#178, 179 Ashley Tisdale “Headstrong” (2007) & “Guilty Pleasure” (2009)

 

Postanowiłam zrobić porównanie obu płyt Ashley Tisdale i jeszcze raz przesłuchałam jej debiutancki album pt. “Headstrong”. Został on wydany po sukcesie “High School Musical”, w którym to Ashley wcieliła się w rolę wrednej i podstępnej Sharpay Evans. Wiadomo, płyta nie jest sountrackiem do filmu, ale Tisdale mogła pożyczyć od granej przez siebie postaci nieco pewności siebie i zadziorności. A przede wszystkim przekonania, że jest się kimś niezwykłym. Ashley chciała niestety udowodnić, że może być nową Britney Spears.

Czytaj dalej #178, 179 Ashley Tisdale “Headstrong” (2007) & “Guilty Pleasure” (2009)

#176, 177 Rihanna “Talk That Talk” & Sylwia Grzeszczak “Sen o przyszłości”


Kobieta – maszyna. Nie skończyła trasy promującej album “Loud” a już wydała nowy krążek. Do końca stycznia wypuści pewnie jeszcze kilka singli z “Talk That Talk” i ogłosi, że nagrywa nowy materiał. Rihanna nie zwalnia tempa. Kiedy tylko uda mi się ją spotkać, zapytam się jej, kiedy (albo – czy w ogóle) śpi. Jeszcze przed wydaniem “Talk That Talk” mówiła, że marzy jej się powrót do korzeni. Taak, bardzo zadbała, by nowa płyta tak brzmiała. Palcem nie kiwnęła, byśmy otrzymali coś na miarę “Music of the Sun”, czyli debiutanckiej płyty. Widocznie przez te wszystkie lata już zapomniała, jak zaczynała. A szkoda. Chciałabym od niej więcej takich perełek jak zeszłoroczne “Man Down”, czyli piosenek ze świetną, charakterystyczną muzyką i intrygującymi tekstami. Ok, koncert życzeń trzeba zakończyć i pogodzić się z tym, co jest.

Czytaj dalej #176, 177 Rihanna “Talk That Talk” & Sylwia Grzeszczak “Sen o przyszłości”

#175 Vanessa Hudgens “V” (2006)

To musiało się tak skończyć. Po spektakularnym sukcesie” High School Musical”, gdzie Vanessa wcieliła się w rolę Gabrielli, akcje Hudgens poszybowały w górę. Szczerze przyznam, że kibicowałam Sharpey. Gabriella była dla mnie za bardzo nierozgarnięta i za słodka. Taka niewinna dziewczynka. Piosenki, które Vanessa śpiewała w “High School Musical” były w większości nudne. Nie zdziwię się, jeśli wiele fanek po posłuchaniu niektórych w depresję wpadło. Tak czy inaczej każda gwiazdka Disney’a razem z kontraktem na serial czy film otrzymuje możliwość nagrania płyty. Nie inaczej było z Vanessą.

Czytaj dalej #175 Vanessa Hudgens “V” (2006)

#170, 171 Ayo “Joyful” (2006) & Rihanna “Good Girl Gone Bad” (2007)

Ayo jest niemiecką piosenkarką pochodzenia nigeryjsko-romskiego. Zwróciłam na nią uwagę podczas przeszukiwania stron o muzyce w celu znalezienia jakiejś ciekawej wokalistki lub zespołu. Zaciekawiła mnie informacją, że gra muzykę z pogranicza popu, soulu i folku. Zachęciła mnie też okładka – bardzo taka swojska, przyjemna, zdjęcia chyba na wsi robione. A sama wokalistka nie wyglądała na typową piękność. Jej debiutancka płyta “Joyful” ukazała się w 2006 roku. Wszystkie piosenki (oprócz “Down On My Knees” i “And It’s Supposed to Be Love”) są jej autorstwa. Mnie osobiście bardzo zaskoczyła informacja, że cały album powstał w…5 dni. Tyle trwało oczywiście nagrywanie. Teksty Ayo miała wcześniej. Dla porównania: płyta “B’Day” Beyonce została przygotowana w 2 tygodnie. A mimo to jest dużo gorsza od “Joyful”. Na pierwszy plan wysuwa nam się głos wokalistki. Jest niesamowicie ciepły i głęboki. Na pewno jeden z najbardziej charakterystycznych wokali wśród pań. Przyznam, że jej korzenie (mieszanka krwi nigeryjskiej i rumuńskiej) dają o sobie znać. Płyta “Joyful” składa się z romantycznych kawałków (“And It’s Supposed to Be Love”) oraz nieco radośniejszych numerów (“How Many Times”). Wszystkie łączy jednak jedna rzecz – są ciepłe, osobiste i po prostu piękne. Do moich ulubionych należy utwór otwierający album – “Down On My Knees”. Podoba mi się nie tylko ze względu na wokal Ayo, podziwiam też samą muzykę no i tekst. Jest to historia porzuconej kobiety, która nie może sobie z tym poradzić. Ayo śpiewa m.in. Down on my knees, I’m begging you, Please, please don’t leave me (PL: Na kolanach błagam cię Proszę, proszę nie zostawiaj mnie); Do you really think she can give you more than me, baby I know she won’t Cause I loved you, unconditionally, I gave you even more than , I had to give I was willing for you to die, cause you were more precious to me, than my own life (PL: Czy naprawdę myślisz, że ona może dać ci więcej ode mnie? Kochanie, wiem, że tak nie będzie. Bo kochałam cię, bezwarunkowo Dałam ci nawet więcej niż miałam do oddania Byłam gotowa umrzeć dla ciebie Bo byłeś dla mnie cenniejszy niż moje własne życie). Równie mocno lubię “Help Is Coming”. Fajnie, że Ayo brzmi w tym utworze trochę inaczej – bardziej zdecydowanie, mocniej. Artystka śpiewa m.in how come you always escape out of a serious conversation dont’t you know it can’t never be too late for us to succeed out of every misery you can be released as long as you beleive (PL: Jak to jest, zawsze uciekasz Przed poważną rozmową Czy nie rozumiesz, że nigdy nie jest za późno Na nasz sukces? Z każdego nieszczęścia Możesz oswobodzić się Tak długo, jak wierzysz). Całkiem podoba mi się też delikatne “Letter By Letter” no i wspomniane wcześniej “And It’s Supposed to Be Love”. Ciężko wskazać mi najsłabszy numer. Jak już to chyba wybiorę “Neva Been”. W ogóle jej nie pamiętam. Nie wiem czy wiecie, ale płyta “Joyful” zdegradowała w Polsce “Loose” Nelly Furtado. Coś w tym musi być. Ayo brzmi autentycznie, ciekawie. Po prostu ładnie.

Rok po wydaniu “A Girl Like Me” Rihanna przygotowała kolejny krążek. Jej muzyka nie przeszła jakiejś spektakularnej metamorfozy. Na “Good Girl Gone Bad” nadal króluje pop i r&b, mniej tu niestety hip hopu i dancehallu. Największej zmianie uległ image Rihanny. Przestała wyglądać jak zwykła dziewczyna z sąsiedztwa. Pokochała drogie marki i zmieniła fryzurę. Stała się elegancką kobietą. Mimo wszystko twierdzi, że “dobra dziewczyna stała się zła”. Nie przesadzajmy. Grzecznie nagrywa co jej podrzucą. Nie napisała ani jednej piosenki na tę płytę. Za całość odpowiada m.in. Timbaland (“Sell Me Candy”, “Lemme Get That”) oraz Justin Timberlake, który nawet zaśpiewał w jednym numerze (“Rehab”). Wydaje mi się jednak, że “Good Girl Gone Bad” jest bardziej melodyjne i różnorodniejsze niż poprzednicy. Mimo wszystko muzyka, którą Rihanna prezentowała nam na dwóch pierwszych płytach bardziej do niej pasowała. Jest tu na szczęście kilka kawałków, które lubię. Ostatnio przekonałam się do “Don’t Stop the Music”. Fajny, klubowy numer. Nie jest to na szczęście elektroniczna rąbanka. Tekst idealnie pasuje do muzyki. Rihanna śpiewa I wanna take you away Lets escape into the music DJ let it play I just can’t refuse it Like the way you do this Keep on rockin to it Please don’t stop the Please don’t stop the  Please don’t stop the music (PL: Chcę porwać cię daleko Uciekajmy w rytm muzyki DJ , włączaj to Nie mogę wprost odmówić Kocham sposób w jaki to robisz Nie przestawaj szaleć Proszę nie zatrzymujcie, nie zatrzymujcie  Proszę nie zatrzymujcie muzyki). Od pierwszego przesłuchania tej płyty jestem fanką kawałka “Breakin Dishes”. Jest to jeden z najbardziej zadziornych numerów Rihanny. Piosenka wyróżnia się na tle innych. Mocna muzyka, niezbyt grzeczny tekst – I’m breakin’ dishes off your head All night (uh huh) I aint gon stop until I see police and lights (uh huh) I’m a fight a man (tonight) (PL: Tłukę naczynia na Twojej głowie Przez całą noc (uh huh) I nie przestanę póki nie zobaczę policji i świateł (uh huh) Walczę z facetem (dziś wieczorem)). Płyta Rihanny składa się jednak nie tylko z tanecznych numerów. Wymienione przeze mnie wcześniej zdecydowanie należały do tych bardziej udanych. Nie przepadam natomiast za dwiema dość słodkimi numerami: “Push Up On Me” (kiepski wokal) i “Sell Me Candy”. Kiedyś też słynna “Umbrella” robiła na mnie większe wrażenie. Teraz denerwuje mnie moment, gdy Rihanna śpiewa Under my umbrella, ella, ella, ey, ey, ey. Under my umbrella, ella, ella, ey, ey, ey. Under my umbrella, ella, ella, ey, ey, ey, ey, ey (PL: Pod moim parasolem ole olem olem…). Do łazienki jej się chciało? Przejdę teraz do spokojniejszej części płyty. Zupełnie nie podoba mi się duet z Ne-Yo pt. “Hate That I Love You”. Strasznie nijaki i nużący numer. Nie przekonuje mnie też “Rehab”. Nie wiem czemu. Niby poprawny numer, ale nic więcej. Ubóstwiam natomiast dwie ostatnie piosenki: “Question Existing” i “Good Girl Gone Bad”. W tej pierwszej podoba mi się elektroniczny podkład. Ta druga ujęła mnie wokalem Rihanny, ładną muzyką i ogółem przekazem. Nową płytą Rihanna udowodniła, że należy się z nią liczyć. Ugruntowała swoja pozycję w show biznesie. Co było dalej – już wiemy.

#167 Adam Lambert “For Your Entertainment” (2009)

Adam Lambert zasłynął dzięki udziałowi w nie wiadomo już której amerykańskiej wersji Idola. Raz na jakiś czas zwycięzca tego programu zdobywa międzynarodową sławę. Tak skończyła m.in. Kelly Clarkson czy Carrie Underwood. Adam programu jednak nie wygrał. Zajął drugie miejsce co i tak nie przeszkodziło mu w nagraniu płyty. A o tym. co zdobył pierwsze miejsce szybko ucichło. Adam miał jednak szansę na główną nagrodę, ale wcześniej przyznał się, że jest gejem. A takich amerykańska publiczność nie lubi. Tez to musiała być dla nich niespodzianka 😉 Nie było tego wcześniej widać? Ok, ok, skupmy się na jego debiutanckim krążku. Jestem pozytywnie zaskoczona wyborem drogi, którą poszedł Adam. Obawiałam się popowych piosenek z elementami rock’a i dance’u, tak by łatwiej się ludziom przyswoiło. Jest jednak…ostro. Znacznie więcej tu rock’a niż tanecznych brzmień. Połączył go wprawdzie z elektroniką, ale w ogóle to nie razi. Album otwiera kawałek “Music Again”. Bardzo chwytliwy numer. Nie podoba mi się jedynie moment, gdy Adam wysokim głosikiem śpiewa Look into my eyes baby eyes (PL: Popatrz mi się w oczy, w oczka). Zaraz potem bawimy się do “For Your Entertainment” by odpocząć przy soft rockowej balladzie “Whataya Want From Me” napisaną przez Pink. Cenię tę wokalistkę, ale znacznie bardziej podoba mi się wersja Adama. Swego czasu to była jedna z moich ulubionych piosenek. Lambert brzmi po prostu magicznie. Kolejny utwór – “Strut” – tez  ok. Nie przekonuje mnie tylko refren. Następny numer tylko utwierdził mnie w przekonaniu, że Adam ma świetny głos. Nagrał bowiem cover utworu zespołu Muse – “Soaked”. Troche bałam się, czy tego czasem nie popsuje. Piosenka jest w stylu Muse ale i Adam świetnie się w niej odnalazł. Brak mi słów. Po prostu trzeba tego posłuchać. Musze przyznać, że w Adama uwierzyło wiele gwiazd. Oprócz wspomnianej wcześniej Pink, autorkami utworów są m.in. Linda Perry (“A Loaded Smile”) i Lady GaGa (“Fever”). Obie piosenki nie zrobiły na mnie zbyt pozytywnego wrażenia. Piosenka autorstwa Lindy jest zupełnie bez polotu. Ta od GaGi natomiast sprawdziłaby się i na “The Fame”. Perełką jest natomiast utwór napisany przez Ryan’a Teddera, wokalistę OneRepublic. Piosenka “Sleepwalker” jest bardzo dobra. Na płycie Adama Lamberta znajdują się mocne utwory, inne są mniej udane. Ma chłopak jednak ogromny potencjał i wierzę, że nie da nam o sobie zapomnieć

#160, 161, 162 Madonna “Celebration” (2009) & Katie Melua “Call off the Search” (2003) & Linkin Park “Meteora” (2003)

W 2009 swój dorobek artystyczny postanowiła podsumować Madonna. Tak powstała składanka “Celebration”. Moim zdaniem trochę się pośpieszyła. I tak pewnie dostaniemy od niej podobny krążek na 30-lecie kariery w 2013. Są dwie wersje tej płyty – 2CD i 1CD. Ocenię wersję jedno-płytową, by za bardzo was nie znudzić. Ta płyta to kwintesencja Madonny. Brakuje na tej wersji jednak chociaż jednego reprezentanta z “Erotica”, “Bedtime Stories” i “American Life”, ale widać, że postawiono na piosenki z początków kariery. Jeśli ktoś wątpi, czy Madonna jest królową popu, powinien posłuchać tego krążka. Widać, jak zmieniała się przez lata. Najpierw była zwykłą dziewczyną śpiewającą chwytliwe, taneczne hity. Potem dojrzała i zaserwowała album “Like a Prayer”. Następnie zaś wydała najspokojniejszy i najbardziej dojrzały album w swojej karierze (nie uwzględniając składanki z balladami pt. “Something to Remember”) składający się z elektronicznych utworów (“Ray of Light”) by zabrać nas na parkiet dzięki klubowemu “Confessions on a Dancefloor”. Dobrym pomysłem było porozrzucanie piosenek. Madonna nie zachowała porządku chronologicznego. Album otwiera “Hung Up” z 2005 roku. Jest to jedna z moich ulubionych piosenek Madonny, lecz nieco blednie przy “Like a Prayer” czy “Frozen”. Później przechodzimy do tanecznego “Music” i ciekawego “Vogue”. Najmłodszym utworem na składance jest “4 Minutes” z Justinem Timberlaka’em i zupełnie nowy utwór – “Celebration”. Przyznam jednak, że ten dance popowy numer jest jednym z najsłabszych w całej karierze Madonny. Oj, spadek formy. Inną piosenką na tej kompilacji, która mi się nie podoba, jest “Material Girl” z drugiej płyty artystki pt. “Like a Virgin”. Za bardzo przesłodzony numer. A w połączeniu z teledyskiem to nic tylko umawiać się do dentysty. Na szczęście oprócz tych dwóch ‘dołków’ płyty słucha się z przyjemnością. Cieszę się, że znalazły się na niej takie piosenki, które są na liście moich ulubionych od dłuuugiego czasu. Należą do nich chociażby “Like a Prayer” i “Frozen”. Składanka hitów Madonny jest idealna dla tych, którzy dopiero zaczynają swoją przygodę z muzyką królowej. Posłuchają jej starszych piosenek, przypomną sobie te młodsze. No i zrozumieją, dlaczego to właśnie Madonna jest nazywana królową popu. W jakiejś mierze to od niej wszystko się zaczęło…

