznes jest bezlitosny i jak szybko o tobie zapomina, amerykańska wokalistka przekonała się dość szybko. Dziś wydaje album z ramienia wytwórni AWAL wspierającej niezależnych twórców.

Długa do czwartego studyjnego albumu BANKS była długa i kręta – zupełnie jak tytułowa serpentyna. Te kojarzą się dodatkowo z elementami wystroju imprezowych sal, przez co bez samego słuchania płyty wywnioskować można, iż za Amerykanką sporo trudności, które udało jej się przezwyciężyć. A miała z czego się podnosić i ma co dziś celebrować. Miesiące dzielące krążki “III” i “Serpentine” to czas zmagania się wokalistki ze zdrowotnymi problemami i atakami paniki. Te już za nią, a zapisem tego zabarwionego cierpieniem czasu jest tegoroczna premiera.

Please let me be misunderstood śpiewa w otwierającej album piosence “Misunderstood” artystka puszczając oczko do Niny Simone i jej “Don’t Let Me Be Misunderstood”. Jej kompozycja jest metaliczna, a ludzki pierwiastek zyskuje za sprawą gospelpodobnego śpiewu BANKS. Słabszą piosenką jest następujące po niej “Meteorite” o dziwnym tempie i irytujących wokalach. Niewiele zostaje mi także po wysłuchaniu rhythm’and’bluesowego “Fuck Love”, choć przyznam, że ten ironiczny tekst robi dobrą robotę. Krótką serię żwawszych kawałków Amerykanka przerywa balladą “Deadend”, która po jakimś czasie zastępuje minimalistyczną melodię elektronicznymi bitami. Na podobnie elektroballadowym patencie jedzie “Burn”. Piękniej wybrzmiewają jednak anielskie, kruche “Birds By the Sea” czy powodujące lekkie drganie serca “I Still Love You” – nagranie proste, ale szczere.

Z przygotowanych do rozgrzewania parkietów kawałków zabieram dla siebie euforyczne “Holding Back” przenoszące mnie w czasie co najmniej o pięć-sześć lat, czy wyszeptane, lekko obłąkane “The Devil”. Sporo potencjału kryje się w “Skinnydipped” – utworze może i nieco ślamazarnym, ale posiadającym fajne momenty, gdy w śpiew artystki wkrada się nieco irytacji. Nieźle słucha się i rhythm’and’bluesowo-soulowego “Spirit” z gościnnym udziałem Samohta. Średnie wrażenie zostawiają za to po sobie piosenki “Anything 4 U” czy “Unleavable”.

Nie będę tego ukrywać – postać BANKS przestała mnie intrygować kilka lat temu, gdy z niedowierzaniem słuchałam albumu “III”. Przechodzenie przez ten krążek było niczym droga przez mękę okraszona niedowierzaniem, że ta jeszcze do niedawna innowacyjna artystka oddała w nasze ręce tak nudny zestaw piosenek. Tegoroczna nowość “Serpentina” nie jest powrotem do tej wysokiej formy z czasów singli “Beggin for Thread” czy “Waiting Game”, ale jest znacznie lepiej niż ostatnio. Po wielu kompozycjach widać, że BANKS ma ochotę na eksperymenty, a i przygotowywane przez nią ballady potrafią zachwycić i skłonić do refleksji.

Warto: Birds By the Sea & The Devil

____________

GoddessThe Altar ♥ III

One Reply to “RECENZJA: BANKS “Serpentina” (2022) (#1295)”

  1. Jedna z tych płyt, które ciągle mam w planach. Chociaż po fragmentach jakoś mnie jeszcze nie przekonała, ale muszę znaleźć czas, żeby przesłuchać w całości. Na pewno, tak jak piszesz, nie jest tak, jak było u niej kiedyś, ale może znajdę coś dla siebie 🙂

    Wszystkiego dobrego na Święta i zapraszam na nowy wpis 🙂

Odpowiedz na „BartekAnuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *