#257 Tony Bennett “Duets II” (2011)


Album „Duets II” to następca krążka „Duets: an American Classic” z 2006 roku a jednocześnie jednej z najpopularniejszych płyt w karierze Tony’ego Bennetta.Jednak bez wątpienia większe zainteresowanie wzbudziła nowa część. Może na początek napiszę co nieco o samym Bennecie. Jest jednym z najbardziej cenionych jazzowych wykonawców. Karierę zaczął w 1952 roku. W chwilę wydania „Duets II” miał 85 lat. Niesamowicie się trzyma. Wskażcie mi innego staruszka, który ma tyle werwy co on.

Czytaj dalej #257 Tony Bennett “Duets II” (2011)

#226 Mariah Carey “Daydream” (1995)

W czasie, kiedy ukazała się płyta„Daydream” (tj. 1995 rok), Mariah Carey była już wielką gwiazdą. Miała za sobą masę występów. Jej płyty sprzedawały się lepiej niż świeże bułeczki (poprzedni krążek – „Music Box” – zakupiło około 30 milionów słuchaczy!). Czego się nie dotknęła, zamieniało się w złoto. Wszyscy z niecierpliwością czekali na jej nowy album. No i w końcu się ukazał. Promowany całą masą singli, sprzedał się w nakładzie 25,000,000 stanowiąc drugi najlepszy wynik Carey.

Czytaj dalej #226 Mariah Carey “Daydream” (1995)

#152 Mariah Carey “Emotions” (1991)

W tym roku mija 20 lat od wydania tego krążka. “Emotions” jest następcą wydanego rok wcześniej, debiutanckiego albumu Marii Carey pt. “Mariah Carey”. Wiele osób mówiło, że to jedna z jej najgorszych płyt. No i znów: co inni krytykują, ja chwalę. Nie jest to może płyta na miarę debiutu, ale wcale nie jest słaba. Jak można się spodziewać, przez rok Mariah nic a nic się nie zmieniła. Nadal serwuje nam piosenki popowe z wpływami r&b a nawet i muzyki dyskotekowej. W utworach często towarzyszy jej charakterystyczny chórek, co można podłączyć i pod muzykę gospel. A nad tym wszystkim góruje jej niesamowity wokal. Tytuł płyty nie jest przypadkowy. “Emotions” = emocje, towarzyszą każdej piosence. Tanecznym “Emotions” opowiada o spełnionej miłości: I’m in love I’m alive (PL: Zakochałam się Ja żyję). W “Can’t Let Go” mamy obrót o 180 stopni. W tej balladzie Mariah wciela się w nieszczęśliwą, porzuconą kobietę: Do you even realize the sorrow I have inside Everyday of my life?(PL: Czy zdajesz sobie sprawę, jakie cierpienie przeżywam Każdego dnia mojego życia). Moi faworyci? Zdecydowanie soulowa ballada “The Wind” opowiadająca o bólu po śmierci ukochanej osoby. Mariah brzmi w niej niezwykle autentycznie, ma smutny głos. Lubię też “Make It Happen”, a najbardziej końcówkę tego utworu. Mariah w nim krzyczy. Zazwyczaj brzmi łagodnie, a tu pokazała pazur. Głównie dzięki temu zapamiętałam ten kawałek. Podoba mi się również taneczne “You’re So Cold” z magicznym początkiem. Gorsze utwory? Zupełnie nie potrafię przekonać się do “Can’t Let Go” oraz “And You Don’t Remember”. Mariah nagrała całkiem przyzwoity album. Słuchałam go kilka razy pod rząd i wcale mnie nie znudził. Najbardziej zauroczył mnie jego klimat. Typowa muzyka lat 90. Ale jakże sprawiająca frajdę w 2011 roku.

RANKING: Najlepsze ballady śpiewane przez wokalistki

Najlepsze ballady śpiewane przez wokalistki. Ballad jest naprawdę sporo. Ciężko wybrać te najlepsze. Chyba każdy artysta ma choć jedną na koncie. Przy wyborze tych 10 najlepszych kierowałam się nie tylko poruszającą, często smutną muzyką i wokalem, ale i tekstem. Właśnie w przypadku ballad zwraca się na niego największą uwagę. Nie da się przecież śpiewać o ‘dupie Maryni’ stojąc prawie bez ruchu przy mikrofonie. Widzowie mają też uszy.

Czytaj dalej RANKING: Najlepsze ballady śpiewane przez wokalistki

#129 Mariah Carey “Memoirs of Imperfect Angel” (2009)

Macie problem z zaśnięciem? Wiercicie się i wiercicie a upragniony sen nie przychodzi? Nie trujcie się tabletkami. Mariah Carey rozwiąże wasz problem. Biegnijcie więc do sklepu po jej płytę “Memoirs of Imperfect Angel”. Kiedyś ceniłam ją jako artystkę. Ma nieprzeciętny głos. Umie śpiewać, Ale co z tego, skoro na tej płycie tego nie słychać a w niektórych piosenkach przepuszczony został przez auto tone. Carey na scenie jest od 20 lat. Jej styl się nie zmienia. To od początku pop i r&b, nieco soulu. Gdybym to ja była na jej miejscu, miałabym za sobą nawet epizod z symfonicznym metalem. Nie potrafiłabym być przez te wszystkie lata taka sama. Mariah stała się strasznie przewidywalna. Poprzednie dwie płyty (“E=MC²” i “The Emancipation of Mimi”) były bardziej taneczne. Tutaj Mariah serwuje nam zabójczą dawkę spokojnych utworów. Dosłownie zabójczą. Mnie rozłożyła po pierwszym zapoznaniu się z ty krążkiem. Nuda, nuda, nuda. Aż dziwne, bo producentami płyty byli The-Dream (pracował m.in. z Ciarą przy “Fantasy Ride”) i Tricky Stewart (“Bionic” Christiny Aguilery, “Teenage Dream” Katy Perry). Oni potrafią zrobić coś z niczego, nadać piosenkom fajne brzmienie. Chcieli aż za bardzo wcisnąć Marię w najnowsze trendy, jednocześnie chcąc sprawiać wrażenie, że ich współczesna muzyka nie obchodzi. Mimo wszystko momentami pojawiają się elektroniczne wstawki a w niektórych utworach głos Marii jest przerobiony przez komputer. Do gustu przypadły mi dwie piosenki: nagrane w stylu r&b “H.A.T.E.U.” oraz cover “I Want to Know What Love Is”. Covery wychodzą jej bardzo dobrze. Nawet dwie jej piosenki z poprzednich albumów, które lubię (czyli “Against All Odds (Take a Look at Me Now)” oraz “Without You”) to również przeróbki. Czyżby inni artyści potrafili stworzyć lepsze piosenki od niej, z ciekawszymi tekstami? Oczywiście, że tak. Teksty piosenek z tej płyty tylko utwierdziły mnie w słabej ocenie. Są jakieś takie nudne, nijakie, mało ciekawe. Przerabiałam to już tysiące razy. Chciałabym napisać coś o pozostałych piosenkach, ale zupełnie nie ma co. Są do siebie bardzo podobne. Oj, nie postarałaś się Mariah.

#112, 113 Mariah Carey “Mariah Carey” (1990) & Katy Perry “MTV Unplugged” (2009)

Swój debiutancki album wydany w 1990 roku Mariah zatytułowała po prostu “Mariah Carey”. Obok “Music Box” i “Daydream” jest to jej najlepiej sprzedający się krążek. Na płycie zawartych zostało 11 utworów z gatunku pop, r&b (“There’s Got To Be a Way”, “Someday”) i soul (“Vision of Love”). Od pierwszy sekund słyszymy, że mamy do czynienia z niezwykłą wokalistką. Jej głos jest obłędny. Na początku płyty znajduje się chyba moja ulubiona piosenka od Mariah i jedna z ulubionych w ogóle. Mowa tu o “Vision of Love”. Czy trzeba ją komentować? Wystarczy posłuchać. Wtedy zrozumiecie. “I Don’t Wanna Cry” również jest niezłe, choć nie tak genialne. Podoba mi się też “Vanishing”. Prosta, ale efektowna piosenka. Na samym końcu płyty wokalistka umieściła “Live Takes Time”. Jest nieco łzawa, ale powoli się do niej przekonuję. Oprócz ballad Mariah nagrała kilka szybszych kawałków. Chociażby “There’s Got To Be a Way” czy “Someday”. One jednak nie zdobyły mojej sympatii. Znacznie lepsze jest “Alone in Love” czy “You Need Me”. Ta druga zaczyna się niespodziewanie – solówką na gitarze. Przywodzi mi na myśl rockowy utwór. Na szczęście Mariah podtrzymuje do końca tego ‘rockowego ducha’ piosenki. “Prisoner” od innych piosenek wyróżniają hip hopowe wstawki. Mariah debiutowała w czasach, gdy Internet nie był tak powszechny jak dziś. Potraficie uwierzyć, że 21 lat temu, nie było jeszcze YouTube? Nie łatwo było się wybić. Jedyną przepustką do kariery był wokal. Teraz jest, niestety, inaczej. Słuchając tej płyty przeniosłam się jakby w czasie. Teraz każda piosenka podszyta jest elektroniką. Mnie już to trochę męczyło. Tym bardziej doceniam ten album. Znam już kilka jej płyt, ale “Mariah Carey” jest chyba tą najlepszą.

 

Swoje płyty z serii “MTV Unplugged” ma wielu artystów. Należą do nich m.in. Alicia Keys, zespół Coldplay, Mary J. Blige. Czemu na nagranie takiego krążka zdecydowała się Katy Perry? Koncert Katy nie jest długi. Składa się na niego tylko 7 piosenek. I nawet lepiej, bo pod koniec się nudzi i dłuży. Katy zaśpiewała 5 piosenek z płyty “One Of The Boys” i jedną, która miała się znaleźć na płycie (“Brick By Brick”) oraz wykonała jeden cover (“Hackensack”). Z nową aranżacją piosenek kłopotu raczej nie miała. Gdyby poczekała z wydaniem takiej płyty do czasów “Teenage Dream”, efekt byłby ciekawszy. Dlaczego tak uważam? Na jej pierwszej płycie (nie licząc oczywiście “Katy Hudson”) nie było elektroniki. Praktycznie dostaliśmy identyczne piosenki. Utwory z drugiego krążka byłyby diametralnie inne. Najbardziej różni się od oryginału “I Kissed a Girl”. Na płycie jest mniej rockowy. Całkiem mi się podoba. W pewnym momencie (ok. 2:09) Katy nieco zawyła, miała taki cienki głosik. Kolejne “UR So Gay” niemal nie różni się od oryginału. Zaciekawiła mnie dopiero końcówka – część instrumentalna. “Lost” również brzmi podobnie jak wersja studyjna. Całkiem podoba mi się “Thinking of You”. Katy całkiem nieźle się wybroniła. Brakuje mi jednak tej nutki dramatyzmu w jej głosie. Piosenka jest naprawdę wzruszająca i poruszająca, ale Katy wykonała ją jak każdą inną. Po prostu poprawnie. Ciekawa byłam, jak Katy wypadnie w utworze “Hackensack” zespołu Fountains of Wayne. Bardziej jednak podoba mi się oryginalna wersja. A co z “Brick By Brick”? O ile dobrze pamiętam, to najlepiej zaśpiewany numer na “MTV Unplugged” Katy. Perry ma oryginalną barwę głosu. Nie śpiewa można na żywo tak dobrze jak Christina Aguilera czy Lady GaGa, ale ma fajny kontakt z publicznością. Nie podobały mi się momenty (których było na szczęście niewiele), kiedy śpiewała coś na kształt “yeah…”. Nie spodziewałam się również, że sama sięgnie po gitarę i zagra przy śpiewaniu “Thinking of You” czy “Lost”.

#96, 97, 98 Destiny’s Child “Survivor” (2001) & Mariah Carey “Rainbow” (1999) & Jamelia “Drama” (2000)

“Survivor” to trzeci album zespołu Destiny’s Child nagrany już bez LaTavi Roberson i LaToyi Luckett. Na ich miejsce przyszła Michelle Williams. Dziewczyny już po raz trzeci serwują nam dawkę dobrego r&b podszytego popem i soulem. Podoba mi się rozmieszczenie utworów na tym krążku. Na początku otrzymujemy solidną dawkę energii w postaci takich piosenek jak “Bootylicious” czy “Sexy Daddy” przez nieco spokojniejsze utwory (“Apple Pie A La Mode”, “Dance With Me”) po zanurzenie się w soulowy świat muzyki za sprawą ballad (“Emotion”, “Dangerously In Love”). Mnie osobiście najbardziej rozwalił początek płyty. W pozytywnym sensie. Uwielbiam “Independent Woman” (obie części), taneczne “Bootylicious”, zadziorne “Nasty Girl” oraz będące jakby hymnem, może nawet nieco patetyczne “Survivor”. Podoba mi się tekst tej piosenki. Naprawdę podnosi na duchu. Dziewczyny wymieniają, jak myśleliby o nich byli faceci, a jakie są naprawdę np. Thought I couldn’t breathe without you I’m inhaling (PL: Myślałeś, że bez ciebie nie złapię tchu, lecz ja oddycham ); You thought that I’d be weak without you But I’m stronger(PL: Myślałeś, że będę słaba bez ciebie, ale jestem silniejsza ). Z balladowej części płyty lubię “Emotions” oraz “Brown Eyes”. Nie potrafię przekonać się do piosenki “Dangerously In Love”. Zarówno ta wersja, jak i ta umieszczona na solowym albumie Beyonce po prostu mi się nie podoba. Najgorzej jednak Knowles wypadła w “Happy Face”. Cóż, ja po przesłuchaniu piosenki nie powiedziałabym o sobie, że mam ‘happy face’. Końcówka w jej wykonaniu jest wręcz tragiczna.Jednakże cenię wokal Beyonce, ale umieszczenie na “Survivor” jej solowej piosenki było chyba przesadą. Owszem, soulowy utwór “My Heart Still Beats” jest pięknym utworem, ale zespół to zespół. Na szczęście to jednorazowe ‘potknięcie’. I to mi się właśnie w Destiny’s Child podoba. Wszystkie trzy mają do odśpiewania swoje partie utworu. Nie jest tak, że Kelly i Michelle zostały ‘zdegradowane’ do roli chórku. Płyta podoba mi się znacznie bardziej niż “Destiny’s Child” i tylko nieco lepiej niż “Writting’s On The Wall”.


