RANKING: [2012] Albumy


NAJLEPSZE PŁYTY WYDANE W 2012 

1. NORAH JONES …LITTLE BROKEN HEARTS. Kiedy w maju po raz pierwszy przesłuchiwałam piąty album artystki już wiedziałam, że będzie to jedna z najlepszych płyt tego roku. Ale, że najlepsza? Jak najbardziej! Norah odwaliła kawał porządnej roboty. Cieszy mnie, że z płyty na płytę jej muzyka nabiera wyrazistości. Można powiedzieć, że “…Little Broken Hearts” to kontynuacja “The Fall”. Nie byłoby to jednak do końca prawdą, bo tak różnorodnie Jones jeszcze nie śpiewała. Teksty również są trafne, szczere. Słuchanie tego albumu to niezwykła przyjemność. Moje TOP 3: Little Broken Hearts, Take It Back, Miriam.

2. KATIE MELUA SECRET SYMPHONY Na początku wybrzydzałam, w końcu – pokochałam. A może raczej doceniłam i otworzyłam się na muzykę. Twórczość Katie nabrała lekkości i tego niesamowitego wyrazu, który mają chyba tylko występy przy udziale orkiestry. “Secret Symphony” to po prostu piękny album. Zachwycają mnie bogate melodie oraz hipnotyzujący głos Meluy. Nie jet to krążek do słuchania podczas wykonywania kilku innych czynności. Wymaga raczej ciszy i skupienia. Jednak warto poświęcić czas na jego dokładne ‘przestudiowanie’. Na pewno się zwróci. Moje TOP 3: Better Than a Dream, Moonshine,The Walls of the World.

3. JESSIE WARE DEVOTION Chyba bez przesady mogę nazwać debiut tej młodej Angielki najbardziej dopracowaną i przemyślaną płytą roku? Subtelne połączenie soulu, r&b i muzyki elektronicznej szybko zawładnęło moim sercem. Wspaniałym dodatkiem jest oczywiście wokal Jessie – czasem delikatny, czasem mocny i zdecydowany. Twórczość Ware jest elegancka, wysmakowana, z klasą. Słuchanie „Devotion” to uczta dla naszych uszu. Album jest po prostu magiczny a Jessie daje nam nadzieję, że dobra i ciekawa muzyka do końca jednak nie umarła. Moje TOP 3Devotion, Running, Night Light.

4. LANA DEL REY BORN TO DIE Dawno już nie było takiego ‘debiutu’. Wkroczyła na scenę z rewelacyjnym utworem “Video Games”. Po chwili otrzymaliśmy cały krążek. “Born to Die” to album może nie tyle ciekawy i oryginalny, co ładnie wykonany i klimatyczny. Spokojne kawałki w wykonaniu Lany brzmią niesamowicie smutno i melancholijnie. Świetnym dodatkiem do tych piosenek jest specyficzny wokal Lany Del Rey. Podoba mi się też to, że jej muzyka jest jakaś. Można lubić, można nienawidzić. Obojętnie przejść się nie da. Moje TOP 3: Video Games, Million Dollar Man, Born to Die

5. ANIA BAWIĘ SIĘ ŚWIETNIE Powiem szczerze – nie lubię polskiej muzyki. Wiele wykonawców zamiast stworzyć coś swojego na siłę próbuje upodobnić się do zagranicznych gwiazd. Na szczęście w ręce wpadła mi nowa płyta Ani Dąbrowskiej. Na początku trochę mnie nudziła. W końcu – zakochałam się w niej. Nie jest to już ta sama retro Ania. Raczej artystka, która wie, o czym śpiewa, ma pomysł na swoja muzykę i nie ogląda się z trendami. Wielkim atutem “Bawię się świetnie” są przemyślane i ciekawe teksty. O przemijaniu, o lękach, o życiu. Moje TOP 3: Nadziejka, Sublokatorka, Kiedyś powiesz mi kim chcesz być

6. DIANA KRALL GLAD RAG DOLL Jazz jest naprawdę pięknym gatunkiem muzycznym. Prawdziwym, szczerym, zajmującym. A przede wszystkim magicznym. Jedną z jazzowych przedstawicielek jest Diana Krall, która na “Glad Rag Doll” sięgnęła po utwory z lat 20. i 30. XX wieku. Trochę ryzykownie (bo czy dzisiaj udałoby się nam osiągnąć ten klimat przedwojennych piosenek i jazzowych klubów?), ale ostatecznie z sukcesem. Nowy album Diany jest elegancki, wysmakowany. Ma klasę. Jest istną machiną przenosząca słuchacza w czasie, tworząc odpowiedni klimat. Moje TOP 3: We Just Couldn’t Say Goodbay, Lonely Avenue,  I’m a Little Mixed Up.

7. OCEANA MY HOUSE Zadebiutowała świetną, lekką płytą łączącą elementy popu, jazzu i reggae. Po usłyszeniu hitu “Endless Summer” zaczęłam obawiać się o jej nowy krążek. Nie słusznie. Szybko w hymnie Euro 2012 się zakochałam, a “My House” skrywa zupełnie inne piosenki niż ten taneczny numer. Podoba mi się to, że płyta Oceany jest różnorodna. Raz mamy piękną balladę (“Say Sorry”) innym razem rhytm-and-bluesowe, przywołujące najlepsze skojarzenia “My House”. Na pewno każdy znajdzie tu coś dla siebie. “My House” to świetny, wakacyjny album. Moje TOP 3: My House, Sunshine Everyday, A Rockin’ Good Way.

8. CHRISTINA AGUILERA LOTUS Czekałam, czekałam i się doczekałam. Pełna obaw sięgnęłam po nowy album Aguilery. Okazało się, że nie jest taki zły. Christina zrezygnowała z muzycznych eksperymentów i nagrała porządną popową płytę. Wypełnioną hitami (“Let There Be Love”, “Army of Me”). Gdyby jeszcze artystka z tego korzystała… Na “Lotus” znalazło się też miejsce dla kilku ballad (z “Blank Page” na czele). Bardzo udane są teksty. Opowiadają o ostatnich przeżyciach Christiny, o zmaganiach ze sławą i hejterami. Może “Lotus” nie jest tak oryginalną i ryzykowaną płytą jak “Bionic”, ale jedno się nie zmieniło – Aguilera pokazuje, że wciąż głos ma jak dzwon. Moje TOP 3: Lotus Intro, Cease Fire, Circles.

9. ALICIA KEYS GIRL ON FIRE Nadchodzący piąty album artystki spędzał sen z powiek jej fanom. Po popowym “The Element of Freedom” bali się nowej muzyki Keys. Jasne było, że nie otrzymamy od niej płyty w stylu “The Diary of…” czy “Songs in A Minor” z uwagi na to, że Alicia dojrzała i jest już inną osobą. Na szczęście na “Girl on Fire” zaserwowała nam dobrą, mocną dawkę r&b i soulu. Są wprawdzie takie utwory jak tytułowe “Girl on Fire” (ft. Nicki Minaj), ale są i piękne, zagrane na pianinie ballady z “101” na czele. Moje TOP 3: Listen to Your Heart, 101, When It’s All Over.

10. IMANY THE SHAPE OF A BROKEN HEART Debiut, który pokochali polscy słuchacze. A że i we mnie płynie polska krew, nie zostawiłam Imany w spokoju. Na początku przeżyłam mały szok. Jej głos! Śpiewa przez nos. Szybko jednak przywykłam i na spokojnie mogłam rozkoszować się jej debiutem. A było czym, bo płyta jest bardzo ładną mieszanką soulu, folku i bluesa. Niektóre utwory są melancholijne, inne wesołe. Mimo to album jest bardzo spójny. “The Shape of a Broken Heart” to album idealny na chłodne, zimowe wieczory, kiedy mamy ochotę na odrobinę afrykańskiego słońca. Moje TOP 3: Slow Down, Pray for Help, Take Care.


NAJLEPSZE PŁYTY OCENIONE W 2012
(wydane w innych latach)

1. GOLDFRAPP FELT MOUNTAIN Album, który już w trakcie pierwszego przesłuchania powalił mnie na kolana i sprawił, że miałam ciary. Goldfrapp odczarował moje nie najlepsze zdanie o muzyce elektronicznej. Podczas słuchania “Felt Mountain” w ogóle nie czuć, że duet specjalizuje się w takiej muzyce! Mamy tu odrobinę jazzu, muzyki kabaretowej. Jednak najpiękniejszy jest sam klimat albumu: jest tajemniczo, momentami psychodelicznie. Minimalistycznie a zarazem bogato w przeróżne dźwięki. I ten wokal Alison… Rozmarzyłam się. “Felt Mountain” to magiczny album. Każda piosenka jest inna, ale razem tworzą nastrojową całość. Kocham! Moje TOP 3: Lovely Head, Pilots, Utopia.

2. MARINA & THE DIAMONDS THE FAMILY JEWELS Tak zaczynała autorka utworu “Primadonna”. Zanim wydała electropopowy krążek “Electra Heart” zaserwowała nam prawdziwe cudeńko. “The Family Jewels” to świetnie wyprodukowany teatralny pop oraz indie pop. Wielkim plusem jest głos Mariny, który brzmi, w zależności od utworu, bardzo różnie. Na krążku nie ma dwóch takich samych piosenek. Mamy m.in. melodyjne “Rootless”, przerysowane “Mowgli’s Road”, a nawet operowe “Numb”. No i, co najważniejsze, możemy debiutu Mariny słuchać i słuchać. Nie da się przy nim nudzić. Moje TOP 3: Girls, Hollywood, Oh No!.

3. KATIE MELUA THE HOUSE Chociaż pokochałam Katie za delikatne, jazzujące utwory w stylu “Piece by Piece”, czwarty krążek zrobił na mnie bardzo pozytywne wrażenie. To najbardziej eksperymentalny album artystki. Dodała do swoich melodii elektroniki. Ryzykownie, prawda? Ale się opłaciło, bo płyta brzmi świeżo i interesująco. Dobra odmiana po nudnym i przewidywalnym “Pictures”. Katie pokazała nam się z zupełnie innej strony. Mimo wszystko to wciąż ta sama, wrażliwa wokalistka. Czego dowodem są bardzo udane teksty, opowiadające o miłości. Moje TOP 3: The Flood, A Moment of Madness, The House.

4. KATE BUSH HOUNDS OF LOVE Porcja znakomitej muzyki, na najwyższym poziomie. Nie ma tu ani jednego zbędnego dźwięku, wszystko ma swoje miejsce i wszystko na swoim miejscu jest. Tak najkrócej można podsumować “Hounds of Love”. To album z nie tyle z muzyką, co piękną poezją i teatralnym zacięciem. Piosenki są pięknie zaśpiewane, wspaniale zagrane. Każda opowiada inną historię. Obok Kate Bush bardzo ciężko przejść obojętnie. Jej muzyka jest emocjonalna, oryginalna a przede wszystkim magiczna, czego dowodem jest chociażby tajemnicze “Hello Earth”. Chyba nie muszę mówić, że “Hounds of Love” to pozycja obowiązkowa? Moje TOP 3: Hello Earth, Mother Stands for Comfort, Hounds of Love.

5. OCEANA LOVE SUPPLY Jedna z najmilszych niespodzianek. Obawiałam się zwykłego popu i r&b, otrzymałam cudowną, świeżą mieszankę soulu, jazzu i reggae. Oczywiście pop i r&b również się pojawia, ale w mniejszych ilościach. Od tych wszystkich gatunków może rozboleć głowa, ale podane zostało to w takiej formie, by nie tylko nie zakręciło nam się od piosenek Oceany w głowach, ale również byśmy byli nimi zachwyceni. Świetnym dodatkiem jest ‘czarny’ wokal Oceany. “Love Supply” to płyta lekka, słoneczna. Moje TOP 3: Pussycat on the Leash, Cry Cry, Baby Hold On.

6. MADONNA EROTICA Najbardziej kontrowersyjna płyta w dyskografii Królowej. Jednocześnie – najlepsza. Pełna stonowanych, tanecznych, a przede wszystkim seksownych utworów z tytułowym “Erotica” na czele. Jest to pierwsza tak spójna i równa płyta Madonny. Poprzednie przy niej wydają się być luźnym zbiorem kilkunastu kawałków. Słychać również, że Madonna pracowała nad głosem. Tutaj brzmi niemal perfekcyjnie. Wielki plus za eksperymentowanie z jazzem. A jeszcze większy za to, że artystka nie stała w miejscu, tylko się rozwijała. Moje TOP 3: Erotica, Waiting, Secret Garden.

7. M.I.A. KALA Artystka jest szalona. Każda jej płyta przyprawia o zawrót głowy. Mnie jednak najbardziej porwała druga pozycja w jej dyskografii – “Kala”. M.I.A. połączyła dźwięki z różnych części globu. Stąd też chociażby w “Jimmy” bollywoodzkie rytmy. Oprócz tego raperka świetnie zmiksowała ze sobą hip hop, dancehall i muzykę elektroniczną. Często zdarza mi się włączać takie piosenki jak “Bird Flu” czy “20 Dollar” rano, bo dają mi wielkiego kopa energii. Pozytywnej energii. Słuchając M.I.I. trudno się nie uśmiechnąć. Moje TOP 3: Jimmy, Hussel, 20 Dollar.

