#11 Norah Jones “The Fall” (2009)

Zapewne teraz 90% z was myśli sobie: “skąd ona wytrzasnęła tę wokalistkę?” oraz “kto to jest?”. Odpowiedź na pierwsze: nie skupiam się tylko na muzyce pop. Inne gatunki są nie mniej ciekawe. Odpowiedź na drugie: jedna z najpopularniejszych amerykańskich piosenkarek. Godne podziwu jest to, że jej poprzednie 3 albumy nie były nafaszerowane tanecznymi hitami a mimo to osiągnęły ogromny sukces. Zarówno “Come away with me”, “Feels like home” i “Not too late” były utrzymane w bardzo spokojnej, momentami nużącej jazzowej stylistyce. Na “The Fall” wreszcie zaczyna się coś dziać. Artystka dodała do utworów szczyptę rockowego grania. Norah też śpiewa trochę energiczniej i odważniej. Nagrała idealną płyta na zbliżające się jesienne wieczory. Pod warunkiem, że skupicie się tylko na muzyce, bo może wam sporo umknąć. To jedyny minus, jaki dałabym albumowi “The Fall”. A plusy? Nastrojowość, nie banalność, dobre teksty i świetny wokal Jones. Trudno mi wybrać tą najlepszą piosenkę, bo wszystkie reprezentują wysoki poziom. O, już mam. Polecam “Young blood” i “Men of the hour”.

 

#7 Cheryl Cole “3 Words” (2009)

Cheryl Cole postanowiła odłączyć się od koleżanek z Girls Aloud i wydać cd pod własnym nazwiskiem. W jej tworzeniu pomagał Will.I.Am. Powstała setna popowa płyta. Cheryl wybroniła się umieszczając na “3 words” kilka ‘perełek’. A konkretniej 2 z 11 piosenek są godne większej uwagi – “Happy hour” i “Make me cry”. Są bardzo przebojowe. Co więc oprócz nich znajdziemy na płycie? Głównie piosenki nadające się na parkiet, trochę popu, momentami r&b a nawet inspiracje hip hopem (“Parachute”). Słuchanie tego albumu jest trochę męczące, gdyż najmocniejsza stroną większości piosenek jest refren. Widać to szczególnie w “3 words” i “Rain on me”. Całkowitym niewypałem jest “Fight for this love” i jego niemalże bliźniak “Don’t talk about this love (tylko w wolniejszej tonacji). Najsłabszym utworem jest “Heartbreaker”. Gdyby nie to, że co jakiś czas słychać w niej “pojękiwania” Cheryl, można sądzić, że to solówka Will.I.Am-a. Porażka. Ogólnie płyta nie jest tragiczna, ale mało pomysłowa. Cheryl mogła się bardziej postarać i poeksperymentować z dźwiękami.

#4 Lady GaGa “The Fame Monster” (2009)

Tej wokalistki nie trzeba chyba przedstawiać. Nie trzeba, ale warto. Oto Lady GaGa i dwupłytowy album “The Fame Monster”. Na początek na celownik wezmę samo “The Fame”. Płytę otwiera “Just Dance”. Aż za dobrze ją znam. Właśnie przez tą piosenkę przez pewnien czas nie lubiłam GaGi. Nadal zresztą nie podoba mi sie ten numer. Tani bit dla ‘krejzi’ nastolatek  Dalej mamy “Love Game”. Kiedyś było moją ulubioną piosenką GaGi. Mimo, że oddało miejsce innemu utworowi, nadal miło się słucha. Z numerem 3 mamy “Paparazzi”. Ładnie i zgrabnie zaśpiewane i zagrane. Kolejna piosenka to “Poker Face” (mamamama). Świetny numer. Potem “I Like It Rough”. Kolejny dobry numer. Z tych, co do tej pory przesłuchałam, jest to chyba najmniej elektroniczny (obok ‘Paparazzi”) utwór. Kolejną piosenką jest “Eh Eh (nothing else I can say) czy innymi słowy ‘cherry cherry boom boom’ ;P. Przyjemny dla ucha pop. Przechodzę do “Starstruck”. Pierwszy zgrzyt. Zdecydownie najgorszy jest refren – GaGa śpiewa jakby chciała a nie mogła. Dalej mamy “Beautiful Dirty Rich”. Zwrotki brzmią naprawdę spoko, ale refren to porażka. ‘Bang bang’ i ‘bang bang’. Czasem miałam ochotę ją ‘bangnąć’ w głowę. Jadę dalej – “The Fame”. Jest to zdecydowanie jeden z najlepszych utworów na tej płycie. Kolejną piosenką jest “Money Honey”. Słychać inspiracje muzyką techno. Dalej – “Boys Boys Boys”. Jestem na “nie”. Może gdyby nie było tego chórku to uratowałoby to piosenkę. Z numerem 12 jest “Paper Gangsta”. Oj, groźny tytuł xD Zaczęło się spokojnie i prawie do końca tak dociągnęło. Troszkę w stylu r’n’b. Kolejną piosenką jest “Brown Eyes”. Usłyszeć balladę w wykonaniu GaGi? Bezcenne ;P Jeden z lepszych utworów. Dalej – “Summerboy”. Kilka pierwszych sekund brzmi obiecująco. Jednak nic z tego. Piosenka w sam raz na wakacyjną dyskotekę. Z numerem 15 mamy “Disco Heaven”. Fajny początek, niezłe “rozwinięcie”. Cudo w stylu GaGi. I ostatnia piosenka na “The Fame” – ‘Retro Dance Freak”. Miałam problem z określeniem kto to śpiewa. Tak mocno jej głos zmixowali. Ale ogólnie ciekawa piosenka z elementami r’n’b. Podsumowanie: GaGa nagrała całkiem niezłą płytę. Synth-pop, electro-pop i elementy r’n’b. Inspirowała się latami 70 i 80. Użyła syntezatora by nadać piosenkom nowoczesny styl. Cała płyta idealnie nadaje się na imprezę. Jednak szybko się nudzi.

Pora na potwora. A konkretniej na drugą płytę – “The Fame Monster”. Otwiera ją piosenka “Bad Romance”. Rewelacja. Najbardziej zapadły mi w pamięć słowa “Rah-rah-ah-ah-ah-ah, Roma-Roma-ma, Gaa Ga oh la la, Want your Bad Romance”. Dalej mamy “Alejandro”. Początek jest spokojny, ale reszta w sam raz nadaje się na party. Z numerem 3 jest ‘Monster”.  Bardzo energetyczny kawałek. Nie jest może tak genialny jak “Bad Romance”, ale miło się słucha. Dalej mamy “Speechless”. GaGa wielokrotnie powtarzała, że tę piosenkę dedykuje swojemu ojcu. Sądząc po słowach zawartych w utworze, mam ku temu wątpliwości. Następną piosenką jest “Dance in The Dark”. Nie myślałam, że jakaś inna piosenka spodoba mi się na “The Fame Monster” bardziej od “Bad Romance”. A jednak. “Dance in the Dark” jest świetne! Włączam “Telephone”. Od początku zainteresowała mnie ta piosenka. Przyjemny dla ucha pop z (niestety) nielicznymi fragmentami kiedy śpiewa Beyonce. Mogli by dać jej większe partie wokalne. Poza tym zaproszenie Beyonce do tej piosenki było strzałem w dziesiątkę. Następnym utworem jest “So Happy I Could Die”. Mam wrażenie, że jest to coś pomiędzy balladą a piosenką do tańca. Na to pierwsze za szybkie, na drugie za wolne. Ostatnim kawałkiem jest “Teeth”. Zawiera elementy muzyki gospel. Niestety, to jedna z najgorszych utworów na “Monsterze”.  Podsumowanie: Płyta bardzo różni się od samego “The Fame”. Mniej tu elektrycznych brzmień. GaGa inspirowała się muzyka gotycką. Dobrym pomysłem było umieszczenie ich na oddzielnym krążku, bo zupełnie nie pasowały do poprzedniej płyty. Lady GaGa wszystkie 8 piosenek napisała sama. Ale cały czas się ma wrażenie, że słucha się tego samego.

#2 Alicia Keys “The Element of Freedom” (2009)

Najnowsza – czwarta – studyjna płyta Alicii Keys to “The Element of Freedom”. Jestem ciekawa, co wokalistka przygotowała po dwóch latach od wydania “As I Am”. Płytą otwiera intro a zaraz za nim jest “Love is blind”. Wow. Świetna piosenka! Zupełnie inna niż te na np. “The diary of Alicia Keys”. Słucham jej jeszcze raz. Chcę jak najdłużej zachować pozytywne wrażenie o płycie. Ok. Po trzech przesłuchaniach jestem gotowa na stawienie czoła pozostałym utworom. Kolejna piosenką na płycie jest “Doesn’t Mean Anything” co kojarzy mi się z jej poprzednimi singlami. Czyli jest dobrym numerem 😉 Następnie mamy “Try Sleeping With The Broken Heart”. Jest to ballada r’n’b połączona z dance’owymi bitami. Mimo, iż tytuł piosenki wskazuje na coś smutnego, w głosie Alicii słychać pewną radość. Kolejną piosenką jest “Wait Til You See My Smile”. Momentami robi pozytywne wrażenie – z taka barwą głosy Keys się jeszcze nie spotkałam, ale ogólnie piosenka jest taka sobie. Dalej jest “That’s How Strong My Love Is”. Kolejna ballada opowiadająca o miłości. Robi się to trochę nudne, a nie doszłam jeszcze do środka płyty. Włączam kolejną piosenkę – “Un-thinkable (I’m Ready)” – jakby trochę mnie posłuchali. Piosenka jest troszkę szybsza niż poprzednie dwie. W następnej piosence “Love Is My Disease”  słyszę inspiracje piosenką, którą kiedyś słyszałam w radiu. Niestety, tytułu nie pamiętam. Ale utwór Alicii brzmi bardzo dobrze. Kolejny numer to “Like the Sea”. Przypomina mi niektóre piosenki Ciary, a momentami jest podobny do poprzednich numerów na tej płycie. Od kiedy zobaczyłam “The Element of Freedom” najbardziej byłam ciekawa piosenki “Put It in a Love Song”, w której gościnnie pojawiła się Beyonce. Spodziewałam się czegoś fajnego. I nie zawiodłam się. Piosenka jest świetna! A teraz piosenka-przeciwieństwo featuringu z Knowles – “This Bed”. Song jest okropny! Nie wiem, czym się kierowała nagrywając ten numer. Dalej znajduje się “Distance and Time”, które szczerze mówiąc mi przeleciało. Nie zauważyłam tej piosenki. Jest trochę bezbarwna. Przedostatnim utworem na płycie jest “How It Feels to Fly”. Tak jak kilka poprzednich piosenek jest spokojnym numerem. Mimo to nie przypadł mi do gustu. Ostatnią – czternastą – piosenką jest “Empire State of Mind (Part II) Broken Down”. Na pewno słyszeliście pierwszą część tej piosenki – śpiewanej razem z Jay-em Z. Alicia postanowiła iść za ciosem i nagrała druga część – tym razem solo. I był to strzał w dziesiątkę! Jest to świetne połączenie trzech gatunków – popu, r’n’b i soulu.

Podsumowanie: Nowa płyta Alicii jest bardzo przyzwoita. Na pochwałę zasługuje fakt, że wokalistka jest autorką wszystkich piosenek na tej płycie. Znajdują się tu takie perełki jak “Love is blind” czy “Put it in love song”. Podoba mi się to, że mogliśmy przekonać się o spokojniejszej naturze Keys i poznać inną barwę jej głosu. Jednak na świetnej płycie (która dostała by 6*) piosenki powinny być nie tylko genialnie zaśpiewane, ale i na długo zostawać w naszej pamięci. Tutaj połowa mi wyleciała. Do tego sądzę, że niektóre z utworów powinny być trochę krótsze, bo szybko się nudzą. Poza tym wiele z nich jest do siebie podobna, co sprawia, że czasem ma się wrażenie, że leci ciągle ta sama piosenka.

#1 Rihanna “Rated R” (2009)

Najnowsza płyta Rihanny “Rated R” ukazała się ponad dwa lata po poprzednim albumie “Good Girl Gone Bad”. Było do przewidzenia, że będzie inna niż poprzednie. Nie ma tu piosenek pokroju “SOS” czy “Pon De Replay”. Płyta jest bardziej mroczna, piosenki Rihanny nigdy jeszcze nie były tak szczere i pełne emocji. Płyta zaczyna się intrem – piosenką “Mad House”. Jest to świetne wprowadzenie do tego, co znajdziemy dalej. Następnym utworem jest “Wait Your Turn (the vait is ova)”. Umieszczenie jej z numerem 2. na płycie jest dobrym pomysłem słowami “The wait is ova” napisanymi na swoim twitterze Rihanna zapowiedziała album. Cała piosenka utrzymana jest w klimacie pop z nutą electro. Fascynacja Lady GaGą? Dalej mamy “Hard”, który obok “Rude Boy” jest najpogodniejszą piosenką na płycie. Po przesłuchaniu “Hard” w głowie zostały mi przede wszystkim słowa “That Rihanna reign just wont Let up” (PL: Taka Rihanna panuje, tylko nie pozwól przestać). Coś w tym jest. O wiele lepiej pasuje do niej taki styl niż ten, który prezentowała kilka lat temu. Następna piosenka to piękna ballada “Stupid In Love”, która oddaje klimat tego, co Rihanna musiała czuć przez ostatni rok. Dalej jest mój ulubiony numer na “Rated R” – “Rockstar 101”. Znakomite połączenie r’n’b z gitarowym brzmieniem. Kolejną piosenką na płycie jest “Russian Roulette”. Zwraca uwagę przede wszystkim wspaniałą muzyką i emocjami, które słychać w głosie Rihanny. Dalej mamy “Fire Bomb”, które niezbyt przypadło mi do gustu choć na początku piosenki wokal RiRi brzmi niesamowicie. Nastepnie jest wspomniane wcześniej “Rude Boy”, które w najlepsze hula na listach przebojów. Z numerem 9. mamy piosenkę, którą szczerze mówiąc zdarza mi się pominąć przy słuchaniu płyty – “Photographs” ft. Will.I.Am. Słychać w niej pomieszanie ballady z muzyka dance typową dla Will.I.Am’a. Niezbyt dobry numer. Dalej jest rewelacyjny wręcz utwór “G4L”, który zaraża porządna muzyką. Choć kiedy słuchałam tej piosenki po raz pierwszy nie spodobała mi się. Cóż, zyskuje przy bliższym spotkaniu. Przed ostatnim numerem jest “Cold case Love”, który trwa chyba z 6 minut. Bynajmniej nie jest to czas stracony. Naprawdę wspaniała ballada. Ostatnim utworem jest “The Last Song”. Nie jest może najlepszy, ale warty posłuchania. Podsumowując. Płyta składa się z 10 świetnych piosenek, intra i 2 niezbyt udanych kawałków.