“Rainbow” to kolejna płyta Mariah Carey. Ja dopiero zaczynam przygodę z tą wokalistką. Znam pojedyncze utwory, ze dwie starsze płyty i nowy, bożonarodzeniowy krążek. Mogę jednak przyznać, że to jej najgorszy album, który już znam. Z okładki płyty szczerzy się do nas ubrana tylko w bieliznę Mariah. ‘Przechodzi’ przez nią tęcza. Cóż, kiczowato to trochę wygląda. Mariah najwyraźniej chciała pokazać byłemu mężowi (rozwiodła się przed wydaniem tego krążka) co stracił. Powróćmy jednak do zawartości. Materiał jest podzielony w miarę równo. Z jednej strony mamy tu taneczne utwory r&b, z drugiej popowe ballady, takie ‘pościelówki’. Sama miałam okazję tego za pierwszym przesłuchiwaniem doświadczyć. Fani Mariah, nie miejcie mi tego za złe. Był poniedziałkowy wieczór, byłam padnięta, i…zasnęłam. Za karę przesłuchałam jeszcze cztery razy. Wydawać by się mogło, że płyta ciągnie się i ciągnie w nieskończoność. Tym bardziej, że niektóre piosenki trwają z 5 minut (“Crybaby”, “Bliss”). A mimo wszystko szybko to leci. Zaskoczyła mnie ilość gości, którzy się tu pojawili. W otwierającym album “Heartbreaker” rapuje Jay-Z. W zmienionej wersji tego utworu (która mi się bardziej podoba) pojawia się Missy Elliott. W “Crybaby” słychać Snoop Dogga, co wcale nie pomaga tej piosence. W “Did I Do That” i “Thank God I Found You” usłyszymy kolejno Mystkial, Master P i 98 Degrees. Mi najbardziej do gustu przypadły dwie ballady – “Against All Odds (Take a Look at Me Now)” i “Petals”. Mariah znana jest głównie z wykonywania ballad, ale nie wszystkie są perfekcyjne. “Against All Odds” jest coverem utwory Phila Collinsa o tym samym tytule. Jest to jedna z tych piosenek, które zna chyba każdy. Może nie tyle w oryginalne, co w cudzej przeróbce. Ta Mariah brzmi świeżo, ciekawie. Lubię również “Petals” chociaż prawie niezauważalnie przechodzi w “Rainbow” (interlude). I to jest dla mnie zagadką – te intra pomiędzy piosenkami. Na “Rainbow” są dwa – “Rainbow” i “Vulnerability”. Nie mam pojęcia, dlaczego ona takie coś dodała. Może miała fragment piosenki a nie chciało jej się wymyślać dalej? Cóż, to jej słodka tajemnica.


Jamelię kojarzę od dłuższego czasu. Zam głównie single. Szczególnie dobrze te z trzeciej płyty artystki. Podczas przygotowań imprezy 1,2,3 it’s r&b postanowiłam zapoznać się z jej płytami. I tak na pierwszy ogień idzie debiut wokalistki – “Drama”. Czy jest to drama-t? Nie chce tak tego nazywać. To w końcu jej pierwszy album. Z jakim krajem kojarzy wam się muzyka r&b? Z USA, prawda? Zaskoczeniem dla was może być fakt, że Jamelia pochodzi z Anglii.  Myślałam, że album powali mnie na kolana. Taką przynajmniej miałam nadzieję po dwóch pierwszych utworach. Nawet nie spodziewałam się takiej dawki energii w postaci “One”. Kolejny utwór, “Money”, zaśpiewany razem z Beenie Man’em, chociaż jest z pewnością za długi (6 minut!) to dawka dobrego r&b. Pozostałe piosenki też nie są złe. Problem w tym, że brzmią bardzo podobnie, robione jakby ‘na jedno kopyto’. Niewiele rzeczy można w nich wyróżnić. W “Call Me” podoba mi się końcówka, gdzie słychać odgłos telefonu. I to byłoby chyba wszystko. Pojawiają się i spokojniejsze piosenki. Zaliczyć do nich możemy “Not With You”, “One Day” oraz “Boy Next Door”. Najbardziej z nich do gustu przypadła mi ostatnia z wymienionych piosenek. Nie podoba mi się “Guilty” – utwór zniszczony nie tyle przez Jamelię co tego mężczyznę, który śpiewa w trakcie. Nie podoba mi się, po prostu.