RECENZJA: Lykke Li “EYEYE” (2022) (#1306)

Chociaż Szwecja od lat kojarzona jest z wysokiej jakości przebojowym popem, reprezentantka tamtego muzycznego rynku, Li Lykke Timotej Zachrisson, swoją twórczością woli podkreślać chłodny, skandynawski krajobraz własnej ojczyzny, który komponuje się z opowiadanymi przez nią historiami o złamanych sercach. Patent ten lepiej lub gorzej działa od przeszło dekady, ale Lykke Li oznajmia, że pora zamknąć ten smutny rozdział.

Trzeba jednak wcześniej postawić kropkę. Nią jest właśnie krążek “EYEYE”, który przy pomocy Björna Yttlinga Szwedka zmajstrowała w domowym zaciszu. Znany z indie rockowej kapeli Peter Björn and John artysta miał okazję pracować z Lykke Li przy jej trzech poprzednich wydawnictwach. Ich drogi rozeszły się na czas przygotowywania “So Sad So Sexy” w 2018 roku – miksującego trap z r&b albumu, który dziś uznaję za swoisty wypadek przy pracy, czy nawet udaję, że tej płyty w ogóle nie było. Wokalistka miała się od czego odbijać i udało jej się przekonać mnie, że wciąż może dużo znaczyć.

Śpiew ptaków i obolały, niepewny wokal Szwedki otwierają “EYEYE” występując obok akustycznej gitary w surowej kompozycji “NO HOTEL”. Ten ospały utwór jest jednym z najpiękniejszych nagrań w dyskografii artystki – przy okazji i najprostszym, lecz robiącym ogromne wrażenie. Drugą perełką na krążku jest “HIGHWAY TO YOUR HEART”, w którym amerykański klimat spotyka się z syntezatorami. To jedna z tych piosenek, których chciałoby się słuchać na pełnej głośności podczas nocnych przejażdżek pustą szosą. Do grona moich ulubieńców zaliczają się również dream popowe, senne “HAPPY HURTS” oraz “CAROUSEL”, które kręci się na folkowo-elektronicznym podkładzie, zachwycając harmoniami. Na drugą połowę “EYEYE” składają się nagrania mniej pasjonujące, lecz niepozbawione tego smutnego, lykke’owego uroku. Szczególnie warto zerknąć na kołyszące “5D” oraz shoegazowo-popowe “YOU DON’T GO AWAY” pełne słodkich, niewinnych wokali. Na koniec zostaje ubrane w jasne dźwięki jedynie “ü&i”, które w połowie ni stąd ni zowąd się kończy, wracając do odgłosów natury – tym samym, pamiętając o wstępie do “NO HOTEL”, historia zatacza koło.

Gdy tylko usłyszałam przed paroma tygodniami singiel “NO HOTEL”, wiedziałam, że potencjał tej kompozycji nie może zostać zmarnowany i nie ma szans, by po takiej zapowiedzi reszta utworów szurała po dnie. I tak faktycznie się nie stało. “EYEYE” swoją formą przypomina mi pamiętne “I Never Learn”, z którym początkowo niezbyt się polubiliśmy. Dziś przepraszam się z tamtym wydawnictwem i szybko zaprzyjaźniam z tegorocznym. Lykke Li przygotowała płytę bardzo niespieszną, intymną, pozbawioną punktów zwrotnych czy zapadających w pamięć refrenów. Nie jest to może porcja utworów o takim samym ładunku emocjonalnym, co nagrania ze wspomnianego “I Never Learn”, ale Szwedce znów udało się sprawić, że nagle robi się szaro i ponuro.

Warto: NO HOTEL & HIGHWAY TO YOUR HEART

__________________

Youth Novels Wounded RhymesI Never Learn ♦ So Sad So Sexy

One Reply to “RECENZJA: Lykke Li “EYEYE” (2022) (#1306)”

  1. Podoba mi się zdołowanie tej płyty, ale szczerze mówiąc, na ten moment, wolę jednak “So Sad So Sexy”. Zawsze lubiłem ponure klimaty, ale “EYEYE” mnie jeszcze nie przekonało. Mam wręcz nadzieję, że to jej ostatni smutny album. Czas zmienić klimat.

    Zapraszam na nowy wpis i pozdrawiam 🙂

Odpowiedz na „BartekAnuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *