#342 Hurts “Exile” (2013)

W 2010 roku piosenka „Wonderful Life” zaczarowała niemalże cały świat. Jej autorami był wówczas mało znany duet Hurts. Potem przeszedł czas na takie hity jak „Stay” czy „Sunday” i ani się obejrzeliśmy, ich debiutancka płyta „Happiness” była jednym z najlepiej sprzedających się albumów roku. Hurts zachwycili każdego, kto miał już dość muzycznych eksperymentów z muzyką w stylu Lady GaGi i zatęsknił za czymś spokojniejszym, ale równie przebojowym. „Happiness” był zestawem dwunastu synthpopowych utworów. Hurts całymi garściami czerpali inspiracje z dokonań takich zespołów jak Depeche Mode czy Pet Shop Boys, ale nie zapomnieli dodać czegoś od siebie – brytyjskiej elegancji i dużo, dużo miłości. Chociaż na początku „Happiness” wydawał mi się strasznie nudnym i banalnym albumem, doceniłam go i polubiłam.

Czytaj dalej #342 Hurts “Exile” (2013)

#44, 45, 46 Kylie Minogue “Aphrodite” (2010) & Hurts “Happiness” (2010) & Fergie “The Dutchess” (2006)

Kylie Minogue jest wokalistką, która zna chyba każdy. Jeśli nie z całych płyt to z samych kilku singli. “Aphrodite” jest moim pierwszym albumem Kylie przesłuchanym od A do Z. Albo od pierwszej piosenki do ostatniej jak kto woli. Zachęciło mnie “All The Lovers”. Lekko taneczne, z ładnie sfilmowanym teledyskiem. Jednak cały album mnie zmęczył. Nie, nie dlatego, że znajdują się na nim utwory w sam raz na parkiet. Wydawałoby się, że Kylie nagrała, lekki, popowy albumik. I to mnie w nim wykończyło. Wszystko dla mnie brzmi tu tak samo. Po pierwszym przesłuchaniu nie pamiętałam nic oprócz singli. Kylie jest jednak jak Afrodyta. Ma ponad 40 lat a mimo to brzmi jak 20. Nowy album jest idealny na letnie dyskoteki do nadmorskich ‘kurortów’ typu Władysławowo. Jednak rewolucji nim nie zrobi. Przekonała mnie jednak do jednego: do sięgnięcia po jej starsze kompozycje. Z nadzieją, że kiedyś było lepiej.

Hurts to jeden z najgłośniejszych debiutów 2010 roku. Duet tworzą dwaj dżentelmeni z Anglii specjalizujący się w muzyce synthpopowej. A może raczej smęt-popowej. Dla niektórych sporym zaskoczeniem może być ilość spokojnych, nieco smutnych utworów na płycie zatytułowanej “Happiness’. Momentami uderza mnie profesjonalizm Hurts. Wszystko tu jest dopieszczone i wystylizowane. Mimo, iż na początku singiel “Wonderful life” mnie nie przekonał, zaliczyłabym go teraz do najlepszych na tej płycie. Ciekawie wygląda nieco bardziej przebojowy featuring z Kylie Minogue (“Devotion”). Piosenkarka swoją obecnością ożywiła nieco ten album. Jednak pozostałe kompozycje mogą być rozczarowaniem. Tym bardziej, że Hurts przed wydaniem płyty zostali okrzyknięci muzyczną nadzieją. Jest nudno. Po prostu. Momentami nawet zbyt romantycznie. Nic tylko sobie w głowę strzelić. Sorry, ale słuchając bardzo ckliwych utworów mam właśnie takie uczucia. Jednak chłopakom z Hurts warto dać szansę. W końcu to ich debiut i na drugim albumie może nas czymś zaskoczą.

Fergie postanowiła na jakiś czas odłączyć się od kolegów z zespołu i stworzyć coś pod własnym ‘nazwiskiem’. W rzeczywistości nie pożegnała się ze wszystkim kumplami z Black Eyed Peas. Płyta nie tylko została nagrana w will.i.am music group, ale tez sam Will.I.Am maczał w niej palce. Większości utworów był producentem, a w trzech nawet gościnnie się pojawił (“Fergalicious”, “All That I Got (The Make Up Song)”, “Here I Come”). Na szczęście nie jest aż za bardzo black-eyed-peas’owsko. Nie jest to może krążek, który w jakimś stopniu zmieniłby oblicze muzyki rozrywkowej. Po prostu – płyta jakich wiele. Jest sporo elektroniki i hip hopu (“London Bridge”, “Here I Come”). Pojawia się i r&b (“Glamorous”). Momentami pojawiają się naprawdę mocne utwory, szybkie, przebojowe (“Voodoo Doll”, “Pedestal”) to znów spokojne (“Big Girls Don’t Cry”, “Finally”). Najbardziej spodobała mi się piosenka “Pedestal” (nieco zadziorna) oraz “Finally”, które zawiera w sobie musicalowe wpływy. Pomyłką dla mnie jest natomiast wkurzające “Clumsy” i “Velvet”, gdzie Fergie chciała być delikatna, zmysłowa a efekt osiągnęła całkiem inny. Ciekawą piosenką jest natomiast “Mary Jane Shoes”, które w połowie zmienia brzmienie. “The Dutchess” jest dość ciekawym albumem, do którego na pewno jeszcze wrócę. Fergie ma dobry, mocny głos. A sama płyta spodoba się nawet osobom nie będącymi fanami Black Eyed Peas.