#461 No Doubt “No Doubt” (1992)

Chciałam zacząć tę recenzję słowami, że nie warto tracić czasu na przedstawianie zespołu No Doubt, ale stwierdziłam, że moja opinia, że każdy tę grupę zna, opiera się jedynie na przypuszczeniach i słabych poszlakach. Z pewnością kiedyś o uszy obiły wam się takie piosenki jak “Don’t Speak” czy “It’s My Life”, ale nie koniecznie wszyscy musieli wiedzieć, że te przebojowe single są sprawką No Doubt. Ja sama zespół ten kojarzyłam jedynie z tych kawałków (i ewentualnie utworu “Just a Girl”) oraz wokalistki – Gwen Stefani. Jej dwie solowe płyty są mi bardzo dobrze znane. Cała grupa zaś stanowiła (a w pewnym stopniu wciąż stanowi) dla mnie zagadkę.

Czytaj dalej #461 No Doubt “No Doubt” (1992)

#58, 59 Avril Lavigne “Let Go” (2002) & Gwen Stefani “Love. Angel. Music. Baby” (2004)

Pojawienie się w 2002 Avril Lavigne było zbawieniem dla zbuntowanych fanów muzyki. Była zupełnym przeciwieństwem królujących wówczas Britney Spears, Madonny i Christiny Aguilery, które nie ustałyby na desce ani minuty. A taka właśnie była Avril. Zbuntowana, chłopięca, uwielbiająca rockową muzykę. Taki też jest jej debiutancki album “Let Go”. Może bliżej mu do gatunku pop-rock, ale znakomicie przedstawia nam Avril jak spontaniczną, szczerą i utalentowaną wokalistkę. Chociaż z tym ostatnim bym nie przesadzała, bo przydałoby się jej wziąć kilka lekcji śpiewu. Szczególnie irytujące jest “je je je” w spokojnym “I’m With You” czy “Things I’ll Never Say”. Najbardziej popowym numerem jest singlowy “Sk8er Boy”. Utwór opowiada o dziewczynie (“She did ballet”) z zakochanym w nią chłopaku (“He was a punk”). Z miłości nic nie wyszło, ale my mamy całkiem niezły, energetyczny kawałek. Obok “I’m With You” Avril prezentuje nam też inne łagodne utwory. Dobre “Tomorrow”, nieco nudnawe “Naked” oraz ostrzejszą balladkę “Too Much Too Ask”. Trochę denerwujące jest, że wiele piosenek rozkręca się przy refrenie. Najlepszym przykładem jest “Mobile”. Początek fajnie wygląda w “Nobody’s Fool”, gdzie Lavigne próbuje rapować. Po przesłuchaniu “Let Go” w pamięci pozostało mi ostre “Unwanted”. Podoba mi się szczególnie, gdy wokalistka mocnym głosem śpiewa You don’t know me Don’t ignore me You don’t want me there You just shut me out (PL: Nie znasz mnie Nie ignoruj mnie Nie chcesz mnie tam Po prostu mnie przekreślasz). Bardzo dobre wrażenie zrobiła na mnie również piosenka “Losing Grip”, w której refrenie głos Avril brzmi super. Co by tu jeszcze napisać? Debiut całkiem udany. Plus dla artystki za to, że pozostała sobą. Jednak wielu piosenek po prostu nie pamiętam. Jednym uchem wlatują, drugim wylatują. Jednak warto sięgnąć po ten album.

W 2004 Gwen Stefani odłączyła się od kolegów z No Doubt i zaczęła nagrywać pod własnym nazwiskiem. 2 lata później ja taki krok zdecydowała się Fergie, ale jej muzyka nie wychodziła poza ramy tego, co grali Black Eyed Peas. Z Gwen było na odwrót. Z zespołem wykonywała głównie muzykę rockową a na “L.A.M.B.” mamy mieszankę popu, r&b, elektroniki. O tym, że jest to niezwykły album przekonałam się, kiedy po jednym przesłuchaniu pamiętałam większość utworów. Gwen ma niesamowitą wyobraźnię i dość specyficzny głos, który tylko podbija dobre wrażenie o piosenkach. “L.A.M.B.” (Love. Angel. Music. Baby.) otwiera utwór autorstwa Lindy Perry pt. “What You Waiting For?”. Nie dajcie się zwieść spokojnemu początkowi. Ten pop-rockowy, nieco elektryczny numer jest bardzo energetyczny. Perry wspomogła również Gwen w całkiem niezłym “Danger Zone” i “The Real Thing”. Żeby nie było tak za bardzo tanecznie Gwen umieściła tu dwie spokojniejsze piosenki. Należy do nich “Cool” opowiadające o skończonym związku piosenkarki, która pozostała z byłym w przyjaznych stosunkach oraz leniwe “Luxurious”, w którym spodobało mi się przede wszystkim zdanie Look I’m livin’ like a queen (PL: Spójrz, żyję jak królowa). Podoba mi się utwór “Rich Girl” z zapożyczonym z musicalu “Skrzypek na dachu” początku. Swoją hip hopową stronę Stefani pokazuje w “Hollaback Girl”. Nieco uliczny styl, trochę rapu. Twórcami kawałka są producenci z The Neptunes specjalizujący się właśnie w takich numerach. Jednak moim faworytem jest “Harajuku Girls”. Świetna, zakręcona melodia, wspaniały wokal Gwen i tekst, w którym artystka zachwyca się stylem japońskich dziewcząt. Dawno nie miałam w odtwarzaczu tak dobrej, popowej  płyty. Bez kiczu, tandety, banałów. To po prostu Gwen Stefani.

 

#13 Gwen Stefani “The Sweet Escape” (2006)

Druga płyta jest zazwyczaj najtrudniejszym sprawdzianem dla artysty. Musi udowodnić, że (jak w przypadku Gwen Stefani) pochwały pierwszej płyty i nadzieje pokładane w nim nie były przypadkowe. Solowy debiut Gwen “L.A.M.B.” był świetny. Trudno jej było pobić taki wynik. I niestety nie temu nie podołała. Zwróciłam uwagę przede wszystkim na niespójność tego krążka. Mamy tu pop (“Fluorescent”, “U started it”), charakterystyczny dla Stefani rap (“Now that you got it”), ballady (“Early winter”, “4 in the morning”) a nawet próbę jodłowania w kiepskim “Wind it up”. Razem sprawia to wrażenie płyty, na którą wokalistka wrzuciła wszystkie piosenki, których nie opublikowała wcześniej. Sama Gwen utwierdza mnie w tym przekonaniu mówiąc, że niektóre z tych utworów zostały nagrane przed wydaniem samego “L.A.M.B.”. Po przesłuchaniu “The Sweet Escape” w pamięci pozostały mi jedynie “Yummy” ft. Pharrel Williams i “Don’t get it twisted”. No i jeszcze słówko o balladach. Śpiewanie ich niech lepiej zostawi Christinie Aguilerze. O wiele lepiej idzie jej w tanecznych piosenkach.