RANKING: [2012] Albumy


NAJLEPSZE PŁYTY WYDANE W 2012 

1. NORAH JONES …LITTLE BROKEN HEARTS. Kiedy w maju po raz pierwszy przesłuchiwałam piąty album artystki już wiedziałam, że będzie to jedna z najlepszych płyt tego roku. Ale, że najlepsza? Jak najbardziej! Norah odwaliła kawał porządnej roboty. Cieszy mnie, że z płyty na płytę jej muzyka nabiera wyrazistości. Można powiedzieć, że “…Little Broken Hearts” to kontynuacja “The Fall”. Nie byłoby to jednak do końca prawdą, bo tak różnorodnie Jones jeszcze nie śpiewała. Teksty również są trafne, szczere. Słuchanie tego albumu to niezwykła przyjemność. Moje TOP 3: Little Broken Hearts, Take It Back, Miriam.

2. KATIE MELUA SECRET SYMPHONY Na początku wybrzydzałam, w końcu – pokochałam. A może raczej doceniłam i otworzyłam się na muzykę. Twórczość Katie nabrała lekkości i tego niesamowitego wyrazu, który mają chyba tylko występy przy udziale orkiestry. “Secret Symphony” to po prostu piękny album. Zachwycają mnie bogate melodie oraz hipnotyzujący głos Meluy. Nie jet to krążek do słuchania podczas wykonywania kilku innych czynności. Wymaga raczej ciszy i skupienia. Jednak warto poświęcić czas na jego dokładne ‘przestudiowanie’. Na pewno się zwróci. Moje TOP 3: Better Than a Dream, Moonshine,The Walls of the World.

3. JESSIE WARE DEVOTION Chyba bez przesady mogę nazwać debiut tej młodej Angielki najbardziej dopracowaną i przemyślaną płytą roku? Subtelne połączenie soulu, r&b i muzyki elektronicznej szybko zawładnęło moim sercem. Wspaniałym dodatkiem jest oczywiście wokal Jessie – czasem delikatny, czasem mocny i zdecydowany. Twórczość Ware jest elegancka, wysmakowana, z klasą. Słuchanie „Devotion” to uczta dla naszych uszu. Album jest po prostu magiczny a Jessie daje nam nadzieję, że dobra i ciekawa muzyka do końca jednak nie umarła. Moje TOP 3Devotion, Running, Night Light.

4. LANA DEL REY BORN TO DIE Dawno już nie było takiego ‘debiutu’. Wkroczyła na scenę z rewelacyjnym utworem “Video Games”. Po chwili otrzymaliśmy cały krążek. “Born to Die” to album może nie tyle ciekawy i oryginalny, co ładnie wykonany i klimatyczny. Spokojne kawałki w wykonaniu Lany brzmią niesamowicie smutno i melancholijnie. Świetnym dodatkiem do tych piosenek jest specyficzny wokal Lany Del Rey. Podoba mi się też to, że jej muzyka jest jakaś. Można lubić, można nienawidzić. Obojętnie przejść się nie da. Moje TOP 3: Video Games, Million Dollar Man, Born to Die

5. ANIA BAWIĘ SIĘ ŚWIETNIE Powiem szczerze – nie lubię polskiej muzyki. Wiele wykonawców zamiast stworzyć coś swojego na siłę próbuje upodobnić się do zagranicznych gwiazd. Na szczęście w ręce wpadła mi nowa płyta Ani Dąbrowskiej. Na początku trochę mnie nudziła. W końcu – zakochałam się w niej. Nie jest to już ta sama retro Ania. Raczej artystka, która wie, o czym śpiewa, ma pomysł na swoja muzykę i nie ogląda się z trendami. Wielkim atutem “Bawię się świetnie” są przemyślane i ciekawe teksty. O przemijaniu, o lękach, o życiu. Moje TOP 3: Nadziejka, Sublokatorka, Kiedyś powiesz mi kim chcesz być

6. DIANA KRALL GLAD RAG DOLL Jazz jest naprawdę pięknym gatunkiem muzycznym. Prawdziwym, szczerym, zajmującym. A przede wszystkim magicznym. Jedną z jazzowych przedstawicielek jest Diana Krall, która na “Glad Rag Doll” sięgnęła po utwory z lat 20. i 30. XX wieku. Trochę ryzykownie (bo czy dzisiaj udałoby się nam osiągnąć ten klimat przedwojennych piosenek i jazzowych klubów?), ale ostatecznie z sukcesem. Nowy album Diany jest elegancki, wysmakowany. Ma klasę. Jest istną machiną przenosząca słuchacza w czasie, tworząc odpowiedni klimat. Moje TOP 3: We Just Couldn’t Say Goodbay, Lonely Avenue,  I’m a Little Mixed Up.

7. OCEANA MY HOUSE Zadebiutowała świetną, lekką płytą łączącą elementy popu, jazzu i reggae. Po usłyszeniu hitu “Endless Summer” zaczęłam obawiać się o jej nowy krążek. Nie słusznie. Szybko w hymnie Euro 2012 się zakochałam, a “My House” skrywa zupełnie inne piosenki niż ten taneczny numer. Podoba mi się to, że płyta Oceany jest różnorodna. Raz mamy piękną balladę (“Say Sorry”) innym razem rhytm-and-bluesowe, przywołujące najlepsze skojarzenia “My House”. Na pewno każdy znajdzie tu coś dla siebie. “My House” to świetny, wakacyjny album. Moje TOP 3: My House, Sunshine Everyday, A Rockin’ Good Way.

8. CHRISTINA AGUILERA LOTUS Czekałam, czekałam i się doczekałam. Pełna obaw sięgnęłam po nowy album Aguilery. Okazało się, że nie jest taki zły. Christina zrezygnowała z muzycznych eksperymentów i nagrała porządną popową płytę. Wypełnioną hitami (“Let There Be Love”, “Army of Me”). Gdyby jeszcze artystka z tego korzystała… Na “Lotus” znalazło się też miejsce dla kilku ballad (z “Blank Page” na czele). Bardzo udane są teksty. Opowiadają o ostatnich przeżyciach Christiny, o zmaganiach ze sławą i hejterami. Może “Lotus” nie jest tak oryginalną i ryzykowaną płytą jak “Bionic”, ale jedno się nie zmieniło – Aguilera pokazuje, że wciąż głos ma jak dzwon. Moje TOP 3: Lotus Intro, Cease Fire, Circles.

9. ALICIA KEYS GIRL ON FIRE Nadchodzący piąty album artystki spędzał sen z powiek jej fanom. Po popowym “The Element of Freedom” bali się nowej muzyki Keys. Jasne było, że nie otrzymamy od niej płyty w stylu “The Diary of…” czy “Songs in A Minor” z uwagi na to, że Alicia dojrzała i jest już inną osobą. Na szczęście na “Girl on Fire” zaserwowała nam dobrą, mocną dawkę r&b i soulu. Są wprawdzie takie utwory jak tytułowe “Girl on Fire” (ft. Nicki Minaj), ale są i piękne, zagrane na pianinie ballady z “101” na czele. Moje TOP 3: Listen to Your Heart, 101, When It’s All Over.

10. IMANY THE SHAPE OF A BROKEN HEART Debiut, który pokochali polscy słuchacze. A że i we mnie płynie polska krew, nie zostawiłam Imany w spokoju. Na początku przeżyłam mały szok. Jej głos! Śpiewa przez nos. Szybko jednak przywykłam i na spokojnie mogłam rozkoszować się jej debiutem. A było czym, bo płyta jest bardzo ładną mieszanką soulu, folku i bluesa. Niektóre utwory są melancholijne, inne wesołe. Mimo to album jest bardzo spójny. “The Shape of a Broken Heart” to album idealny na chłodne, zimowe wieczory, kiedy mamy ochotę na odrobinę afrykańskiego słońca. Moje TOP 3: Slow Down, Pray for Help, Take Care.


NAJLEPSZE PŁYTY OCENIONE W 2012
(wydane w innych latach)

1. GOLDFRAPP FELT MOUNTAIN Album, który już w trakcie pierwszego przesłuchania powalił mnie na kolana i sprawił, że miałam ciary. Goldfrapp odczarował moje nie najlepsze zdanie o muzyce elektronicznej. Podczas słuchania “Felt Mountain” w ogóle nie czuć, że duet specjalizuje się w takiej muzyce! Mamy tu odrobinę jazzu, muzyki kabaretowej. Jednak najpiękniejszy jest sam klimat albumu: jest tajemniczo, momentami psychodelicznie. Minimalistycznie a zarazem bogato w przeróżne dźwięki. I ten wokal Alison… Rozmarzyłam się. “Felt Mountain” to magiczny album. Każda piosenka jest inna, ale razem tworzą nastrojową całość. Kocham! Moje TOP 3: Lovely Head, Pilots, Utopia.

2. MARINA & THE DIAMONDS THE FAMILY JEWELS Tak zaczynała autorka utworu “Primadonna”. Zanim wydała electropopowy krążek “Electra Heart” zaserwowała nam prawdziwe cudeńko. “The Family Jewels” to świetnie wyprodukowany teatralny pop oraz indie pop. Wielkim plusem jest głos Mariny, który brzmi, w zależności od utworu, bardzo różnie. Na krążku nie ma dwóch takich samych piosenek. Mamy m.in. melodyjne “Rootless”, przerysowane “Mowgli’s Road”, a nawet operowe “Numb”. No i, co najważniejsze, możemy debiutu Mariny słuchać i słuchać. Nie da się przy nim nudzić. Moje TOP 3: Girls, Hollywood, Oh No!.

3. KATIE MELUA THE HOUSE Chociaż pokochałam Katie za delikatne, jazzujące utwory w stylu “Piece by Piece”, czwarty krążek zrobił na mnie bardzo pozytywne wrażenie. To najbardziej eksperymentalny album artystki. Dodała do swoich melodii elektroniki. Ryzykownie, prawda? Ale się opłaciło, bo płyta brzmi świeżo i interesująco. Dobra odmiana po nudnym i przewidywalnym “Pictures”. Katie pokazała nam się z zupełnie innej strony. Mimo wszystko to wciąż ta sama, wrażliwa wokalistka. Czego dowodem są bardzo udane teksty, opowiadające o miłości. Moje TOP 3: The Flood, A Moment of Madness, The House.

4. KATE BUSH HOUNDS OF LOVE Porcja znakomitej muzyki, na najwyższym poziomie. Nie ma tu ani jednego zbędnego dźwięku, wszystko ma swoje miejsce i wszystko na swoim miejscu jest. Tak najkrócej można podsumować “Hounds of Love”. To album z nie tyle z muzyką, co piękną poezją i teatralnym zacięciem. Piosenki są pięknie zaśpiewane, wspaniale zagrane. Każda opowiada inną historię. Obok Kate Bush bardzo ciężko przejść obojętnie. Jej muzyka jest emocjonalna, oryginalna a przede wszystkim magiczna, czego dowodem jest chociażby tajemnicze “Hello Earth”. Chyba nie muszę mówić, że “Hounds of Love” to pozycja obowiązkowa? Moje TOP 3: Hello Earth, Mother Stands for Comfort, Hounds of Love.

5. OCEANA LOVE SUPPLY Jedna z najmilszych niespodzianek. Obawiałam się zwykłego popu i r&b, otrzymałam cudowną, świeżą mieszankę soulu, jazzu i reggae. Oczywiście pop i r&b również się pojawia, ale w mniejszych ilościach. Od tych wszystkich gatunków może rozboleć głowa, ale podane zostało to w takiej formie, by nie tylko nie zakręciło nam się od piosenek Oceany w głowach, ale również byśmy byli nimi zachwyceni. Świetnym dodatkiem jest ‘czarny’ wokal Oceany. “Love Supply” to płyta lekka, słoneczna. Moje TOP 3: Pussycat on the Leash, Cry Cry, Baby Hold On.

6. MADONNA EROTICA Najbardziej kontrowersyjna płyta w dyskografii Królowej. Jednocześnie – najlepsza. Pełna stonowanych, tanecznych, a przede wszystkim seksownych utworów z tytułowym “Erotica” na czele. Jest to pierwsza tak spójna i równa płyta Madonny. Poprzednie przy niej wydają się być luźnym zbiorem kilkunastu kawałków. Słychać również, że Madonna pracowała nad głosem. Tutaj brzmi niemal perfekcyjnie. Wielki plus za eksperymentowanie z jazzem. A jeszcze większy za to, że artystka nie stała w miejscu, tylko się rozwijała. Moje TOP 3: Erotica, Waiting, Secret Garden.

7. M.I.A. KALA Artystka jest szalona. Każda jej płyta przyprawia o zawrót głowy. Mnie jednak najbardziej porwała druga pozycja w jej dyskografii – “Kala”. M.I.A. połączyła dźwięki z różnych części globu. Stąd też chociażby w “Jimmy” bollywoodzkie rytmy. Oprócz tego raperka świetnie zmiksowała ze sobą hip hop, dancehall i muzykę elektroniczną. Często zdarza mi się włączać takie piosenki jak “Bird Flu” czy “20 Dollar” rano, bo dają mi wielkiego kopa energii. Pozytywnej energii. Słuchając M.I.I. trudno się nie uśmiechnąć. Moje TOP 3: Jimmy, Hussel, 20 Dollar.

8. ALICIA KEYS UNPLUGGED Koncerty to chyba dla wszystkich muzykomaniaków rzecz wspaniała. Kto by nie chciał zobaczyć na żywo swojego idola? Jedną z moich ukochanych artystek jest Alicia Keys. Szanse, że pojadę na jej koncert są bliskie zeru, ale od czego mamy takie albumy jak “Unplugged”? Chociaż można obawiać się włączając taki album w wykonaniu Katy Perry, słuchając śpiewającej (i grającej na pianinie) Keys można się tylko zachwycić. Artystka nie tylko cudownie zaśpiewała, ale i stworzyła kameralną, przyjemną atmosferę. Moje TOP 3: Streets of New York, Karma, Diary.

9. COLDPLAY MYLO XYLOTO To, że jakiś album Coldplay w podsumowaniu się znajdzie, było pewne. Pozostał tylko dylemat – “Viva La Vida” czy “Mylo Xyloto”? Ostatecznie postawiłam na ten drugi, z powodu tego, że  każda piosenka mi się podoba. Nawet do “Every Teardrop Is a Waterfall” można się przekonać. “Mylo Xyloto” to barwna, świeża płyta pełna zarówno szybkich utworów, jak i pięknych ballad. Krążek jest radosny, optymistyczny, pogodny. Taki, jaka muzyka Coldplay nie była jeszcze nigdy. Chociaż uwielbiam ich drugi album, ten również przyjęłam z otwartymi ramionami. Moje TOP 3: Paradise, Us Against the World, Major Minus.

10. LINKIN PARK A THOUSAND SUNS Zdaję sobie sprawę, że fani Linkin Park mi tego nie darują, mimo to i tak powiem – “A Thousand Suns” to najlepszy album kapeli. Przede wszystkim podoba mi się to, że krążek jest spójny, mogę słuchać go jako całości. Płyta jest bardzo dopracowana i dopieszczona w najdrobniejszych szczegółach. Bardzo również przemyślana. Uwielbiam intra (szczególnie “The Requiem”), które tworzą tajemniczą i nieco mroczną atmosferę. W przeciwieństwie do innych albumów Linkin Park, tu sporo elektroniki. Nie żadnej rąbanki, ale naprawdę parę zgrabnych jej wpływów. Moje TOP 3: The Reqiuem, Wretches and Kings, When They Came For Me.

I na koniec mały ranking sporządzony przez last.fm na temat albumów, które od lipca odtwarzałam najczęściej.

1. Christina Aguilera Stripped
2. Christina Aguilera Lotus
3. Diana Krall Glad Rag Doll
4. Lana Del Rey Born to Die
5. Norah Jones …Little Broken Hearts
6. Jessie Ware Devotion
7. Goldfrapp Felt Mountain
8. Leona Lewis Glassheart
9. Alicia Keys Girl on Fire
10. Imany The Shape of a Broken Heart
11. Ania Bawię się świetnie
12. Oceana My House
13. Rihanna Unapologetic
14. Nelly Furtado The Spirit Indestructible
15. Christina Aguilera Bionic

#203 Alicia Keys “Unplugged” (2005)

Po wydaniu dwóch świetnie przyjętych krążków (“Songs in a Minor”, “The Diary of Alicia Keys”) artystka przyjęła propozycję od stacji MTV. Tak więc 4 lipca 2005 został zarejestrowany koncert z serii “Unplugged”. Wśród zaśpiewanych przez nią piosenek znalazły się takie hity jak “A Woman’s Worth”, “Fallin” (oba z pierwszej płyty artystki) oraz “Diary”, “Karma” (z “The Diary of Alicia Keys”). Nie zabrakło również nowych utworów. Specjalnie na potrzeby “Unplugged” Alicia skomponowała i wykonała “Unbreakable”. Sięgnęła też po utwór “Every Little Bit Hurts” soulowej wokalistki Brendy Holloway z 1964 roku oraz po “Wild Horses” zespołu The Rolling Stones z 1971 roku. Do wykonania tego drugiego kawałka został zaproszony Adam Levine z zespołu Maroon 5. Oprócz niego usłyszeć możemy też Commona, Damiana Marleya i rapera Mos Def’a.

Czytaj dalej #203 Alicia Keys “Unplugged” (2005)

#66, 67, 68 Keri Hilson “No Boys Allowed” (2010) & Alicia Keys “As I Am” (2007) & Kylie Minogue “Fever” (2001)

Od przesłuchania debiutanckiej płyty “In a Perfect World…” uważam, że Keri Hilson jest jedną z najzdolniejszych wokalistek z pogranicza r&b i popu.Widziałabym ją w jednym rzędzie z Beyonce czy nawet Rihanną. Niestety ciągle pląta się gdzieś z tyłu. A ma świetne warunki: niezłe teksty, fajne melodie,dobry głos i topowych producentów. Więc w czym problem? Przy recenzji pierwszej płyty pisałam, że do pełni szczęścia brakowało mi Keri z charakterem jej osobowości. Na “No Boys Allowed” nie jest z tym lepiej. Czy pomoże zmiana image’u na bardziej seksowny? Zaczęłam od krytyki samej Keri, więc przejdę lepiej do albumu. Tytuł wzbudził spore kontrowersje. Zakaz dla chłopców? Hilson już się z tego wytłumaczyła: Wiele moich muzycznych dialogów pochodzi z kobiecego punktu widzenia. Mówię o tym, na co my kobiety zasługujemy będąc w związku. Zasługujemy, aby traktować nas jak kobiety którymi jesteśmy.Zasługujemy na mężczyzn i w pewnym momencie musimy przestać bawić się z chłopcami (…). Jednak wokalistka nie miała nic przeciwko duetom z innymi muzykami. Z J.Cole wykonuje bardzo fajny numer “Buyou”. Z Rickiem Rossem ‘wymiata’ w “The Way You Love Me”- nieco agresywnym, prowokującym. Nie zabrakło również powszechnie znanych hiphopowych artystów: Kanye West (Pretty Girl Rock), Nelly (Lose Control / Let MeDown) a nawet Chris Brown (One Night Stand). Wiele utworów bardzo łatwo wchodzi do głowy i nie chce niej wyjść. Kilku mimo wielokrotnym słuchaniom nie pamiętam. Na tle innych ciekawie wypada “Toy Soldier” z rewelacyjnym oryginalnym początkiem -nieco instrumentalnym. Podoba mi się też spokojna piosenka “All The Boys”. Teksty na płycie opowiadają nie tylko o miłości, ale również o silnych kobietach, które są świadome swojej wartości i nie dadzą sobie wejść na głowę.

Ktoś kiedyś mówił, że “As I Am” to najgorsza płyta w dorobku Alicii Keys. Musiałam sprawdzić to osobiście. Nie zgadzam się z tymi opiniami. Nie jest to album na miarę świetnego “Songs in a minor” ale z powodzeniem może konkurować drugim albumem Alicii “The diary of Alicia Keys”. Nie jest to komercyjny album, chociaż singlowy”No One” (w którym Aliciia operuje głosem jak mało kiedy) był dość często puszczany w radiu. U Keys zawsze podobało mi się to, że potrafi połączyć ‘oldskulowe’ brzmienie z nowoczesnymi melodiami. Krąży pomiędzy dobrym r&b,soulem, hip hopowymi bitami. Fortepian występuje obok gitary basowej, saksofon obok syntezatora. A do tego wszystkiego niezwykle świetny głos artystki. Czasem mocny (“Go Ahead”, “No One”), czasem delikatny (“Prelude To a Kiss”, “Like You’ll Never See Me Again”). Ale zawsze pełen emocji oraz uczuć. Alicia pięknie śpiewa o miłości w takich utworach jak “Like You Never See Me Again” czy w jednym z moich faworytów na tej płycie “The Thing About Love”. W tej drugiej śpiewanie tylko Love, love will come find you (PL: Miłość, miłość przyjdzie do Ciebie, odnajdzie Cię.) ale i Love, it will forsake you (PL: Miłość,opuści Cię). Alicia nagrała również hmmm, hymn? Na cześć silnych kobiet. Chodzi tu o otwór “Superwoman” w którym śpiewam .in. Even when I’m a messI still put on a vest With an S on my chest Oh yes I’m a Superwoman (PL:Nawet jeśli mam problem Wkładam koszulkę Z literą S na piersi Oh, tak Jestem Superkobietą). Warto dodać, że tekst do tej piosenki współtworzyła Linda Perry,autorka głośnego “Beautiuful”.

Oceniłam już “Aphrodite” oraz “X”. Miałam sobie zrobić przerwę od Kylie Minogue, ale w ręce wpadł mi jej album “Fever”. Jaka jest Kylie każdy wie. Daleko jej muzyce do rockowych brzmień lub jazzowych melodii. Wypracowała jednak swój własny styl. Zaledwie rok po wydaniu popularnego “Light Years” otrzymaliśmy od niej “Fever”. Kuć żelazo puki gorące 😉 Singiel “Can’t Get You Out of My Head”, który do najlepszych utworów na ty krążku nie należy, swego czasu cieszył się ogromną popularnością. Fragment piosenki zanucić umie każdy: La, la, la, la, la, la, la. Na płycie znajdziemy inspiracje muzyką z lat 80. XX wieku. Melodie disco mogą wydawać się obciachowe, ale Kylie zrobiła z nich swój znak rozpoznawczy. Umiejętnie łączy je jednak z muzyką klubową (“Fragile”, “Burning Up”, “Dancefloor”). Krótko mówiąc płyta jest bardzo elektroniczna, taneczna. Momentami słychać inspiracje muzyką house (“Love Affair”). Zazwyczaj takie albumy jak ten zlewają mi się w jedno a nawet szybko o nich zapominam. W tym przypadku jednak pamiętam większość utworów. Warto wspomnieć o głosie Kylie. Jest bardzo dziewczęcy, momentami słodki. Nie traktuje tego jako minus. Wręcz przeciwnie. To tu pasuje jak nigdzie indziej. “Fever” nie jest ambitnym albumem. Jednak w kategorii “muzyka imprezowa” z czystym sumieniem umieszczę go wysoko.

#47, 48, 49 Ciara “Basic Instinct” (2010) & Alicia Keys “The Diary Of…” (2003) & Ewa Farna “EWAkuacja” (2010)

Zaledwie w wakacje 2009 wydała świetną płytę “Fantasy Ride” a już otrzymujemy kolejny krążek. Niestety, gorszy od poprzedniego. Może to ta presja. Pierwszy się nie sprzedał to trzeba natychmiast szykować kolejny. Na “Basic Instinct” nadal króluje r&b i hip hop. Często pojawia się i electropop. Może rajd po piosenkach? Zaczyna się nieźle. Utwór tytułowy wita nas mocnym uderzeniem. Potem przechodzi do łagodniejszych dźwięków, ale mimo wszystko piosenkę zaliczyłabym do najlepszych. Dalej jest singiel – “Ride”. Jak dla mnie zbyt nijakie, nużące. Na płycie sporo spokojnych utworów. Całkiem niezłe “I Run It”, stylizowane na balladę “Speechless” (nieco wkurzające w refrenie) oraz “You Can Get It”. Najbardziej jednak podoba mi się “Gimmie Dat”. Mocny, taneczny utwór. Jednak cały album jest trochę nudny, za mało się dzieje. Jednak nadal Ciara pozostaje w czołówce moich ulubionych wokalistek.

 

Sam tytuł drugiej płyty Alicii Keys jest niezwykle ciekawy i intrygujący. Nigdy nie mieliście ochoty zajrzeć do czyjegoś pamiętnika? W swoim muzycznym pamiętniku artystka podzieliła się z nami najskrytszymi myślami. Zaczyna się naprawdę tajemniczo i nieco mrocznie – intro “Harlem’s Nocturne” godnie otwiera ten album i zachęca mnie do dalszego odkrywania duszy Alicii. Tym bardziej, że nawet miłosne piosenki w jej wykonaniu nie wychodzą kiczowato i ckliwie. Poprzedni, debiutancki album – “Songs in a Minor” – mnie zachwycił. Poprzeczkę Keys postawiła sobie niezwykle wysoko. Artystka ponownie postawiła na melodyjne soulowe kompozycje zagrane głównie przez samą Alicię na fortepianie. Album jest dojrzalszy niż poprzedni. Bardzo nastrojowy, klimatyczny. Nie ma tu różnych udziwnień. na przodzie jest głos Alicii. Artystka sprawdza się wspaniale zarówno w balladach (“Diary”, “You Don’t Know My Name”) jak i szybszych numerach (“If I Was Your Woman/Walk On By”, “Karma”).

Nigdy nie byłam wielką fanką twórczości Ewy. Znałam single. Jednak kiedy usłyszałam nowy utwór – “Ewakuacja” zatkało mnie. Dawno już nie słyszałam tak dobrej polskiej piosenki. Cholernie mi się podoba. Jest odpowiednio mocna, ma całkiem dobry tekst. Ewa świetnie wypadła w tym numerze. Dotychczas kojarzyłam ją głównie z singli, które szczerze mówiąc, nie zrobiły na mnie ogromnego wrażenia. Pomyślałam jednak, że warto przesłuchać pozostałe utwory na “EWAkuacji”. Trochę się jednak zawiodłam. Myślałam, że inne utwory są w podobnym klimacie co ten tytułowy. Jednak moja złość na Ewę szybko minęła. Cały album składa się z kilku dobrych piosenek. Wiele osób powinno przesłuchać “Maskę” i dokładnie przeanalizować jej tekst. Bardzo trafny. Spodobało mi się też zadziorne “Bez łez”. Nieco kiepskie wrażenie zrobiła na mnie spokojna piosenka “Król to ty”. Dedykowana jest Michael’owi Jacksonowi. Nie przypuszczałabym, że Ewa jest jego fanką. Bardziej dopasowywałabym do niej Dodę, Avril i GaGę. Oprócz wspomnianego wcześniej “Król to ty” znalazło się miejsce dla jeszcze jednej ballady pt. “Deszcz”. Zapomniałam wspomnieć o gatunkach. Przeważa tu pop-rock oraz pop z elementami electro. Słychać, że Ewa dojrzała. Będę trzymać za nią kciuki.

#25, 26, 27 Rihanna “Loud” (2010) & Alicia Keys “Songs in a Minor” (2001) & The Pretty Reckless “Light Me Up” (2010)

Rihanna powinna napisać książkę pt. “Jak się sprzedać w ciągu roku”. Z pewnością była by bestsellerem. Czym, mam nadzieję, nie będzie “Loud”. Ale są to niestety moje żmudne nadzieje, bo przepełniona popowymi, tanecznymi  ze śladowymi ilościami r&b piosenki z miejsca staną się hitami. Niestety, gdyby zależało to ode mnie, ten album nigdy nie zostałby wydany. Ale może po kolei. Równo rok temu Rihanna wydała długo oczekiwanego następcę “Good Girl Gone Bad” – “Rated R”. Bardzo dobrze odnalazła się w nieco ostrzejszym repertuarze. Jednak płyta sprzedała się “skandalicznie nisko”. 3 000 000 egzemplarzy. Już w lutym Rihanna rozpoczęła pracę nad “Loud”. Przefarbowała czuprynę na czerwono i jak sama mówi złagodniała. Piosenki na tej płycie wprawdzie wpadają w ucho, ale są…po prostu kiepskie. Łatwo nagrać chwytliwy numer. Trudniej, by był jednocześnie dobry. Odnoszę wrażenie, że Rihannie jakby przestało zależeć na tworzeniu dobrej muzyki, bo i tak jest gwiazdą i ma masę fanów, którzy będą ją wielbić nawet jak pójdzie w disco polo. Od razu daję minusa tytułowi płyty. Utwory nijak się mają do czegoś głośnego. Najostrzejszą piosenką jest strrraszne “S&M”. Albumowi bardziej pasował by “Bad Girl Gone Good”. Po przesłuchaniu pierwszego singla – “Only Girl (In The World)” – myślałam, że Rihanna osiągnęła totalne dno. Jednak na tle innych utworów ta piosenka brzmi nieźle. Całkiem podoba mi się też akustyczna ballada “California King Bed”. Jednak te dwie piosenki blakną przy “Skin” i ‘Man Down”. “Skin” jest niesamowicie zmysłowym numerem. Rihanna brzmi po prostu bosko. “Man Down” z początku nie zdobył mojego uznania. Teraz jest inaczej. Uważam, że to jedna z lepszych piosenek Riri. Podoba mi się muzyka, wokal piosenkarki no i tekst. Zabójczy. Dosłownie. To jednak wszystkie niezłe piosenki na “Loud”. Nie będę opisywać tych złych, bo za dużo tego będzie. W “Cheers (Drink To That)” denerwuje mnie ten doklejony z innej piosenki głos Avril Lavigne. Tragedia. A w “Love The Way You Lie (Part II)” refren brzmi, jakby Rihanna wykonywała go na żywo – czyli kiepsko. Za to z piosenki “What’s My Name” i “S&M” pozostały mi fragmenty tekstu brzmiące mniej więcej tak “Łonana” i “nananacomon”. Mam nadzieję, że następny album będzie lepszy.