8. ALICIA KEYS UNPLUGGED Koncerty to chyba dla wszystkich muzykomaniaków rzecz wspaniała. Kto by nie chciał zobaczyć na żywo swojego idola? Jedną z moich ukochanych artystek jest Alicia Keys. Szanse, że pojadę na jej koncert są bliskie zeru, ale od czego mamy takie albumy jak “Unplugged”? Chociaż można obawiać się włączając taki album w wykonaniu Katy Perry, słuchając śpiewającej (i grającej na pianinie) Keys można się tylko zachwycić. Artystka nie tylko cudownie zaśpiewała, ale i stworzyła kameralną, przyjemną atmosferę. Moje TOP 3: Streets of New York, Karma, Diary.

9. COLDPLAY MYLO XYLOTO To, że jakiś album Coldplay w podsumowaniu się znajdzie, było pewne. Pozostał tylko dylemat – “Viva La Vida” czy “Mylo Xyloto”? Ostatecznie postawiłam na ten drugi, z powodu tego, że  każda piosenka mi się podoba. Nawet do “Every Teardrop Is a Waterfall” można się przekonać. “Mylo Xyloto” to barwna, świeża płyta pełna zarówno szybkich utworów, jak i pięknych ballad. Krążek jest radosny, optymistyczny, pogodny. Taki, jaka muzyka Coldplay nie była jeszcze nigdy. Chociaż uwielbiam ich drugi album, ten również przyjęłam z otwartymi ramionami. Moje TOP 3: Paradise, Us Against the World, Major Minus.

10. LINKIN PARK A THOUSAND SUNS Zdaję sobie sprawę, że fani Linkin Park mi tego nie darują, mimo to i tak powiem – “A Thousand Suns” to najlepszy album kapeli. Przede wszystkim podoba mi się to, że krążek jest spójny, mogę słuchać go jako całości. Płyta jest bardzo dopracowana i dopieszczona w najdrobniejszych szczegółach. Bardzo również przemyślana. Uwielbiam intra (szczególnie “The Requiem”), które tworzą tajemniczą i nieco mroczną atmosferę. W przeciwieństwie do innych albumów Linkin Park, tu sporo elektroniki. Nie żadnej rąbanki, ale naprawdę parę zgrabnych jej wpływów. Moje TOP 3: The Reqiuem, Wretches and Kings, When They Came For Me.

I na koniec mały ranking sporządzony przez last.fm na temat albumów, które od lipca odtwarzałam najczęściej.

1. Christina Aguilera Stripped
2. Christina Aguilera Lotus
3. Diana Krall Glad Rag Doll
4. Lana Del Rey Born to Die
5. Norah Jones …Little Broken Hearts
6. Jessie Ware Devotion
7. Goldfrapp Felt Mountain
8. Leona Lewis Glassheart
9. Alicia Keys Girl on Fire
10. Imany The Shape of a Broken Heart
11. Ania Bawię się świetnie
12. Oceana My House
13. Rihanna Unapologetic
14. Nelly Furtado The Spirit Indestructible
15. Christina Aguilera Bionic

#219 M.I.A. “Maya” (2010)

Trzy lata po rewelacyjnym krążku „Kala”, raperka z Sri Lanki raczy nas nowym albumem. Swoje nowe dzieło zatytułowała „Maya”. Chciała chyba tym podkreślić, że w pełni utożsamia się z prezentowanym materiałem. Przyznam się, że posiadam tę płytę w swojej kolekcji. Kosztowała jedynie 24 złote, więc decyzja była natychmiastowa. Czy żałuję wydanych pieniędzy? Nie. To pozwoliło mi w pełni poznać najnowszy krążek rewelacyjnej artystki, która nie wpisuje się w żadne schematy. Oprawa graficzna płyty jest nie z tej ziemi. Nic tu nie jest takie, jakie być powinno. Sporo tu zdjęć z filmików. Feeria barw. Kicz totalny. Ale jakże trudno oderwać od tego oczy! Jednocześnie ciężko się w tym wszystkim połapać. Ot, cała M.I.A. Na szczęście muzyka artystki nadal nie jest poukładana, typowa.

Czytaj dalej #219 M.I.A. “Maya” (2010)

#197 M.I.A. „Kala” (2007)

Nie musieliśmy długo czekać na nowy krążek szalonej artystki jaką jest M.I.A. W dwa lata po całkiem niezłym (a na pewno wakacyjnym) krążku “Arular” artystka wydała nową płytę zatytułowaną tym razem imieniem matki. Tak więc krążek nazywa się “Kala”. Jego głównym producentem miał być Timbaland. Jednak szczęśliwe zrządzenie losu – a może raczej polityka Stanów Zjednoczonych prowadzona w stosunku do cudzoziemców – szczęśliwie udaremniło te plany. M.I.A. nie dostała po prostu wizy i Timbaland pojawił się gościnnie tylko w jednym utworze pt. “Come Around”. Kto wie, czy nie zrobiłby z M.I.I. drugiej Nelly Furtado. Tak przynajmniej M.I.A. nie zatraciła swojego niezwykłego stylu.

Czytaj dalej #197 M.I.A. „Kala” (2007)

#133, 134, 135 M.I.A. “Arular” (2005) & Timbaland “Shock Value 2” (2009) & Jennifer Hudson “Jennifer Hudson” (2008)

Lepsza niż Nicki Minaj. Ciekawsza niż Lady GaGa. Odważniejsza niż Rihanna. O kim mowa? To M.I.A. Raperka pochodzące ze Sri Lanki. 10 punktów dla tych, co zgadli. Mogliście jednak nie wiedzieć, bo w Polsce M.I.A. nie jest tak bardzo popularna. W radiu na próżno szukać jej piosenek. Stacje muzyczne nie puszczają jej teledysków. A szkoda, bo jej muzyka jest niesamowicie radosna, oryginalna. Taka w sam raz na wakacje. Przynajmniej ja nigdy wcześniej nie spotkałam się z taką muzyką. M.I.A. z niezwykłą łatwością łączy hip hop, rap, elektronikę, muzykę klubową. A przy tym jest niesamowicie autentyczna. W każdej piosence jest coś, co wyróżnia ją od pozostałych. Czasem jest to po prostu ciekawa melodia, czasem tekst. W singlowym “Bucky Done Gun” są to takie jakby orkiestrowe momenty, jakby ktoś dawał czadu na bębnach 😉 Jednak w tej piosence najbardziej lubię chwile, gdy M.I.A. szybko wypowiada tytułowe słowa. Te trzy, niby niepozorne wyrazy razem stwarzają świetne trio, brzmią zabawnie, ale i intrygująco. W “Sunshowers” w pamięci zostają chwile, gdzie słychać nie rap a śpiew. Nie jestem pewna, czy słyszymy wtedy M.I.Ę. Oby nie, bo mnie ten śpiew nie zachwycił, choć jest ciekawym dodatkiem do piosenki, urozmaica ją. “10 Dollar” zapamiętałam od razu. Głównie przez pojawiające się na początku utworu słowa “hej hej hej”. Zainteresował mnie tekst tej piosenki, wiadomo – kasa. Zuziio lubi 😉 W piosence artystka pyta (a następnie sama sobie odpowiada) what can i get for 10 dollar? Anything you want (PL: Co mogę dostać za 10 dolarów? Wszystko, czego chcesz). Nie jest to wystarczająca kwota, by kupić ‘wszystko’, ale jako tekst piosenki sprawdza się super. Lubię też “U.R.A.Q.T.”. Tajemniczy tytuł i chwytliwy refren. To wyróżnia tą piosenkę. Może teraz jakieś minusy? Nie podoba mi się jedynie “Banana (skit)”. Czemu więc 4 a nie 5 czy 6? Płyta jednak szybko się nudzi.