Katie Melua to pochodząca z Gruzjii dziewczyna, która w bardzo młodym wieku wraz z rodzicami przeniosła się do Anglii. I tam pokochała śpiewać. W chwili wydania swojej debiutanckiej płyty zatytułowanej “Call Off the Search” miała zaledwie 19 lat. Jak na tak młody wiek piosenki są dojrzałe. Katie wiedziała, co chce osiągnąć. Zamiast, jak jej rówieśnicy, robić ‘tournee’ po klubach Londynu, ona twierdziła, że taka muzyka jej nie interesuje. Pierwsza płyta wokalistki, którą teraz oceniam, utrzymana jest w jazz’owej stylistyce. Czasem jest balladowo (“The Closest Things to Crazy”, “Lilac Wine”). Innym znów razem daje trochę więcej “czadu” i serwuje utwory, przy których można się pokołysać (“Crawling Up the Hill”). Głos ma jeszcze nie do końca wyćwiczony. Nie jest idealny, ale na tej płycie (podobnie jak na np. “All We Know Is Falling” Paramore) nie przeszkadza to. Najbardziej podoba mi się to, że płyta “Call Off the Search” jest bardzo żywa. Zaraz wyjaśnię, co to znaczy. Słuchając jej wielokrotnie miałam wrażenie (szczególnie, gdy zamykałam oczy), że Katie stoi obok mnie i śpiewa. Taki mini koncert w mojej głowie 😉 Jeśli chodzi o teksty to trochę się zawiodłam, bo chyba tylko dwa z nich są autorstwa Katie (“Faraway Voice” i “Belfast (Penguins and Cats)”). Gdybym o tym nie wiedziała, nigdy bym nie pomyślała, że miała tak mały udział w tworzeniu piosenek. Śpiewa je tak autentycznie. Nic jednak nie stoi na przeszkodzie, by przyjrzeć się, o czym w ogóle Melua śpiewa. W subtelnym, lekkim “Blame It On the Moon” nuci Gonna blame it on the moon, Didn’t want to fall in love again so soon (PL: Będę oskarżać o to Księżyc, Nie chciałam znów się zakochać tak szybko). W “Lernin’ the Blues” odkrywa przed nami tajemnice blues’a. Uroczym głosem śpiewa You play the same love song It’s the tenth time you’ve heard it, You’ve had your first lesson in learnin’ the blues (PL: Grasz tą samą miłosną piosenkę Słyszysz ją już po raz dziesiąty; Miałeś pierwszą lekcję W nauce bluesa). Jednak moim numerem jeden jest “Crowling Up the Hill”. Piosenka napełnia mnie pozytywną energią. Katie śpiewa w nim o powolnym wdrapywaniu się na samą górę i swojej karierze, która tak na dobre rozkręciła się po wydaniu drugiej płyty: So here I am in London town, A better scene I’m gonna be around, The kind of music that won’t bring me down, My life is just a slow train crawling up a hill (PL: Więc jestem tutaj, w Londynie Lepsze miejsce, zamierzam się tu kręcić, Rodzaj muzyki, który mnie nie nudzi, Moje życie jest jak powolny pociąg wdrapujący się na wzgórze). A to wszystko podane w tak lekki sposób, że każdemu się chyba powinno spodobać. Największym minusem płyty jest to, że sporo piosenek mi uleciało. Szkoda też, że Katie nie do końca była świadoma swojego talentu i głosu. Jednak jak na debiut, jest dobrze. czy Melua rozwinęła się muzycznie, dowiemy się niedługo, bo planuje ocenić całą jej dyskografię.

 

Pierwsza płyta zespołu Linkin Park pt. “Hybrid Theory” ukazała się w 2000 roku. Trzy lata musiały więc czekać osoby, które zachwyciły się debiutem, na ich nowy krążek. Mnie pierwsza płyta zespołu nie zachwyciła, aczkolwiek kilka piosenek naprawdę mi się spodobało i do dzisiaj często goszczą w moich głośnikach. Do “Meteory” przekonywałam się długo. Po płytę sięgnęłam już w sierpniu. Często słuchałam jej i we wrześniu. Na początku byłam wręcz załamana tym albumem. Zdenerwowałam się na chłopaków, że po fajnym debiucie wydali takie coś. Dzisiaj przyjmuję ten album nieco lepiej, choć szału nie ma. Gorszy niż poprzedni. Nie postarali się za bardzo. Cały album właściwie zlał mi się w jedno. Raz, przeglądając tracklitę, po zapoznaniu się już kilka razy z “Meteorą”, byłam zaskoczona, że są na niej takie piosenki jak “Figure 09” czy “Faint”. Nie zauważalne. Od poprzedniego krążka styl Linkin Park się nie zmienił. Nadal serwują dawkę rockowych brzmień połączonych z elementami rapu. No i chwała im za to, bo dzięki temu się wyróżniają. Inaczej wrzuciłabym ich do worka z innymi podobnymi zespołami. Płytę otwiera intro “Foreword”. Oderwane od rzeczywistości. To moja opinia. Nawet za dobrze nie łączy się z następną piosenką – “Don’t Stay”. Utwór jest całkiem fajny. Chester czasem śpiewa, czasem krzyczy. Inny koleś rapuje. Z pozostałych numerów lubię jeszcze “Breaking the Habit” oraz “Numb”. Ta pierwsza wyróżnia się. Jest to chyba najłagodniejszy numer w wykonaniu tego zespołu. Jakby się człowiek uparł to i by do niego potańczył 😉 O ile dobrze pamiętam w utworze występuje tylko Chester. Nie ma już rapowanej wstawki. “Numb” z kolei pamiętam ‘z dzieciństwa’, że tak powiem. Wiele osób w podstawówce miało świra na punkcie tego numeru. Ja nie. U mnie przyszło to po latach xD To właściwie wszystko, co lubię z “Meteory”. Nie podoba mi się natomiast “Hit the Floor” (za bardzo wykrzyczane, chaotyczne; rapowane zwrotki są super, refren koszmarny), “Easier to Run” (nudne, bez polotu) oraz “Session”. Na poprzedniej płycie Linkin Park również mieli jeden utwór instrumentalny (“Cure For the Itch”). Teraz taką funkcję spełnia “Session”. Nie podoba mi się coś takiego. Mogli to chociaż skrócić i wrzucić jako interlude. Jest tu jeszcze jednak piosenka, o której powiedziałabym, że się wyróżnia. Mowa tu o “Nobody’s Listening”. Muzyka przywodzi mi na myśl dźwięki płynące z Dalekiego Wschodu. Japonia, Chiny i takie tam. Podsumowania nie będzie. Co chciałam napisać zawarłam we wstępie. Fanom Linkin Park mogę zdradzić, że ich kolejna płyta (“Minutes to Midnight”) zostanie przeze mnie zrecenzowana już wkrótce.

