Kiedy urodzony w Republice Południowej Afryki Troye Sivan uważany był za jednego z najważniejszych debiutantów 2015 roku, ja wolałam wsłuchiwać się w pierwsze albumy takich artystów jak Fyfe, Willow, BOOTS, Benjamin Clementine czy Andra Day. Dawno jednak przestałam brać udział w wyścigu na poznawanie jak największej ilości wykonawców, więc nie miałam ciśnienia, by szybko dodawać go do znajomych. Zainteresowałam się nim kilka miesięcy temu, kiedy udostępnił “The Good Side”. A skoro planowałam sięgnąć po premierowe “Bloom”, postanowiłam nadrobić zaległości i zobaczyć, czy muzyka Sivana może zamieszkać w moim sąsiedztwie.
#804 Halsey “Badlands” (2015)
Historia dwudziestodwuletniej Ashley Frangipane to gotowy scenariusz na film. W roli głównej osoba, która z grzecznej, grającej m.in. na skrzypcach i akustycznej gitarze dziewczynki przeistoczyła się w nastolatkę, mającą za sobą próbę samobójczą i pobyt w klinice psychiatrycznej. Dodając do tego przerwanie studiów (i będące tego następstwem wyrzucenie z domu przez rodziców) oraz wpadnięcie w nieciekawe towarzystwo, otrzymujemy obraz kobiety, która albo mogła pogodzić się ze swoim smutnym losem, albo próbować zawalczyć o lepszą przyszłość. Szczęśliwie Ashley wybrała drugą opcję.
#793 Alessia Cara “Know-It-All” (2015)
Znamy już podobną historię, lecz z męskim bohaterem. Nastoletnia Kanadyjka sięga po gitarę i umieszcza na YouTubie swoje covery znanych przebojów. Powoli zyskuje grono wiernych fanów i wzbudza zainteresowanie wytwórni płytowych. Może i Alessia Cara nie zrobiła na razie kariery na miarę Justina Biebera, ale wszystko przed nią. Ciepło przyjęty debiutancki album już wydała, a w ostatnim czasie listy przebojów podbija jej duet z Zeddem “Stay”.
#728, 729, 730 Karnawałowe recenzje: La Roux “La Roux” (2009) & Giorgio Moroder “Deja Vu” (2015) & AlunaGeorge “I Remember” (2016)
Karnawał w pełni, więc warto do swojego odtwarzacza (lub wyszukiwarki na Spotify czy innym streamingowym cudeńku) wrzucić płyty, przy których choć myślami przeniesiemy się na dobrą imprezę. Ja wybrałam trzy i biorę się za sprawdzanie, która z nich zostanie ze mną trochę dłużej niż kilka najbliższych tygodni.
#680 Justin Bieber “Purpose” (2015)
W powrót Justina Biebera z tarczą a nie na niej wierzyły chyba tylko najwierniejsze fanki. Debiutujący w szczenięcym wieku kanadyjski wokalista poznał już bodaj wszystkie blaski i cienie sławy. Z naciskiem na to drugie. Popularność i pieniądze, które za nią przyszły, namieszały Justinowi w głowie. Młody wykonawca nabawił się kłopotów i stał się ulubionym celem hejterów. Na “Purpose”, swoim czwartym albumie, Bieber dojrzewa, dorośleje, pokornieje i przeprasza za swoje błędy. Warto dać mu szansę?
#674 Angel Haze “Back to the Woods” (2015)
Lil Kim nie może pogodzić się z tym, że jej kwadrans już minął, Nicki Minaj nie potrafi się zdecydować, czy chce nagrywać pod listy przebojów czy zadowalać fanów hip hopu, a Iggy Azalea zaczyna flopować nawet w duecie z Britney Spears. Przy ich dokonaniach Angel Haze może czuć się zawstydzona. Jednak potem wyciąga album “Back to the Woods” i jej koleżanki po fachu nie mają już nic do powiedzenia, zarapowania, zaśpiewania – to wszystko robi za nie Haze, po raz kolejny sprawiając, że nie wyobrażam sobie kobiecej hip hopowej sceny bez jej osoby.
#671 Beirut “No No No” (2015)
Nigdy nie byłem w Bejrucie, ale spodobała mi się chwytliwa nazwa tego miasta – tak genezę nazwania swojej kapeli na cześć stolicy Libanu tłumaczy Zach Condon. Przeglądając płyty założonej dekadę temu grupy nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że do czynienia mam z… najbardziej geograficznym zespołem, jaki kiedykolwiek wpadł mi w ucho. “Brandenburg”, “Bratislava”, “Nantes” i “Santa Fe” to tylko kilka przykładów z muzycznego atlasu Amerykanów. W końcu od podróży wszystko się zaczęło, Zresztą ciągle ona trwa, zostawiając po sobie w 2015 roku nowy znak – album “No No No”.