#141, 142, 143 Jennifer Lopez “Rebirth” (2005) & Madonna “Bedtime Stories” (1994) & Paramore “All We Know Is Falling” (2005)

“Rebirth” to następca wydanego w 2003 roku “This Is Me…Then”. Już wtedy zaczęło się coś psuć. Jennifer nie mogła wylansować hitu na miarę “Let’s Get Loud” czy “Love Don’t Cost a Thing”. Piosenki na “This Is Me…Then” były bardzo usypiające. Zupełnie nie przypadły mi do gustu. Jennifer za bardzo smęciła. Zdecydowanie lepiej wypada w tanecznych numerach. Takich niestety nie ma za dużo na “Rebirth”. Mimo wszystko nie jest nudno. “Rebirth” to chyba najbardziej rhythm-and-blues’owa płyta Jennifer. Dziwię się, dlaczego odniosła mały sukces. Zasługiwała na więcej. Promocja skończyła się jednak na dwóch singlach. Jednym z nich był “Get Right”, taneczny numer. Zwrotki bardzo mi się podobają, w refrenie Jennifer mogła dać z siebie więcej, zupełnie ta część piosenki mi się nie podoba. Drugi singiel – “Hold You Down” – jest spokojniejszy. Jennifer brzmi w tej piosence bardzo dobrze. Nie mogę tego powiedzieć o raperze ja wspomagającym – Fat Joe. Smęci coś w tle. Oprócz niego na płycie gościnnie pojawia się jedynie Fabolous w remixie “Get Right”. Pozostałe piosenki są na szczęście lepsze. W dobrym “Step Into My World” artystka zaprasza nas do swojego świata. Do miejsca, w którym nie jest już tańczącą do “Play” czy ‘Let’s Get Loud” dziewczyną. Chciała pokazać, że jest już dojrzałą kobietą. I jej się to udało. Bez kiczu, tandety. Jest sobą. tak więc we wspomnianym “Step Into My World” śpiewa Step into my world Where there’s countless things to see (PL: Wkrocz do mojego świata, W którym jest wiele do zobaczenia). Do usłyszenie nie wiele mniej zresztą. W “Whatever You Wanna Do” bardzo spodobał mi się refren. Jest chwytliwy. “Cherry Pie” to mój faworyt spośród wszystkich utworów na “Rebirth”. Najbardziej zauroczyła mnie końcówka, moment, gdy Jennifer śpiewa I can be your cherry pie And you can be my cream on top (PL: Mogę być Twoim Cherry Pie I możesz być moja śmietaną). Wiem, po polsku głupio brzmi, ale mamy to szczęście, że J.Lo nie śpiewa w naszym języku 😉 Po tej piosence robi się spokojniej. “I Got You” i “Still Around” są całkiem ok. Coś zaczyna się psuć przy “I, Love”. Mimo, iż piosenka należy do spokojnych, Jennifer śpiewa z powerem. I to według mnie zniszczyło ten utwór. “He’ll Be Back” w ogóle nie pamiętam. Na szczęście na końcu Lopez zamieściła piosenkę “(Can’t Believe) This Is Me”. Przejmujący, momentami nawet patetyczny numer. W pamięci został mi przede wszystkim refren. Wtedy też Jennifer brzmi najlepiej. Płyta “Rebirth” zrobiła na mnie lepsze wrażenie niż “This Is Me…Then”. Czy wolę ją od “J.Lo”? Jeszcze nie wiem. Jednak moim ulubionym albumem Lopez pozostanie na razie “Brave”.

