#225 Edyta Górniak “My” (2012) & Madonna “MDNA” (2012)

Edyty Górniak przedstawiać nikomu nie trzeba. Jest jedną z najpopularniejszych polskich wokalistek, dysponuje pięknym głosem. No i od lat nie może nagrać przeboju na miarę „To nie ja”. Między poprzednim krążkiem artystki („EKG”) a tym, jest 5 lat. Byliśmy świadkami ciągłego przekładania daty premiery, mnóstwa zapowiedzi, obiecywania itp. W międzyczasie Edyta zajęta była m.in. występami w różnych programach rozrywkowych, żaleniem się w gazetach na swojego byłego męża. A gdzie muzyka? Gdzieś na drugim, czy nawet trzecim planie. Zrozumiała jednak, że fanom powoli kończy się cierpliwość. Zaczęła sumiennie pracować nad nowym materiałem, czego efektem jest dzisiaj obecność na półkach sklepowych długo wyczekiwanego longplaya artystki zatytułowanego „My”.

Czytaj dalej #225 Edyta Górniak “My” (2012) & Madonna “MDNA” (2012)

#190 Madonna “True Blue” (1986)

Trzecia studyjna płyta Madonny ukazała się w 1986 roku. Zaledwie 2 lata po hitowym “Like a Virgin”. Presja była więc ogromna, by nagrać coś, co równie mocno spodoba się słuchaczom. Grupa ludzi, z którymi współpracowała Madonna była mocno okrojona. Zarówno przy “Like i Virgin” jak i “True Blue” wokalistka współpracowała ze Stephenem Bray’em. To on jest odpowiedzialny za takie wcześniejsze przeboje jak “Angel” czy “Into the Groove”. Przy produkcji płyty ostatnie słowo miała jednak Madonna. Czy to dobrze?

Czytaj dalej #190 Madonna “True Blue” (1986)

#181 Madonna “Like a Virgin” (1984)

Album “Like a Virgin” uważany jest za debiut królowej popu. Zgodzić się z tym jednak nie mogę, bo rok wcześnie ukazała się płyta “Madonna”. Nie zdobyła jednak dużej popularności. Co innego “Like a Virgin”. Około 30 milionów sprzedanych egzemplarzy mówi samo za siebie. Nie chcieli jednak tracić materiału z pierwszej płyty więc “Madonna” została ponownie wydana w 1985 roku, kiedy piosenkarka była już mega gwiazdą.

Czytaj dalej #181 Madonna “Like a Virgin” (1984)

#160, 161, 162 Madonna “Celebration” (2009) & Katie Melua “Call off the Search” (2003) & Linkin Park “Meteora” (2003)

W 2009 swój dorobek artystyczny postanowiła podsumować Madonna. Tak powstała składanka “Celebration”. Moim zdaniem trochę się pośpieszyła. I tak pewnie dostaniemy od niej podobny krążek na 30-lecie kariery w 2013. Są dwie wersje tej płyty – 2CD i 1CD. Ocenię wersję jedno-płytową, by za bardzo was nie znudzić. Ta płyta to kwintesencja Madonny. Brakuje na tej wersji jednak chociaż jednego reprezentanta z “Erotica”, “Bedtime Stories” i “American Life”, ale widać, że postawiono na piosenki z początków kariery. Jeśli ktoś wątpi, czy Madonna jest królową popu, powinien posłuchać tego krążka. Widać, jak zmieniała się przez lata. Najpierw była zwykłą dziewczyną śpiewającą chwytliwe, taneczne hity. Potem dojrzała i zaserwowała album “Like a Prayer”. Następnie zaś wydała najspokojniejszy i najbardziej dojrzały album w swojej karierze (nie uwzględniając składanki z balladami pt. “Something to Remember”) składający się z elektronicznych utworów (“Ray of Light”) by zabrać nas na parkiet dzięki klubowemu “Confessions on a Dancefloor”. Dobrym pomysłem było porozrzucanie piosenek. Madonna nie zachowała porządku chronologicznego. Album otwiera “Hung Up” z 2005 roku. Jest to jedna z moich ulubionych piosenek Madonny, lecz nieco blednie przy “Like a Prayer” czy “Frozen”. Później przechodzimy do tanecznego “Music” i ciekawego “Vogue”. Najmłodszym utworem na składance jest “4 Minutes” z Justinem Timberlaka’em i zupełnie nowy utwór – “Celebration”. Przyznam jednak, że ten dance popowy numer jest jednym z najsłabszych w całej karierze Madonny. Oj, spadek formy. Inną piosenką na tej kompilacji, która mi się nie podoba, jest “Material Girl” z drugiej płyty artystki pt. “Like a Virgin”. Za bardzo przesłodzony numer. A w połączeniu z teledyskiem to nic tylko umawiać się do dentysty. Na szczęście oprócz tych dwóch ‘dołków’ płyty słucha się z przyjemnością. Cieszę się, że znalazły się na niej takie piosenki, które są na liście moich ulubionych od dłuuugiego czasu. Należą do nich chociażby “Like a Prayer” i “Frozen”. Składanka hitów Madonny jest idealna dla tych, którzy dopiero zaczynają swoją przygodę z muzyką królowej. Posłuchają jej starszych piosenek, przypomną sobie te młodsze. No i zrozumieją, dlaczego to właśnie Madonna jest nazywana królową popu. W jakiejś mierze to od niej wszystko się zaczęło…

Katie Melua to pochodząca z Gruzjii dziewczyna, która w bardzo młodym wieku wraz z rodzicami przeniosła się do Anglii. I tam pokochała śpiewać. W chwili wydania swojej debiutanckiej płyty zatytułowanej “Call Off the Search” miała zaledwie 19 lat. Jak na tak młody wiek piosenki są dojrzałe. Katie wiedziała, co chce osiągnąć. Zamiast, jak jej rówieśnicy, robić ‘tournee’ po klubach Londynu, ona twierdziła, że taka muzyka jej nie interesuje. Pierwsza płyta wokalistki, którą teraz oceniam, utrzymana jest w jazz’owej stylistyce. Czasem jest balladowo (“The Closest Things to Crazy”, “Lilac Wine”). Innym znów razem daje trochę więcej “czadu” i serwuje utwory, przy których można się pokołysać (“Crawling Up the Hill”). Głos ma jeszcze nie do końca wyćwiczony. Nie jest idealny, ale na tej płycie (podobnie jak na np. “All We Know Is Falling” Paramore) nie przeszkadza to. Najbardziej podoba mi się to, że płyta “Call Off the Search” jest bardzo żywa. Zaraz wyjaśnię, co to znaczy. Słuchając jej wielokrotnie miałam wrażenie (szczególnie, gdy zamykałam oczy), że Katie stoi obok mnie i śpiewa. Taki mini koncert w mojej głowie 😉 Jeśli chodzi o teksty to trochę się zawiodłam, bo chyba tylko dwa z nich są autorstwa Katie (“Faraway Voice” i “Belfast (Penguins and Cats)”). Gdybym o tym nie wiedziała, nigdy bym nie pomyślała, że miała tak mały udział w tworzeniu piosenek. Śpiewa je tak autentycznie. Nic jednak nie stoi na przeszkodzie, by przyjrzeć się, o czym w ogóle Melua śpiewa. W subtelnym, lekkim “Blame It On the Moon” nuci Gonna blame it on the moon, Didn’t want to fall in love again so soon (PL: Będę oskarżać o to Księżyc, Nie chciałam znów się zakochać tak szybko). W “Lernin’ the Blues” odkrywa przed nami tajemnice blues’a. Uroczym głosem śpiewa You play the same love song It’s the tenth time you’ve heard it, You’ve had your first lesson in learnin’ the blues (PL: Grasz tą samą miłosną piosenkę Słyszysz ją już po raz dziesiąty; Miałeś pierwszą lekcję W nauce bluesa). Jednak moim numerem jeden jest “Crowling Up the Hill”. Piosenka napełnia mnie pozytywną energią. Katie śpiewa w nim o powolnym wdrapywaniu się na samą górę i swojej karierze, która tak na dobre rozkręciła się po wydaniu drugiej płyty: So here I am in London town, A better scene I’m gonna be around, The kind of music that won’t bring me down, My life is just a slow train crawling up a hill (PL: Więc jestem tutaj, w Londynie Lepsze miejsce, zamierzam się tu kręcić, Rodzaj muzyki, który mnie nie nudzi, Moje życie jest jak powolny pociąg wdrapujący się na wzgórze). A to wszystko podane w tak lekki sposób, że każdemu się chyba powinno spodobać. Największym minusem płyty jest to, że sporo piosenek mi uleciało. Szkoda też, że Katie nie do końca była świadoma swojego talentu i głosu. Jednak jak na debiut, jest dobrze. czy Melua rozwinęła się muzycznie, dowiemy się niedługo, bo planuje ocenić całą jej dyskografię.

 

Pierwsza płyta zespołu Linkin Park pt. “Hybrid Theory” ukazała się w 2000 roku. Trzy lata musiały więc czekać osoby, które zachwyciły się debiutem, na ich nowy krążek. Mnie pierwsza płyta zespołu nie zachwyciła, aczkolwiek kilka piosenek naprawdę mi się spodobało i do dzisiaj często goszczą w moich głośnikach. Do “Meteory” przekonywałam się długo. Po płytę sięgnęłam już w sierpniu. Często słuchałam jej i we wrześniu. Na początku byłam wręcz załamana tym albumem. Zdenerwowałam się na chłopaków, że po fajnym debiucie wydali takie coś. Dzisiaj przyjmuję ten album nieco lepiej, choć szału nie ma. Gorszy niż poprzedni. Nie postarali się za bardzo. Cały album właściwie zlał mi się w jedno. Raz, przeglądając tracklitę, po zapoznaniu się już kilka razy z “Meteorą”, byłam zaskoczona, że są na niej takie piosenki jak “Figure 09” czy “Faint”. Nie zauważalne. Od poprzedniego krążka styl Linkin Park się nie zmienił. Nadal serwują dawkę rockowych brzmień połączonych z elementami rapu. No i chwała im za to, bo dzięki temu się wyróżniają. Inaczej wrzuciłabym ich do worka z innymi podobnymi zespołami. Płytę otwiera intro “Foreword”. Oderwane od rzeczywistości. To moja opinia. Nawet za dobrze nie łączy się z następną piosenką – “Don’t Stay”. Utwór jest całkiem fajny. Chester czasem śpiewa, czasem krzyczy. Inny koleś rapuje. Z pozostałych numerów lubię jeszcze “Breaking the Habit” oraz “Numb”. Ta pierwsza wyróżnia się. Jest to chyba najłagodniejszy numer w wykonaniu tego zespołu. Jakby się człowiek uparł to i by do niego potańczył 😉 O ile dobrze pamiętam w utworze występuje tylko Chester. Nie ma już rapowanej wstawki. “Numb” z kolei pamiętam ‘z dzieciństwa’, że tak powiem. Wiele osób w podstawówce miało świra na punkcie tego numeru. Ja nie. U mnie przyszło to po latach xD To właściwie wszystko, co lubię z “Meteory”. Nie podoba mi się natomiast “Hit the Floor” (za bardzo wykrzyczane, chaotyczne; rapowane zwrotki są super, refren koszmarny), “Easier to Run” (nudne, bez polotu) oraz “Session”. Na poprzedniej płycie Linkin Park również mieli jeden utwór instrumentalny (“Cure For the Itch”). Teraz taką funkcję spełnia “Session”. Nie podoba mi się coś takiego. Mogli to chociaż skrócić i wrzucić jako interlude. Jest tu jeszcze jednak piosenka, o której powiedziałabym, że się wyróżnia. Mowa tu o “Nobody’s Listening”. Muzyka przywodzi mi na myśl dźwięki płynące z Dalekiego Wschodu. Japonia, Chiny i takie tam. Podsumowania nie będzie. Co chciałam napisać zawarłam we wstępie. Fanom Linkin Park mogę zdradzić, że ich kolejna płyta (“Minutes to Midnight”) zostanie przeze mnie zrecenzowana już wkrótce.

RANKING: Najlepsze ballady śpiewane przez wokalistki

Najlepsze ballady śpiewane przez wokalistki. Ballad jest naprawdę sporo. Ciężko wybrać te najlepsze. Chyba każdy artysta ma choć jedną na koncie. Przy wyborze tych 10 najlepszych kierowałam się nie tylko poruszającą, często smutną muzyką i wokalem, ale i tekstem. Właśnie w przypadku ballad zwraca się na niego największą uwagę. Nie da się przecież śpiewać o ‘dupie Maryni’ stojąc prawie bez ruchu przy mikrofonie. Widzowie mają też uszy.

Czytaj dalej RANKING: Najlepsze ballady śpiewane przez wokalistki

#141, 142, 143 Jennifer Lopez “Rebirth” (2005) & Madonna “Bedtime Stories” (1994) & Paramore “All We Know Is Falling” (2005)

“Rebirth” to następca wydanego w 2003 roku “This Is Me…Then”. Już wtedy zaczęło się coś psuć. Jennifer nie mogła wylansować hitu na miarę “Let’s Get Loud” czy “Love Don’t Cost a Thing”. Piosenki na “This Is Me…Then” były bardzo usypiające. Zupełnie nie przypadły mi do gustu. Jennifer za bardzo smęciła. Zdecydowanie lepiej wypada w tanecznych numerach. Takich niestety nie ma za dużo na “Rebirth”. Mimo wszystko nie jest nudno. “Rebirth” to chyba najbardziej rhythm-and-blues’owa płyta Jennifer. Dziwię się, dlaczego odniosła mały sukces. Zasługiwała na więcej. Promocja skończyła się jednak na dwóch singlach. Jednym z nich był “Get Right”, taneczny numer. Zwrotki bardzo mi się podobają, w refrenie Jennifer mogła dać z siebie więcej, zupełnie ta część piosenki mi się nie podoba. Drugi singiel – “Hold You Down” – jest spokojniejszy. Jennifer brzmi w tej piosence bardzo dobrze. Nie mogę tego powiedzieć o raperze ja wspomagającym – Fat Joe. Smęci coś w tle. Oprócz niego na płycie gościnnie pojawia się jedynie Fabolous w remixie “Get Right”. Pozostałe piosenki są na szczęście lepsze. W dobrym “Step Into My World” artystka zaprasza nas do swojego świata. Do miejsca, w którym nie jest już tańczącą do “Play” czy ‘Let’s Get Loud” dziewczyną. Chciała pokazać, że jest już dojrzałą kobietą. I jej się to udało. Bez kiczu, tandety. Jest sobą. tak więc we wspomnianym “Step Into My World” śpiewa Step into my world Where there’s countless things to see (PL: Wkrocz do mojego świata, W którym jest wiele do zobaczenia). Do usłyszenie nie wiele mniej zresztą. W “Whatever You Wanna Do” bardzo spodobał mi się refren. Jest chwytliwy. “Cherry Pie” to mój faworyt spośród wszystkich utworów na “Rebirth”. Najbardziej zauroczyła mnie końcówka, moment, gdy Jennifer śpiewa I can be your cherry pie And you can be my cream on top (PL: Mogę być Twoim Cherry Pie I możesz być moja śmietaną). Wiem, po polsku głupio brzmi, ale mamy to szczęście, że J.Lo nie śpiewa w naszym języku 😉 Po tej piosence robi się spokojniej. “I Got You” i “Still Around” są całkiem ok. Coś zaczyna się psuć przy “I, Love”. Mimo, iż piosenka należy do spokojnych, Jennifer śpiewa z powerem. I to według mnie zniszczyło ten utwór. “He’ll Be Back” w ogóle nie pamiętam. Na szczęście na końcu Lopez zamieściła piosenkę “(Can’t Believe) This Is Me”. Przejmujący, momentami nawet patetyczny numer. W pamięci został mi przede wszystkim refren. Wtedy też Jennifer brzmi najlepiej. Płyta “Rebirth” zrobiła na mnie lepsze wrażenie niż “This Is Me…Then”. Czy wolę ją od “J.Lo”? Jeszcze nie wiem. Jednak moim ulubionym albumem Lopez pozostanie na razie “Brave”.

Na wydanej w 1994 roku płycie “Bedtime Stories”, Madonna kontynuuje to, co zaczęła dwa lata wcześniej na niesamowicie zmysłowej “Erotica”. Seksu tu w prawdzie mniej, ale artystka postarała się o to, by zapewnić słuchaczom sensualne doznania. Nad nową, szóstą studyjną płytą Madonna pracowała kilka miesięcy. Nad większością utworów z artystką współpracowała z Nellee Hooperem (odpowiada m.in. za “What You Waiting For?” Gwen Stefani i “Golden Eye” Tiny Turner). Oprócz niego nad brzmieniem utworów z “Bedtime Stories” czuwali tacy producenci jak Dallas Austin (“Just Like a Pill” Pink, “Ugly” Sugababes), Dave Hall (“Dreamlover” Mariah Carey, “My Love” Mary J. Blige) oraz Babyface (pomagał Toni Braxton przy debiutanckim krążku). Jeśli wiec zapoznamy się z listą producentów i niektórymi ich wcześniejszymi dokonaniami wyjdzie nam, w jakim stylu utrzymane jest “Bedtime Stories”. Tak, to mieszanka niebanalnego, przyjemnego popu z r&b. Ponownie więc Madonna postanowiła nieco zmienić styl. I ponownie jej się udało. Słyszałam wiele opinii o “Bedtime Stories”. Wiele z nich zaczynało się słowami: jak mnie to na początku nudziło. Jednak w wielu przypadkach po jakimś czasie dochodziło: teraz uwielbiam. Dobrze to rozumiem, bo kiedy sama kilka lat temu po raz pierwszy miałam styczność z szóstym albumem Madonny, niemalże usnęłam podczas jego słuchania. Dziś jednak nie wyobrażam sobie dyskografii Królowej bez tej pozycji. “Bedtime Stories” spełniał ważną funkcję – łagodził wizerunek artystki po kontrowersyjnej płycie “Erotica”. Pokazywał, że Madonna potrafi być nie tylko lekko wyuzdaną wokalistką, ale i elegancką kobietą pięknie śpiewającą o miłości. “Bedtime Stories” to drugi tak spójny album Madonny. Piosenki do siebie pasują. Jak puzzle. Nie ma tu utworów przesadnie tanecznych (przy takich jak “Survival” można się co najwyżej pobujać), nie ma też typowych ballad. Artystka zaserwowała nam porcję piosenek w sam raz do poduszki. Nie zrozumcie mnie źle, nie są aż tak nudne, że już przy pierwszym nagraniu człowiek odpływa do krainy snu. “Bedtime Stories” to raczej album idealny do słuchania po ciężkim dniu. Można się przy nim zrelaksować. Moi faworyci? Na pierwszym miejscu z “Bedtime Stories” stawiam “Human Nature”. Jest to jeden z moich ulubionych utworów artystki. Posiada uzależniającą melodię, Madonna brzmi bezbłędnie. Cenię również tekst, w którym wokalistka rozlicza się z przeszłością: Did I say something wrong? Oops, I didn’t know I couldn’t talk about sex […] I didn’t know I couldn’t speak my mind, what was I thinking (PL: Czy powiedziałam coś nieprawdziwego? Ups, Nie wiedziałam, że nie powinnam rozmawiać o seksie […] Nie wiedziałam, że nie powinnam wyrażać swojego zdania, co ja sobie wyobrażałam). Uwielbiam również “Secret”. Refren tego utworu jest niesamowicie chwytliwy. Bardzo cenię łagodne, ładne “Love Tried to Welcome Me” oraz emocjonalne “Sanctuary”, które odznacza się spokojną, głęboką wręcz melodią i świetnym tekstem o miłości do drugiej osoby. Nie można przejść obojętnie obok jednego z najważniejszych nagrań Madonny – “Take a Bow” (7 tygodni na szczycie Billboard Hot 100!). Taneczne? Skoczne? Wręcz przeciwnie. “Take a Bow” to piękna ballada. Co jeszcze skrywa “Bedtime Stories”? Chociażby pogodne “Survival” i “Don’t Stop” oraz interesujące “I’d Rather Be Your Lover”, w którym to Madonna śpiewa o tym, że może być dla swojego wybranka siostrą, matką (nawet bratem!) lecz najbardziej wolałaby być jego kochanką.  Przyznam, że szczególnie fragment I could be your mother (Pl: Mogę być twoją matką) mnie rozśmieszył. Szczególnie w kontekście ostatnich podbojów Królowej. Nie wiem czy zauważyliście, ale wszyscy jej nowi faceci są przynajmniej połowę od niej młodsi. Warto posłuchać również zmysłowego “Inside Of Me” oraz wyróżniającego się z pośród rhythm-and-bluesowych i popowych klimatów “Bedtime Story”, gdzie użyto delikatnej elektroniki. Jak już wspomniałam, album “Bedtime Stories” docenia się po czasie. Niektórym zajmuje to kilka dni, innym całe lata. Uważam, że obok takich krążków jak “Erotica” czy “Ray of Light” jest to jedna z najlepszych płyt Królowej.

Trochę głupio zabrałam się za poznawanie twórczości zespołu Paramore. Znam już “Brand New Eyes” i “Riot!”. Dopiero teraz miałam okazję posłuchać ich debiutu – krążka “All We Know Is Falling”. Różnic za dużo nie ma. Płyta nie odstaje od tego, co zespół zaprezentował na drugim albumie. Jest jednak znacznie bardziej rockowo niż na ostatniej płycie grupy. Musze niestety zauważyć, że głos Hayley nie jest jeszcze tak wyćwiczony jak na nowych nagraniach. Nie zmienia to faktu, że da się tego słuchać. I nawet czerpać z tego przyjemność. Po kilku razach nawet niedoskonały wokal Hayley już nie razi. Traktuję go jako ‘ozdobę’. Ot tak, kolejna kapela ‘z sąsiedztwa’, która ma za sobą dziesiątki prób w garażu. Wydaje mi się, że to właśnie jest kluczem do sukcesu zespołu. W końcu Hayley i chłopacy w czasie nagrywania płyty “All We Know Is Falling” (tak na marginesie – nagrali ją w trzy tygodnie) byli zwykłymi nastolatkami, jakich w USA i gdziekolwiek na świecie miliony. Ich muzyka, mimo iż daleko jej do tanecznych, popowych brzmień, jest łatwo przyswajalna. Spora zasługa w tym tekstów. Problemy, sytuacje, o których śpiewa Hayley są bliskie wszystkim nastolatkom. W “Brighter” śpiewa m.in. But if I’m without you Then I will feel so small (PL: Ale jeśli jestem bez ciebie Wtedy czuję się taka mała). W “My Heart” natomiast This heart, it beats, beats for only you (PL: To serce bije, bije tylko dla Ciebie) .Tak, miłości tu najwięcej. Najmniej widoczna jest chyba w “Franklin”. Tytułowy Franklin to miasto w USA, w których powstała grupa Paramore. Ja traktuje ten numer raczej jako tęsknotę za domem. W refrenie wychwycić można męski głos. należy on z pewnością do któregoś z muzyków. Szkoda, że ten ktoś nie dostał większej partii. Śpiewa super. Przyznam, że słuchając tego utworu zwracałam na niego większą uwagę niż na samą Hayley. Ten sam męski głos pojawia się w “My Heart”, bodajże najbardziej nastrojowej piosence na “All We Know Is Falling”. Tym razem jest zupełnie zbędny. Zamiast łagodnie podśpiewywać z tyłu, po prostu krzyczy. Hayley nie dała się zagłuszyć więc też pokazała, na co ją stać. A było tak dobrze… Trochę zniszczyli ten numer. Piosenki na płycie opierają się na jednym, prostym schemacie. Melodyjne, przyjemne zwrotki i głośne, momentami przekrzyczane refreny. To właśnie one są największym minusem kilku utworów. Przede wszystkim piosenki “Brighter”. Nie za specjalny. Lepszy jest ten w “Conspiriacy” i “Whoa”. Płyta ciekawa, lecz szybko ma się jej dość.