#158 Gabriella Cilmi “Lessons to Be Learned” (2008)

Gabriella Cilmi to australijska piosenkarka włoskiego pochodzenia. Poznałam ją już dwa lata temu, ale wówczas zatrzymałam się na dwóch jej utworach: „Sweet About Me” i „Got No Place To Go”. Niedawno uznałam, że warto zapoznać się z jej dyskografią. Niewielką, ale jednak. Głos Gabrielli został porównany do tego Amy Winehouse. Barwą. Muzyką się jednak różnią, choć i Gabriella i Amy inspiracje czerpią z jazzu i soulu. Cilmi dodaje do tego jednak pop, rock a nawet funk. Po pierwszym przesłuchaniu nie kojarzyłam tylko 3 piosenek. Dobry wynik. Są płyty, z których utwory zapomina się po sekundzie. Od pierwszej piosenki Gabriella przygotowuje nas na jazdę po najlepszych brzmieniach. „Save the Lies” jest świetnym, nieco rockowym utworem, w którym Gabriella nawet rapuje. „Sweet About Me” łączy w sobie soul i pop. Niedługo potem słuchamy „Got No Place To Go”, z bridgem, który bardzo mi się podoba; i taneczne „Messy”. Czasem Cilmi daje nam odpocząć serwując soulowe „Sanctuary” i „Einstein”. Ciężko wybrać mi mój ulubiony kawałek z tej płyty. Wszystkie są na wysokim poziomie. Dlatego nie będę się ograniczać. Z szybszych piosenek uwielbiam „Don’t Wanna Go to Bed Now”. Energiczny, nieco rockowy, nieco funkowy numer. Przy takim długo się nie zaśnie 😉 Kojarzy mi się z latami 50. i 60. Jednak najbardziej kocham dwa utwory. Pierwszym z nich jest „Awkward Game” z pięknym, akustycznym początkiem. Uwielbiam głos Gabrielli w tym numerze. Drugi to „Cigarettes and Lies”. Na początku nie zwracałam na niego uwagi, lecz później pokochałam go. Gabriella śpiewa w tej piosence zupełnie niepodobnie do tego, co słyszeliśmy wcześniej. W pamięci wyrył mi się szczególnie moment, gdy śpiewa And Too Many Times Have You Shut Me Out (PL: I zbyt dużo czasu masz, aby mnie zasłonić). No i na osobną pochwałę zasługuje przygotowana do tego utworu muzyka. Gratulacje. I jak już jestem przy muzyce towarzyszącej Gabrielli. Jest rewelacyjna. Takie piosenki właśnie lubię. Nagrane przy użyciu żywych instrumentów a nie przy skorzystaniu z komputera. Mam nadzieję, że na drugiej płycie Gabriella nie zdradziła brzmień, którymi zachwyciłam się słuchając „Lessons to Be Lerned”.