Na wydanej w 1994 roku płycie “Bedtime Stories”, Madonna kontynuuje to, co zaczęła dwa lata wcześniej na niesamowicie zmysłowej “Erotica”. Seksu tu w prawdzie mniej, ale artystka postarała się o to, by zapewnić słuchaczom sensualne doznania. Nad nową, szóstą studyjną płytą Madonna pracowała kilka miesięcy. Nad większością utworów z artystką współpracowała z Nellee Hooperem (odpowiada m.in. za “What You Waiting For?” Gwen Stefani i “Golden Eye” Tiny Turner). Oprócz niego nad brzmieniem utworów z “Bedtime Stories” czuwali tacy producenci jak Dallas Austin (“Just Like a Pill” Pink, “Ugly” Sugababes), Dave Hall (“Dreamlover” Mariah Carey, “My Love” Mary J. Blige) oraz Babyface (pomagał Toni Braxton przy debiutanckim krążku). Jeśli wiec zapoznamy się z listą producentów i niektórymi ich wcześniejszymi dokonaniami wyjdzie nam, w jakim stylu utrzymane jest “Bedtime Stories”. Tak, to mieszanka niebanalnego, przyjemnego popu z r&b. Ponownie więc Madonna postanowiła nieco zmienić styl. I ponownie jej się udało. Słyszałam wiele opinii o “Bedtime Stories”. Wiele z nich zaczynało się słowami: jak mnie to na początku nudziło. Jednak w wielu przypadkach po jakimś czasie dochodziło: teraz uwielbiam. Dobrze to rozumiem, bo kiedy sama kilka lat temu po raz pierwszy miałam styczność z szóstym albumem Madonny, niemalże usnęłam podczas jego słuchania. Dziś jednak nie wyobrażam sobie dyskografii Królowej bez tej pozycji. “Bedtime Stories” spełniał ważną funkcję – łagodził wizerunek artystki po kontrowersyjnej płycie “Erotica”. Pokazywał, że Madonna potrafi być nie tylko lekko wyuzdaną wokalistką, ale i elegancką kobietą pięknie śpiewającą o miłości. “Bedtime Stories” to drugi tak spójny album Madonny. Piosenki do siebie pasują. Jak puzzle. Nie ma tu utworów przesadnie tanecznych (przy takich jak “Survival” można się co najwyżej pobujać), nie ma też typowych ballad. Artystka zaserwowała nam porcję piosenek w sam raz do poduszki. Nie zrozumcie mnie źle, nie są aż tak nudne, że już przy pierwszym nagraniu człowiek odpływa do krainy snu. “Bedtime Stories” to raczej album idealny do słuchania po ciężkim dniu. Można się przy nim zrelaksować. Moi faworyci? Na pierwszym miejscu z “Bedtime Stories” stawiam “Human Nature”. Jest to jeden z moich ulubionych utworów artystki. Posiada uzależniającą melodię, Madonna brzmi bezbłędnie. Cenię również tekst, w którym wokalistka rozlicza się z przeszłością: Did I say something wrong? Oops, I didn’t know I couldn’t talk about sex […] I didn’t know I couldn’t speak my mind, what was I thinking (PL: Czy powiedziałam coś nieprawdziwego? Ups, Nie wiedziałam, że nie powinnam rozmawiać o seksie […] Nie wiedziałam, że nie powinnam wyrażać swojego zdania, co ja sobie wyobrażałam). Uwielbiam również “Secret”. Refren tego utworu jest niesamowicie chwytliwy. Bardzo cenię łagodne, ładne “Love Tried to Welcome Me” oraz emocjonalne “Sanctuary”, które odznacza się spokojną, głęboką wręcz melodią i świetnym tekstem o miłości do drugiej osoby. Nie można przejść obojętnie obok jednego z najważniejszych nagrań Madonny – “Take a Bow” (7 tygodni na szczycie Billboard Hot 100!). Taneczne? Skoczne? Wręcz przeciwnie. “Take a Bow” to piękna ballada. Co jeszcze skrywa “Bedtime Stories”? Chociażby pogodne “Survival” i “Don’t Stop” oraz interesujące “I’d Rather Be Your Lover”, w którym to Madonna śpiewa o tym, że może być dla swojego wybranka siostrą, matką (nawet bratem!) lecz najbardziej wolałaby być jego kochanką.  Przyznam, że szczególnie fragment I could be your mother (Pl: Mogę być twoją matką) mnie rozśmieszył. Szczególnie w kontekście ostatnich podbojów Królowej. Nie wiem czy zauważyliście, ale wszyscy jej nowi faceci są przynajmniej połowę od niej młodsi. Warto posłuchać również zmysłowego “Inside Of Me” oraz wyróżniającego się z pośród rhythm-and-bluesowych i popowych klimatów “Bedtime Story”, gdzie użyto delikatnej elektroniki. Jak już wspomniałam, album “Bedtime Stories” docenia się po czasie. Niektórym zajmuje to kilka dni, innym całe lata. Uważam, że obok takich krążków jak “Erotica” czy “Ray of Light” jest to jedna z najlepszych płyt Królowej.

