#176, 177 Rihanna “Talk That Talk” & Sylwia Grzeszczak “Sen o przyszłości”


Kobieta – maszyna. Nie skończyła trasy promującej album “Loud” a już wydała nowy krążek. Do końca stycznia wypuści pewnie jeszcze kilka singli z “Talk That Talk” i ogłosi, że nagrywa nowy materiał. Rihanna nie zwalnia tempa. Kiedy tylko uda mi się ją spotkać, zapytam się jej, kiedy (albo – czy w ogóle) śpi. Jeszcze przed wydaniem “Talk That Talk” mówiła, że marzy jej się powrót do korzeni. Taak, bardzo zadbała, by nowa płyta tak brzmiała. Palcem nie kiwnęła, byśmy otrzymali coś na miarę “Music of the Sun”, czyli debiutanckiej płyty. Widocznie przez te wszystkie lata już zapomniała, jak zaczynała. A szkoda. Chciałabym od niej więcej takich perełek jak zeszłoroczne “Man Down”, czyli piosenek ze świetną, charakterystyczną muzyką i intrygującymi tekstami. Ok, koncert życzeń trzeba zakończyć i pogodzić się z tym, co jest.

Czytaj dalej #176, 177 Rihanna “Talk That Talk” & Sylwia Grzeszczak “Sen o przyszłości”

#172 Christina Aguilera “Back to Basics” (2006)

Na początku była niewinną dziewczynką pamiętającą czasy “Klubu Myszki Miki”. Później zrzuciła ubranie, zaczęła zachowywać się kontrowersyjnie i wulgarnie i kazała mówić na siebie Xtina. A przy okazji nagrała krążek o jakim jej fani mogli tylko pomarzyć. Perfekcyjny pod każdym względem. Więc kiedy fani zobaczyli teledysk do “Ain’t No Other Man”… Przynajmniej dwa razy się upewnili, że kosmici nie podmienili nam Christiny. To już nie jest ta sama artystka. Miłość do Jordana bardzo ją zmieniła. Zaczęła ubierać się elegancko, zerwała z imprezowym życiem no i nagrała płytę, na której składa hołd złotej erze Hollywood. Mimo tak wielu zmian, jedna rzecz pozostała taka sama: Aguilera nadal stawia przede wszystkim na rozwój oraz tak samo jak wcześniej (a momentami jeszcze lepiej) czaruje głosem.

Czytaj dalej #172 Christina Aguilera “Back to Basics” (2006)

#170, 171 Ayo “Joyful” (2006) & Rihanna “Good Girl Gone Bad” (2007)

Ayo jest niemiecką piosenkarką pochodzenia nigeryjsko-romskiego. Zwróciłam na nią uwagę podczas przeszukiwania stron o muzyce w celu znalezienia jakiejś ciekawej wokalistki lub zespołu. Zaciekawiła mnie informacją, że gra muzykę z pogranicza popu, soulu i folku. Zachęciła mnie też okładka – bardzo taka swojska, przyjemna, zdjęcia chyba na wsi robione. A sama wokalistka nie wyglądała na typową piękność. Jej debiutancka płyta “Joyful” ukazała się w 2006 roku. Wszystkie piosenki (oprócz “Down On My Knees” i “And It’s Supposed to Be Love”) są jej autorstwa. Mnie osobiście bardzo zaskoczyła informacja, że cały album powstał w…5 dni. Tyle trwało oczywiście nagrywanie. Teksty Ayo miała wcześniej. Dla porównania: płyta “B’Day” Beyonce została przygotowana w 2 tygodnie. A mimo to jest dużo gorsza od “Joyful”. Na pierwszy plan wysuwa nam się głos wokalistki. Jest niesamowicie ciepły i głęboki. Na pewno jeden z najbardziej charakterystycznych wokali wśród pań. Przyznam, że jej korzenie (mieszanka krwi nigeryjskiej i rumuńskiej) dają o sobie znać. Płyta “Joyful” składa się z romantycznych kawałków (“And It’s Supposed to Be Love”) oraz nieco radośniejszych numerów (“How Many Times”). Wszystkie łączy jednak jedna rzecz – są ciepłe, osobiste i po prostu piękne. Do moich ulubionych należy utwór otwierający album – “Down On My Knees”. Podoba mi się nie tylko ze względu na wokal Ayo, podziwiam też samą muzykę no i tekst. Jest to historia porzuconej kobiety, która nie może sobie z tym poradzić. Ayo śpiewa m.in. Down on my knees, I’m begging you, Please, please don’t leave me (PL: Na kolanach błagam cię Proszę, proszę nie zostawiaj mnie); Do you really think she can give you more than me, baby I know she won’t Cause I loved you, unconditionally, I gave you even more than , I had to give I was willing for you to die, cause you were more precious to me, than my own life (PL: Czy naprawdę myślisz, że ona może dać ci więcej ode mnie? Kochanie, wiem, że tak nie będzie. Bo kochałam cię, bezwarunkowo Dałam ci nawet więcej niż miałam do oddania Byłam gotowa umrzeć dla ciebie Bo byłeś dla mnie cenniejszy niż moje własne życie). Równie mocno lubię “Help Is Coming”. Fajnie, że Ayo brzmi w tym utworze trochę inaczej – bardziej zdecydowanie, mocniej. Artystka śpiewa m.in how come you always escape out of a serious conversation dont’t you know it can’t never be too late for us to succeed out of every misery you can be released as long as you beleive (PL: Jak to jest, zawsze uciekasz Przed poważną rozmową Czy nie rozumiesz, że nigdy nie jest za późno Na nasz sukces? Z każdego nieszczęścia Możesz oswobodzić się Tak długo, jak wierzysz). Całkiem podoba mi się też delikatne “Letter By Letter” no i wspomniane wcześniej “And It’s Supposed to Be Love”. Ciężko wskazać mi najsłabszy numer. Jak już to chyba wybiorę “Neva Been”. W ogóle jej nie pamiętam. Nie wiem czy wiecie, ale płyta “Joyful” zdegradowała w Polsce “Loose” Nelly Furtado. Coś w tym musi być. Ayo brzmi autentycznie, ciekawie. Po prostu ładnie.

Rok po wydaniu “A Girl Like Me” Rihanna przygotowała kolejny krążek. Jej muzyka nie przeszła jakiejś spektakularnej metamorfozy. Na “Good Girl Gone Bad” nadal króluje pop i r&b, mniej tu niestety hip hopu i dancehallu. Największej zmianie uległ image Rihanny. Przestała wyglądać jak zwykła dziewczyna z sąsiedztwa. Pokochała drogie marki i zmieniła fryzurę. Stała się elegancką kobietą. Mimo wszystko twierdzi, że “dobra dziewczyna stała się zła”. Nie przesadzajmy. Grzecznie nagrywa co jej podrzucą. Nie napisała ani jednej piosenki na tę płytę. Za całość odpowiada m.in. Timbaland (“Sell Me Candy”, “Lemme Get That”) oraz Justin Timberlake, który nawet zaśpiewał w jednym numerze (“Rehab”). Wydaje mi się jednak, że “Good Girl Gone Bad” jest bardziej melodyjne i różnorodniejsze niż poprzednicy. Mimo wszystko muzyka, którą Rihanna prezentowała nam na dwóch pierwszych płytach bardziej do niej pasowała. Jest tu na szczęście kilka kawałków, które lubię. Ostatnio przekonałam się do “Don’t Stop the Music”. Fajny, klubowy numer. Nie jest to na szczęście elektroniczna rąbanka. Tekst idealnie pasuje do muzyki. Rihanna śpiewa I wanna take you away Lets escape into the music DJ let it play I just can’t refuse it Like the way you do this Keep on rockin to it Please don’t stop the Please don’t stop the  Please don’t stop the music (PL: Chcę porwać cię daleko Uciekajmy w rytm muzyki DJ , włączaj to Nie mogę wprost odmówić Kocham sposób w jaki to robisz Nie przestawaj szaleć Proszę nie zatrzymujcie, nie zatrzymujcie  Proszę nie zatrzymujcie muzyki). Od pierwszego przesłuchania tej płyty jestem fanką kawałka “Breakin Dishes”. Jest to jeden z najbardziej zadziornych numerów Rihanny. Piosenka wyróżnia się na tle innych. Mocna muzyka, niezbyt grzeczny tekst – I’m breakin’ dishes off your head All night (uh huh) I aint gon stop until I see police and lights (uh huh) I’m a fight a man (tonight) (PL: Tłukę naczynia na Twojej głowie Przez całą noc (uh huh) I nie przestanę póki nie zobaczę policji i świateł (uh huh) Walczę z facetem (dziś wieczorem)). Płyta Rihanny składa się jednak nie tylko z tanecznych numerów. Wymienione przeze mnie wcześniej zdecydowanie należały do tych bardziej udanych. Nie przepadam natomiast za dwiema dość słodkimi numerami: “Push Up On Me” (kiepski wokal) i “Sell Me Candy”. Kiedyś też słynna “Umbrella” robiła na mnie większe wrażenie. Teraz denerwuje mnie moment, gdy Rihanna śpiewa Under my umbrella, ella, ella, ey, ey, ey. Under my umbrella, ella, ella, ey, ey, ey. Under my umbrella, ella, ella, ey, ey, ey, ey, ey (PL: Pod moim parasolem ole olem olem…). Do łazienki jej się chciało? Przejdę teraz do spokojniejszej części płyty. Zupełnie nie podoba mi się duet z Ne-Yo pt. “Hate That I Love You”. Strasznie nijaki i nużący numer. Nie przekonuje mnie też “Rehab”. Nie wiem czemu. Niby poprawny numer, ale nic więcej. Ubóstwiam natomiast dwie ostatnie piosenki: “Question Existing” i “Good Girl Gone Bad”. W tej pierwszej podoba mi się elektroniczny podkład. Ta druga ujęła mnie wokalem Rihanny, ładną muzyką i ogółem przekazem. Nową płytą Rihanna udowodniła, że należy się z nią liczyć. Ugruntowała swoja pozycję w show biznesie. Co było dalej – już wiemy.

#165 Corinne Bailey Rae “Corinne Bailey Rae” (2006)

Jeszcze dwa miesiące temu nie znałam  muzyki tej wokalistki. Ba, nie wiedziałam nawet, że ktoś taki w ogóle jest. Poleciła mi ją autorka jednego bloga. Na początku parę słów o bohaterce dzisiejszej recenzji. Jest Brytyjką, która swój debiutancki album (właśnie ten, który oceniam) wydała w 2006 roku. Gra muzykę z pogranicza popu, r&b oraz soulu. Jej płytę “pochłonęłam” za jednym zamachem. Nie mogłam się od niej oderwać. Mimo to nie pamiętam niektórych utworów, ale co mi szkodzi zaraz je sobie po raz kolejny włączyć i przesłuchać. No właśnie szkodzi to, że niestety płyta Corinny szybko mi się znudziła. Jest do posłuchania raz czy drugi, ale ponownie radzę wrócić do niej za kilka miesięcy. Największym hitem Corinne był utwór “Put Your Records On”. Taneczna (lecz ze smakiem) piosenka szybko wpadła mi w ucho. Uwielbiam szczególnie fragment, gdy Rae śpiewa Put your records on, tell me your favourite song (PL: nastaw swoje płyty, powiedz mi swoją ulubioną piosenkę). Oprócz tego w tej piosence podoba mi się barwa głosu Corinny i to, że utwór jest bardzo pozytywny. Każdy się przy nim uśmiechnie. Daję słowo, nawet ja to zrobiłam. Inną piosenką, która spodobała mi się od pierwszego przesłuchania jest “Like a Star”. Numer ten się wyróżnia. Nie ma na tej płycie innej takiej piosenki. Piosenki, która została zaśpiewana tylko przy wsparciu gitary akustycznej. Ona w połączeniu z oryginalnym głosem Corinne daje świetny efekt. Jest bardzo delikatna i subtelna. Fajnie, że Corinne nie skopała jej złym tekstem: Just like a star across my sky, Just like an angel off the page, You have appeared to my life, Feel like I’ll never be the same, Just like a song in my heart, Just like oil on my hands, Oh.. I do love you (PL: Po prostu jak gwiazda na moim niebie,  Po prostu jak anioł na stronie,  Zjawiasz się w moim życiu,  Czuję się jakbym nigdy nie była już taka sama,  Po prostu jak piosenka w moim sercu,  Po prostu jak olejek dla moich rąk,  Oh…Kocham cię). Oprócz “Like a Star” na swojej płycie Corinne umieściła i inne spokojne numery. Należy do nich m.in. “Enchantment”, które nie zdobyło niestety mojego uznania. Nie bardzo podoba mi się głos Corinne w tej piosence. Jedynie refren jakoś daje radę. Balladowe jest też “Tilt It Happens to You”. Ta piosenka podoba mi się dużo bardziej. Jest nieco leniwa, ale ma swój urok. Do spokojnych punkcików należy też m.in. “Choux Pastry Heart”. Jednak mnie bardziej Corinne zaczarowała za sprawą szybkich piosenek. “I’d Like To” jest super. Nie podobają mi się tylko fragment, gdy śpiewa I’d , I’d like (PL: Miałabym ochotę). Ma wtedy taki nie za ładny głosik. Jednak nauczyłam się już nie zwracać na to uwagi. Całkiem podoba mi się też “Breathless”. Świetna muzyka (z pogranicza soulu i r&b) + fajny wokal Corinny + niezły tekst. To musi równać się sukces. Wiem, bo miałam 4 z maty w liceum 😉 Piosenka opowiada o uczuciu jakim Rae darzy swojego przyjaciela. Czy odwzajemni je? Corinne śpiewa m.in. Seems like everyone else has a love just for them, I dont mind, we have such a good time, My best friend, but sometimes, well, I wish we could be more than friends (PL: Wygląda, jakby każdy miał miłość tylko dla niego, Nie przeszkadza mi to, mamy dobry czas, Mój przyjacielu, ale czasem Chciałabym, żebyśmy byli więcej niż tylko przyjaciółmi). Podsumowując, Corinne Bailey Rae jest wokalistką jakich z pewnością tysiące. Fajnie, że wiele osób otwiera się na muzykę jaką jest soul czy jazz. Na szczęście ma ciekawy głos. Na dzień dzisiejszy porównałabym ją nieco do Ayo, której płyty (“Joyful”) ostatnio słucham. Z korzyścią dla Ayo, ale przede mną jeszcze jeden krążek Corinny. Jaki będzie? Tego ja sama na razie nie wiem.

#164 Amy Winehouse “Back to Black” (2006)

Trzy lata po premierze debiutanckiej płyty pt. “Frank” Amy Winehouse przygotowała nowy materiał. Płyta ‘rodziła się’ w bólach. Niedługo po ukazaniu się “Frank” Amy poznała Blake’a. Zakochała się. Było im razem dobrze. Do czasu. Blake wciągnął Amy w narkotyki a niedługo potem zostawił. Nawet nie będę już komentować tego, że po sukcesie “Back to Black”, błagał na kolanach o przebaczenie. Amy w tym czasie miała złamane serce i brała jeszcze więcej. Chociaż za to wszystko przypłaciła zdrowiem i życiem, nam pozostawiła płytę, o której się nie zapomina. Już na debiucie Amy udowodniła, że wie, w jakim kierunku chce iść. Dalekie jej były proste, popowe melodie. Postawiła na r&b zmieszany z jazz’em i soulem. Na “Back to Black” trzyma się tego jeszcze mocniej. Mimo, iż płytę “Frank” lubię, to nie możne ona równać się z tą. Amy ma bardziej wyćwiczony głos, zna swoje możliwości. Muzyka ma charakter. Wybaczcie, ale pragnę o każdej piosence napisać choć słówko. Płytę otwiera “Rehab”. Chyba najbardziej autobiograficzna piosenka, jaką kiedykolwiek słyszałam. Amy śpiewa o tym, że wiele osób widziałoby ją najchętniej na odwyku: They tried to make me go to rehab but I said ‘no, no, no’ Yes I’ve been black but when I come back you’ll know know know I ain’t got the time and if my daddy thinks I’m fine He’s tried to make me go to rehab but I won’t go go go(PL: Próbowali mnie zmusić abym poszła na odwyk, ale powiedziałam nie, nie, nie Tak, jestem w amoku, ale kiedy się otrząsnę, będziesz to wiedział, wiedział, wiedział Nie mam czasu, i jeśli mój tatuś myśli, że ze czuję się dobrze On próbuje mnie zmusić, abym poszła na odwyk, ale ja nie pójdę, pójdę, pójdę). Kolejne, “You Know I’m No Good” jest bardzo zadziorne. Głos Amy brzmi bardzo prowokująco. Tekst opowiada o trudnej miłości. Amy śpiewa m.in. I told you, I was trouble You know that I’m no good (PL: Mówiłam Ci, że będą ze mną kłopoty Wiesz, że nie jestem niczym dobrym). “Me & Mr Jones” jest fajnym, jazz’owym numerem. Trochę niegrzecznym (Amy wielokrotnie używa słowa fuckery czy dick) ale bardzo wysmakowanym. Artystce towarzyszy chórek, który – choć zazwyczaj za czymś takim nie przepadam – tu sprawdza się idealnie. W “Just Friend” wyczuwa się odrobinkę wpływów reggae. Mimo wszystko to nadal wysokiej jakości soul i jazz. Kolejna piosenka za każdym razem sprawia, że zapominam o wszystkim – “Back to Black”. Idealna muzyka, idealny głos Amy, no i świetny tekst. Nie będę się powtarzać, że napisany po stracie Blake’a, bo to chyba oczywiste. Amy śpiewa m.in. We only said good-bye with words I died a hundred times You go back to her And I go back to…..I go back to us (PL: Pożegnaliśmy się tylko słowami umarłam setki razy Wracasz do niej A ja wracam do…Wracam do nas). Najbardziej jednak wzrusza mnie fragment I died a hundred times (PL: umarłam setki razy). Wcześniej nie zwracałam na ten wers za bardzo uwagi, ale po 23 lipca ma to dla mnie nowe znaczenie. Może i z miłości ‘umierała’ setki razy, ale z innego powodu odeszła już na zawsze. Dalej mamy zaskakująco spokojne i lekkie, bardzo delikatne “Love Is a Losing Game”. Można nawet powiedzieć, że Amy śpiewa bardzo leniwie. Jakby jej się nie chciało, jakby nie przywiązywała do tego uwagi. A mimo wszystko brzmi bosko. “Tears Dry On Their Own” jest chyba najbardziej pozytywną piosenką na płycie. Muzyka jest całkiem wesoła a Amy śpiewa He walks away, The sun goes down, He takes the day but I’m grown, And it’s OK, In this blue Shade, My tears dry on their own (PL: On odchodzi Słońce zachodzi On zabiera dzień a ja dorosłam I jest OK W tym smutnym cieniu Moje łzy same znikną). Dalej jest ballada “Wake Up Alone”. Kiedyś jej nie doceniałam. Teraz uważam, że to cholernie dobry numer. Pełen bólu i cierpienia. Uwielbiam wers, gdy Amy śpiewa nieco złamanym głosem And I wake up alone (PL: A ja budzę się sama). W “Some Unholy War” uwielbiam muzykę, głos Amy i klimat, jaki tworzy ten numer. Ostatnią piosenką jest He Can Only Hold Her”. Mniej mi się podoba niż np. takie “Back to black” czy “Me & Mr Jones”, ale nie da się ukryć, że to jedna z weselszych piosenek na płycie. Amy Winehouse nie nagrała protego albumu. W piosenkach nie liczy się tylko muzyka ale i tekst. Wiele piosenek (“Back to Black”, “Just Friends”) przesiąkniętych jest smutkiem i goryczą. Inne są dla odmiany lekkie i p (“Tears Dry On Their Own”, “He Can Only Hold Her”). Co tu dużo mówić, lektura obowiązkowa.

#156, 157 Kelly Rowland “Simply Deep” (2002) & The Pussycat Dolls “Doll Domination” (2008)