Kiedy w 2001 po ok. dwóch latach pracy nad “Songs in A minor” debiutowała Alicia Keys, muzyka r&b była niemalże tym samym, czym teraz jest electro. Czyli popularna. Ach, piękne czasy. Jednak Alicia postanowiła połączyć w swojej muzyce r&b z soulem. Gdzieniegdzie wplotła elementy bluesa i jazzu. I wyszło jej naprawdę dobrze. Już na początku warto pochwalić Keys za wkład, jaki włożyła w przygotowanie albumu. Nie jest tylko dodatkiem do muzyki. Zajęła się m.in. samym komponowaniem, bo świetnie jej idzie gra na pianinie. Samo intro “Paiano & I” przyprawia o ciary. Alicia świetnie sprawdziła się jako wokalistka, która potrafi zaśpiewać i szybkie utwory (“Girlfriend”, “Jane Doe”) jak i ballady (“Why do I feel so sad”, “Goodbye”). Podoba mi się zestawienie piosenek na tej płycie. Raz szybsza, raz wolniejsza. Nie sposób się znudzić. Jednak końcówka albumu troszkę ‘siada’. Ballady “Why do I feel so sad” i “Caged Bird” mimo, iż są naprawdę świetnie zaśpiewane i zagrane, trochę nudzą. Ciekawy jest jednak dueat z Jimmy Cozierem w “Mr. Man”. Niesamowity numer. Podsumowując. Na całej płycie Alicii udało się stworzyć świetny klimat. Piosenki są melodyjne, nastrojowe. Głos Alicii momentami jest łagodny, to znów mocny. Szkoda, że teraz mało kto nagrywa taką muzykę.

Wow. Tylko tyle a może aż tyle udało mi się wykrztusić po przesłuchaniu tej płyty. Jak to jest, że w Polsce dostępne są albumy takich gwiazdek jak Jonas Brothers czy Inna, a po świetne “Light Me Up” – kierunek zachód? Charyzmatyczną wokalistkę – Taylor Momsen – można albo kochać, albo nienawidzić. Ale przejść obojętnie koło niej nie można. Świetnie odnalazła się w roli wokalistki zespołu grającego ostrą muzykę. Nawet dodam, że Taylor jest lepszą piosenkarką niż aktorką. Ma świetny, mocny głos. A piosenki zawarte na “Light Me Up” mają w sobie ogromną energię. Muszę pochwalić nie tylko głos Momsen, ale również jej ekipę z The Pretty Reckless -muzyka jest wręcz porywająca. Czegoś takiego szukałam. Jedyny minus płyta dostałaby za umieszczenie tylko 10 utworów. Po przesłuchaniu ma się ochotę na więcej i więcej. Na szczęście jest YouTube. Podoba mi się to, że obok piosenek dających niezłego ‘kopa’ znajdują się te spokojniejsze (“You”, “Light Me up”). Płytę otwiera “My Medicine”. Ciekawy pomysł z umieszczeniem odgłosów Taylor przygotowującej się do śpiewania (miarowe oddechy itp.). Cóż jeszcze mogę dodać? Ja jestem naprawdę oczarowana tym albumem. Mam nadzieję, że The Pretty Reckless nadal będą tworzyć taką muzykę.