Trochę głupio zabrałam się za poznawanie twórczości zespołu Paramore. Znam już “Brand New Eyes” i “Riot!”. Dopiero teraz miałam okazję posłuchać ich debiutu – krążka “All We Know Is Falling”. Różnic za dużo nie ma. Płyta nie odstaje od tego, co zespół zaprezentował na drugim albumie. Jest jednak znacznie bardziej rockowo niż na ostatniej płycie grupy. Musze niestety zauważyć, że głos Hayley nie jest jeszcze tak wyćwiczony jak na nowych nagraniach. Nie zmienia to faktu, że da się tego słuchać. I nawet czerpać z tego przyjemność. Po kilku razach nawet niedoskonały wokal Hayley już nie razi. Traktuję go jako ‘ozdobę’. Ot tak, kolejna kapela ‘z sąsiedztwa’, która ma za sobą dziesiątki prób w garażu. Wydaje mi się, że to właśnie jest kluczem do sukcesu zespołu. W końcu Hayley i chłopacy w czasie nagrywania płyty “All We Know Is Falling” (tak na marginesie – nagrali ją w trzy tygodnie) byli zwykłymi nastolatkami, jakich w USA i gdziekolwiek na świecie miliony. Ich muzyka, mimo iż daleko jej do tanecznych, popowych brzmień, jest łatwo przyswajalna. Spora zasługa w tym tekstów. Problemy, sytuacje, o których śpiewa Hayley są bliskie wszystkim nastolatkom. W “Brighter” śpiewa m.in. But if I’m without you Then I will feel so small (PL: Ale jeśli jestem bez ciebie Wtedy czuję się taka mała). W “My Heart” natomiast This heart, it beats, beats for only you (PL: To serce bije, bije tylko dla Ciebie) .Tak, miłości tu najwięcej. Najmniej widoczna jest chyba w “Franklin”. Tytułowy Franklin to miasto w USA, w których powstała grupa Paramore. Ja traktuje ten numer raczej jako tęsknotę za domem. W refrenie wychwycić można męski głos. należy on z pewnością do któregoś z muzyków. Szkoda, że ten ktoś nie dostał większej partii. Śpiewa super. Przyznam, że słuchając tego utworu zwracałam na niego większą uwagę niż na samą Hayley. Ten sam męski głos pojawia się w “My Heart”, bodajże najbardziej nastrojowej piosence na “All We Know Is Falling”. Tym razem jest zupełnie zbędny. Zamiast łagodnie podśpiewywać z tyłu, po prostu krzyczy. Hayley nie dała się zagłuszyć więc też pokazała, na co ją stać. A było tak dobrze… Trochę zniszczyli ten numer. Piosenki na płycie opierają się na jednym, prostym schemacie. Melodyjne, przyjemne zwrotki i głośne, momentami przekrzyczane refreny. To właśnie one są największym minusem kilku utworów. Przede wszystkim piosenki “Brighter”. Nie za specjalny. Lepszy jest ten w “Conspiriacy” i “Whoa”. Płyta ciekawa, lecz szybko ma się jej dość.