RECENZJA: Connie Constance “English Rose” (2019) (#1332)

Pochodząca z podlondyńskiej miejscowości Watford Connie Constance (a właściwie Constance Power) chrapkę na muzyczną karierę miała już w 2015 roku. Rozpoczęła wówczas swoją muzyczną ofensywę, która przyniosła jej kontrakt z wytwórnią Virgin EMI. Po wielu singlach i epkach w 2019 roku zaprezentowała debiutancki album “English Rose”, który na pewno nie jest taki, jak myślicie.

Connie zakręciła się wokół mnie, gdy wróciła moja fascynacja wschodzącymi gwiazdami kobiecej, brytyjskiej sceny. Wielokrotnie powtarzałam, że kraj ten ma szczęście do wiele obiecujących artystów. Z dużą ufnością podeszłam więc do twórczości Constance, która nad “English Rose” miała okazję pracować Jimem Abbissem – producentem, który maczał palce w bestsellerowym debiucie Arctic Monkeys, albumach “19” i “21” Adele oraz imiennym krążku Kasabian. I chociaż wiele osób widziałoby ją w roli nowej gwiazdy r&b, ona miała ochotę zostać artystką indie.

Co nie znaczy, że wpływy czarnych brzmień na “English Rose” w ogóle się nie pojawiają. Zapodane zostały w sposób mniej oczywisty. Mamy tu więc r&b połączone z elektroniką (ironiczne “Fast Cars”), r&b w wersji metalicznej i industrialnej (ekspresyjne “I Want Out”) czy r&b nowoczesne, kołyszące i bardzo nocne (“Blooming in Solitude”). Mi jednak bardziej podobają się utwory, w których Connie Constance ujawnia swoje zainteresowanie ostrzejszymi dźwiękami. Ich reprezentantami są tu art rockowe, zadziorne “Bloody British Me” oraz energiczne, indie rockowe “Give & Take” z kilkoma interesującymi gitarowymi riffami. Jeszcze mocniej zauroczyła mnie balladowa część płyty. Może i tytułowy, zaaranżowany na pianino utwór dość szybko mi się przejadł, ale już orkiestrowe “Bad Vibes” posiada wspaniały filmowy klimat, a “Grey Area” i “Let Go” urzekają atmosferą godną zadymionego, jazzowego klubu. Na deser zostają nam dwie inne udane kompozycje – art popowe, teatralne “Yesterday” oraz “End Credits (Sober)” będące najbardziej popowym momentem wydawnictwa.

Trzy lata minęły od “English Rose”, a Connie Constance wciąż znana jest bardziej z house’owej kolaboracji “Heaven Takes You Home” Swedish House Mafia aniżeli autorskich piosenek. Szykuje się jednak do podejścia numer dwa i za krótką chwilę będziemy mogli sięgnąć po jej nowy album zatytułowany “Miss Power”. Poprzeczka zawisła wysoko, gdyż ta angielska róża nie jest zaledwie pąkiem, lecz kwiatem, który zdążył zakwitnąć. Przekwitnąć? Oby nie, ale przekonamy się o tym za jakiś czas. Na razie zostawiam was z debiutem Brytyjki, który mocno się mnie uczepił w ostatnich tygodniach.

Warto: Bloody British Me & Grey Area & I Want Out

One Reply to “RECENZJA: Connie Constance “English Rose” (2019) (#1332)”

  1. Oj tak, pamiętam Connie sprzed tych kilku lat. Fajny głos, niezła muzyka, moje klimaty. Dobrze wiedzieć, że wydaje nowy album!

    Pozdrawiam i zapraszam na nowy wpis 🙂

Odpowiedz na „BartekAnuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *