#324 Mumford & Sons „Sigh No More” (2009)

Inaczej jak od przedstawienia chłopaków nie zacznę. Ich muzyka nie jest grana w radiu, oni sami nie pojawiają się na okładkach gazet ani w telewizyjnych show. Mumford & Sons to założony w 2007 roku w Londynie zespół. Jego inicjatorem jest Marcus Mumford, a pozostali członkowie (Winston Marshall, Ben Lovett oraz Ted Dwane) bynajmniej nie są jego synami, tylko przyjaciółmi, którzy pewnego pięknego (a może i deszczowego dnia – wiadomo… Londyn) stwierdzili, że fajnie byłoby sobie razem pograć. Ich debiutancki album “Sigh No More” wydany pod skrzydłami Islands Record zwrócił na nich uwagę dziennikarzy i słuchaczy. Stacja BBC zapewniła umieściła ich na prestiżowej liście “Sound of 2009”, obok takich dziś gwiazd muzyki jak Florence + The Machine czy White Lies. Chociaż pierwszego miejsca w rankingu BBC nie zajęli, dziś ich gwiazda świeci najjaśniej, sprzedają miliony płyt po obu stronach Oceanu, grają masę koncertów i zyskują nowych wielbicieli. Dołączę do grona fanów Mumford & Sons?

Czytaj dalej #324 Mumford & Sons „Sigh No More” (2009)

#323 Nightwish „Imaginaerum” (2011)

Moja przygoda z zespołem Nightwish zaczęła się w 2011 roku. Wymyśliłam sobie, że ocenię album inny niż popowy czy rhytm’and’bluesowy. I tak wypadło na Nightwish. Wybrałam sobie na chybił trafił jedną pozycję z ich dyskografii i wypadło na “Once”. Nie powiem, by album ten przygwoździł mnie swoją wielkością i perfekcyjnością do ziemi, ale dało się go posłuchać. Trochę gorzej było z poznanym przeze mnie jakiś czas później debiutem zespołu. “Angels Fall First” to jednostajny, mało zaskakujący krążek. Nie pozostałam również obojętna na inne płyty Nightwish. Posłuchałam, poznałam i odłożyłam na bok. Aż do czasu, kiedy w moje ręce wpadł ostatni jak na razie studyjny album zespołu – “Imaginaerum”.

Czytaj dalej #323 Nightwish „Imaginaerum” (2011)

#322 Ellie Goulding “Halcyon” (2012)

O ile będziemy mieli jeszcze kiedyś możliwość sięgnięcia po nowy krążek od Ellie, mam nadzieję, że będzie trzymać się tego, w czym jest najlepsza. Eksperymenty z electropopem i muzyką taneczną niech zostawi tym, którzy nie potrafią śpiewać i nie mają innego pomysłu na siebie i swoją twórczość. Takimi słowami zakończyłam opublikowana rok temu recenzję debiutanckiego krążka Ellie Goulding “Lights”. Na początku przyznam szczerze, że młoda brytyjska wokalistka wydawała mi się gwiazda jednej płyty. Jednak wielki sukces singla “Lights” w USA trochę zmusił mnie do przyjęcia innej postawy wobec Ellie. Dziś jest ona światową gwiazdą, której drugim albumem “Halcyon” wszyscy się zachwycają. Odbiega on w ogóle od tego, co było na debiucie? Przeczytajcie i… sprawdźcie.

Czytaj dalej #322 Ellie Goulding “Halcyon” (2012)

#321 Goldfrapp “Black Cherry” (2003)

 

O tym, jak wielką sympatią darzę debiut zespołu Goldfrapp (album „Felt Mountain”), pisałam już wielokrotnie. I pisać będę nadal, bo to świetna płyta, która zasługuje na to, by było o niej głośno. Jest wprost wspaniała i magiczna. Równie dobrze nazywać by się mogła „Utopia”, jak jedna z piosenek, które się na niej znajdują. Dlaczego? Bo słuchając „Felt Mounatin” w myślach przenoszę się do mitycznej krainy szczęścia. Szczęścia wywołanego tymi spokojnymi, ale wielkimi dźwiękami.

Czytaj dalej #321 Goldfrapp “Black Cherry” (2003)

#320 Coldplay “A Rush of Blood to the Head” (2002)

 

Zespół Coldplay poznałam za sprawą krążka “Viva La Vida”. Potem nadszedł czas na elektroniczne “Mylo Xyloto” i się zaczęło. Nie sądziłam, że muzyka Coldplay aż tak będzie na mnie działać. Dziwne byłoby, gdybym za chwilę nie sięgnęła po pierwsze albumy w dyskografii tej czwórki mężczyzn z Wielkiej Brytanii. Studyjne krążki pochłonęłam w mgnieniu oka. Postanowiłam jednak zrecenzować “A Rush of Blood to the Head”. Nie tylko dlatego, że płyta ta została zgłoszona do recenzji. Po prostu chciałam się z wami podzielić tym, co czuję, kiedy jej słucham.

Czytaj dalej #320 Coldplay “A Rush of Blood to the Head” (2002)

#319 Pitbull „Global Warming” (2012)

Czasem sama się sobie dziwię. Osoba, która odnajduje spokój i ukojenie w muzyce soul i jazz oraz potrafiąca cały dzień słuchać tylko Coldplay (po kolei – “Parachutes” … “Mylo Xyloto” – i od nowa) decyduje się sięgnąć po dzieło człowieka, którego część świata kocha, część nienawidzi, a jeszcze innym jest obojętny. Pitbull. Do spółki z Davidem Guettą odebrali innym DJ-om i muzykom panowanie nad dyskotekowymi parkietami. Potrzebowałam jednak choć na chwilę poleniuchować. A co stanowi lepsze tło do rozmyślań o niczym niż takie odmóżdżające bity?

Czytaj dalej #319 Pitbull „Global Warming” (2012)

#318 Demi Lovato „Here We Go Again” (2009)

Wytwórnia filmów Disney’a wie, jak promować swoje gwiazdy. Jeśli filmy z ich udziałem są chętnie oglądane przez nastolatki, trzeba zagonić ich do śpiewania. Podwoimy zyski. Taką drogę przeszły Miley Cyrus, Ashley Tisdale, Hilary Duff. Jak i również bohaterka dzisiejszej recenzji – Demi Lovato. Najpierw pojawiała się w kilku serialach na Disney Channel (m.in. w “Barney i przyjaciele”, gdzie zaprzyjaźniła się z Seleną Gomez, która z marnym skutkiem próbuje być wokalistką). Przełomem był rola w “Camp Rock”, gdzie od dialogów i fabuły ważniejsza zdaje się być muzyka. Pop rockowe piosenki w jej wykonaniu chwyciły i już w 2008 roku wydała debiutancki krążek “Don’t Forget”, na który złożyły się kawałki nie odbiegające stylistycznie od tego, co prezentowała w filmie Disney’a.

Czytaj dalej #318 Demi Lovato „Here We Go Again” (2009)