Kiedy dalsze funkcjonowanie zespołu Destiny’s Child wisiało na włosku, każda z dziewczyn zaczęła myśleć o karierze solowej. W 2002 Beyonce zaczęła pracę nad “Dangerously In Love”, Michelle wydała nawet własny album pt. “Heart to Yours”. Nic więc dziwnego, że i Kelly nabrała ochoty na nagranie czegoś pod własnym nazwiskiem. Album “Simply Deep” ukazał się w 2002 i spodobał się ludziom. Szczególnie singiel “Dilemma” pozamiatał na listach przebojów i zgarnął statuetkę Grammy. Mi szczerze mówiąc ta piosenka już się przejadła. Nadal jednak mam do niej ogromny sentyment, bo kojarzyłam ją na długo przed tym, zanim zaczęłam na poważnie interesować się muzyką. Nie lubię jedynie tego głosu, który pojawia się w tle nucąc coś na kształt “ooo”. Styl solowej płyty Kelly nie odchodzi od tego, co nagrywała z dziewczynami. Nadal siedzi w r&b. Na szczęście tak dobrze odnajduje się w tych rytmach, że słuchanie “Simply Deep” to przyjemność. Materiał jest podzielony mniej więcej równo. Z jednej strony dobre, kołyszące utwory, z drugiej strony zaś ballady. Z szybszych piosenek uwielbiam szczególnie “Stole”. Wprawdzie nie potrafię w tym momencie jej zanucić, ale samo słuchanie sprawia mi dużą przyjemność. Lubię również “Love/Hate”. A w szczególności początek. Fajny jest. Nieźle przedstawia się też “Past 12”. Moim numerem jeden z szybszych piosenek jest chyba “Train On a Track”. Ten numer najbardziej skojarzył mi się z twórczością Destiny’s Child. A to dlatego, że głos Kelly w niektórych momentach został podwojony. Innym znów razem śpiewa wers a już zaczyna inny. Nie umiem tego inaczej wyjaśnić. Na koncercie by jej to nie wyszło. Sporą część płyty zajmują spokojne piosenki, ballady. Moją ulubioną jest “Haven’t Told You”. Kelly bosko w niej wypadła. Oprócz tego do ballad należy numer tytułowy – “Simply Deep”. Możemy usłyszeć w nim młodszą siostrę Beyonce – Solange. Dziewczyny mają podobne głosy. Sprawia to, że momentami mam wrażenie, jakbym słuchała samej Beyonce. Kolejna spokojne utwory – “Obsession” i “Heaven” – przelatują niezauważalne. Ciekawe jest “Everytime You Walk Out the Door”. Bardzo podoba mi się początek, w którym słyszymy deszcz. Solowy debiut Kelly Rowland przyjmuję znacznie cieplej niż pierwszą płytę Beyonce pt. “Dangerously in Love”. Piosenki są dopracowane, ładnie zaśpiewane.

Fanką ‘laleczek’ stałam się za sprawą kawałka “Don’t Cha”. Niedługo potem w ręce wpadła mi ich płyta “PCD” i wsiąkłam na dobre. Takie numery jak “Buttons” czy “Beep” nigdy mi się nie znudzą. Nic więc dziwnego, że z wielką niecierpliwością czekałam na nowy krążek. Przez ten czas w zespole działo się różnie. Dziewczyny miały pretensje, że Nicole Scherzinger jest faworyzowana. Niedługo po wydaniu “PCD” miała nawet ukazać się jej solowa płyta. Nic z tego nie wyszło i koniec końców Niki wróciła do Jessiki, Ashley, Kim i Melody. Wydana w 2008 roku druga płyta girlsbandu ma wymowny tytuł: “Doll Domination”. Dziewczyny wróciły i są gotowe na podbój list przebojów. Po latach mamy już obraz tego, czy im się udało. “When I Grow Up”, “Hush Hush” czy “Jai Ho” (z deluxe edition) były hitami. “Whatcha Think About That”, “Bottle Pop” czy “I Hate This Part” przeszły niestety bez echa. Na płycie ‘laleczek’ mniej jest r&b, więcej natomiast popu i tanecznych brzmień. Podoba mi się to, że każda z piosenek jest inna. Nie ma tu dwóch takich samych numerów. Z jednej strony mamy fajne, taneczne utwory (“When I Grow Up”, “Bottle Pop”) z innej spokojne piosenki (“I’m Done”, “Out of This Club”). Za produkcję płyty odpowiada Timbaland. Słychać to szczególnie w “Magic” (te ‘muczenie’ na początku utworu). Oprócz niego Pussycat Dolls są wspierane m.in. przez Snoop Dogga (“Bottle Pop”, był zbędny, nic nie wniósł fajnego do tej piosenki); Missy Elliott (“Whatcha Think About That”, świetny part); no i na dokładkę R.Kelly i Polow da Don (w spokojnym, niezłym “Out of This Club”). Jest kilka numerów na “Doll Domination”, które bez chwili namysłu zaliczyłabym do najlepszych. Przede wszystkim przebojowy singiel “When I Grow Up”. Tekst opowiada o pragnieniu sławy: When I grow up I wanna be famous I wanna be a star (PL: Kiedy dorosnę chcę być sławna chcę być gwiazdą). To wszystko PCD już mają, ale co im szkodziło uszczęśliwić fanów takim utworem. Uwielbiam też “Whatcha Think About That”. Nie mogę uwierzyć, że piosenka miała tak małą promocję. Powinni się bardziej z tym postarać. Moje wprawne ucho wychwyciło Katy Perry w tej piosence. Nie śpiewała tu, lecz to o niej śpiewano. A konkretniej rymowano:it’s just me and my girls play like Katy Perry kissing on girls now (PL: Bawimy się jak Katy Perry, całując dziewczyny). Lubię też zakręcone “Whatchamacallit” (trzy lata uczę się wymawiać i pisać ten tytuł) oraz “Perhaps Perhaps Perhaps”. Ta druga jest chyba najoryginalniejszą piosenką na płycie. Ma w sobie coś z jazz’u, cos z muzyki lat 40. czy 50. Uroczy, fajny kawałek. Za pierwszym razem może wam się nie spodobać, ale warto dać jej szansę. Może teraz trochę szpileczek wymierzonych w PCD. Nie podoba mi się rozmemłane “Elevator”, nudne “Love the Way You Love Me” oraz nowa wersja “Baby Love”. Jednak największy minus daję za to, że w piosenkach słychać tylko Nicole. Ten zespół równie dobrze może nazywać się Nicole and The Dolls. Szkoda, że pozostałe członkinie są zdegradowane do roli chórku czy tancerek.

#155 Black Eyed Peas “Monkey Business” (2005)

 


Zaraz po zakończeniu promocji płyty “Elephunk” zespół Blac Eyed Peas rozpoczął prace nad kolejnym albumem. Wydany w 2005 roku krążek “Monkey Business” jest…świetny! Brzmienie zespołu nie zmieniło się tak radykalnie jak w 2009 roku. Nadal dominuje pop, hip hop. Momentami pojawia się i funk. Zupełnie nie dziwię się, że płyta była hitem a  Black Eyed Peas już na zawsze będą kojarzeni z takich utworów jak “Pump It” czy “My Humps”. Niesamowite jest to, jak łatwo przychodzi im pisanie chwytliwych piosenek. Każda z zamieszczonych na “Monkey Business” mogłaby być hitem. Nie ma tu dwóch takich samych utworów. Każdy czymś się wyróżnia. Moje typy? Przede wszystkim “My Humps”. Podoba mi się to, że Fergie dostała tak duży part. Jak mogło być inaczej? Nie wyobrażam sobie will.i.am’a czy Taboo śpiewających o swoich tyłkach. Piosenka podobno uznawana jest za jedną z najgorszych od Black Eyed Peas, ale jają uwielbiam. Lubię też “Union”. Piosenka (szczególnie refren) bardzo przypominają “Englishman in New York” Stinga. Nic dziwnego – taki był zamysł. Świetnie wyszło im połączenie dwóch zupełnie różnych światów. Można? Pewnie, że można. Kolejnym numerem, który zdobył moje uznanie jest singiel “Don’t Phunk With My Heart”. Poznałam tę piosenkę w dość unikalnych okolicznościach. Kilka lat temu w MacDonaldzie do zestawów Happy Meal dodawali takie mini radyjka, które grały fragment jakiejś piosenki. Mi trafiło się z Black Eyed Peas i od tamtej pory bardzo podoba mi się ten numer. Na “Monkey Business” pierwsze skrzypce gra oczywiście sam zespół Black Eyed Peas. Chłopcy fajnie rapują, rymują a Fergie zręcznie wplata w to wszystko swój świetny wokal. Aby było ciekawiej ‘fasolki’ zaprosiły do współpracy innych artystów. Oprócz wspomnianego wcześniej Stinga posłuchać możemy Justina Timberlake’a i Timbalanda (“My Style”). Piosenka jest przyzwoita. Kiedy ostatni raz Justin nagrywał coś z Black Eyed Peas, wyszła kiepska pioseneczka “Where Is the Love”. W “Like That” mamy całą ‘galerię’ innych artystów na Q-Tip zaczynając a na John Legend kończąc. Do wcześniej wymienionych piosenek (czyli tych, które są moimi ulubionymi) w ostatnim czasie doszły takie utwory jak “Disco Club” oraz “Bebot”. Najgorszy numer? Na tym krążku taki nie występuje. Każda piosenka ma sobie coś, co ją wyróżnia od pozostałych. Reprezentują wysoki poziom jak na utwory, które służą dobrej zabawie i oderwaniu się od rzeczywistości. Klikam, że lubię 😉