Ha, ha, ha. To była moja pierwsza reakcja po przesłuchaniu tego krążka. Niegdyś wielki producent, który współpracował m.in. z Madonną przy “Hard Candy” i Keri Hilson przy “In a Perfect World” (obie te płyty bardzo mi się podobają). Teraz coraz nudniejszy i powtarzający się artysta. Kiedyś to on rozdawał karty. Teraz od muzyki ważniejsze są dla niego pieniądze. Skąd ten wniosek? Zaraz do tego dojdę. Nie pamiętam, jak było na “Shock Value 1”, bo minęło sporo czasu odkąd przesłuchałam tamten krążek. Single jednak kojarzę do dziś. Teraz otrzymujemy od niego zestaw niemal identycznych, plastikowych kawałków. Bez polotu, przepełnionych elektroniką. Komputerowa obróbka głosu jest tu na porządku dziennym. Krótko mówiąc – Timbaland nagrał to, na co jest teraz największy szał. Taka płyta sprzeda się bardzo dobrze. No i oczywiście gwiazdy. Timbaland znany jest ze swoich duetów z innymi wokalistkami i wokalistami. Na “Shock Value 2” udało mu się zaprosić m.in. Miley Cyrus, Katy Perry, Nelly Furtado, zespół The Fray i Justina Timberlake’a. Gdyby jeszcze reprezentowali oni jakieś odmienne, odległe od siebie gatunki muzyczne. Najbardziej podoba mi się singlowy utwór “Morning After Dark” nagrany z udziałem Nelly Furtado i SoShy. Głównie dzięki tej początkującej artystce, SoShy, ten kawałek zdobył moje uznanie. Świetnie sobie poradziła. Aż szkoda, że nie wydała jeszcze swojej płyty. Obok tego utworu nieźle wypada też piosenka z The Fray pt. “Underthrow”. Jest to bodajże najmniej komercyjny kawałek na tym albumie. Zupełnym nieporozumieniem było zaproszenie do współpracy Miley Cyrus. Osobiście nic do niej nie mam, nawet podoba mi się jej muzyka. Ale w “We Belong to Music” brzmi koszmarnie. Głos za bardzo jej przerobili. No i sama piosenka jest mocno przeciętna. Nie lubię też duetu z Katy Perry. “If We Ever Meet Again” to jeden z tych ‘hitów’, przy których wyłączam radio. Kiepskie, po prostu. Szkoda Katy na taki numer. Piosenka niczym się nie wyróżnia. Równie dobrze mogłaby zaśpiewać ją Lady GaGa jak i Rihanna. Zupełnie nie wiem, skąd on wytrzasnął JoJo. Nagrała może ze dwie płyty, ale sukcesu wielkiego nie osiągnęła. “Lose Control” z Timbalandem jej raczej nie pomoże. “Shock Value II” nie jest płytą, jakiej oczekuje się od Timbalanda. Niestety, producent już najwyraźniej się wypalił. Ale czemu to my mamy na tym cierpieć? Aż boję się, co zaprezentuje na nowym albumie.

Jennifer Hudson jest niezwykłą piosenkarką. Najpierw olśniła nas swoją rolą w “Dreamgirls” (Oscar!) a dopiero później ukazała się jej debiutancka płyta. Jest jedną z najpopularniejszych uczestniczek “American Idol”. Mimo, iż zajęła 7. miejsce. Pamiętam jeszcze, że w radiu często można było usłyszeć jej singiel “Spotlight”, pochodzący właśnie z tej płyty. Później o niej zapomniałam by w tym roku zakochać się od nowa w jej głosie. To właśnie on jest największym atutem krążka “Jennifer Hudson”. Dużo tu ballad. “Giving Myself” czy nieco gospelowe “Jesus Promised Me a Home Over There” są naprawdę dobre. Jednak utwór “And I Am Telling You I’m Not Going” dosłownie wbił mnie w fotel. To jeden z tych kawałków, przy których słuchaniu mam ciarki. Rozkręca się powoli, ale pod koniec nie można nie wyjść z podziwu dla umiejętności wokalnych Jennifer. Genialne. Po prostu. Jako ciekawostkę powiem, że ta piosenka została nagrana już w 2006 i znalazła się na soundtracku do “Dreamgirls”. Jednak spora ilość ballad przekłada się na nie za wysoką ocenę. Dlaczego? Jest nudno. Owszem, można zachwycić się wspomnianymi wcześniej utworami, ale inne już tak nie intrygują. Na szczęście dla nas Hudson umieściła tu kilka żywszych kawałków jak chociażby “Spotlight” czy “Pocketbook”. Ten drugi numer po prostu kocham. Obok Jennifer śpiewa w nim Ludacris. Stworzyli razem świetny duet. Oprócz niego na płycie pojawili się i inni goście. W kiepskim “What’s Wrong (Go Away)” występuje T-Pain. Mogę nawet powiedzieć, że to on ponosi odpowiedzialność za zepsucie tej piosenki. Bez niego byłoby lepiej. W “I’m His Only Woman”, nieco soulowym, nieco r&b, śpiewa Fantasia. W Polsce nie jest za bardzo znana. W 2004 roku wygrała “American Idol”. Głosy obu pań świetnie się dopełniają, tworząc magiczny, mocny duet. Płyta niestety szybko mi się znudziła. Potrzebowałam posłuchać jej z 10 razy, by coś więcej oprócz “Spotlight” zapamiętać.