#544 Diana Krall “Wallflower” (2015)

Rzucając okiem (i uchem) na dziesięć ostatnich lat kariery kanadyjskiej jazzowej wokalistki Diany Krall nie da się nie zauważyć, że w artystce z płyty na płytę dokonywała się lekka muzyczna przemiana. Bogate aranżacje idealnie dopełniały kompozycje na “From This Moment On”, delikatne wpływy bossa novy na “Quiet Nights” zachęcały do wolnego tańca, a album “Glad Rag Doll” przenosił nas w lata 20. i 30. Nic więc dziwnego, że z niecierpliwością wyczekiwałam kolejnego wydawnictwa Krall, zastanawiając się, na jaki pomysł tym razem wpadła ta utalentowana wokalistka i pianistka.

Poprzedni rok był dla Diany bardzo szczególny. Minęło dziesięć lat od premiery jednego z najlepszych albumów sygnowanych jej nazwiskiem, “The Girl in the Other Room”, na który trafiło kilka autorskich kompozycji artystki. Oprócz tego w listopadzie wokalistka świętowała swoje pięćdziesiąte urodziny. Każda okrągła rocznica jest motorem do podsumowania swojego dotychczasowego życia. Również Krall, przygotowując nową, dwunastą już studyjną płytę “Wallflower”, nie bała się spojrzeć w przeszłość i wrócić myślami do czasów swojej młodości. To właśnie młodzieńczy wiek jest motywem przewodnim albumu.

Diana Krall swój wehikuł czasu zaprogramowała tym razem nie na pierwsze dekady XX wieku, ale na lata 60., 70. i 80. Na własną modłę przerobiła kompozycje takich zespołów jak The Mamas & the Papas, Eagles i Crowded House. Nie zabrakło również utworów muzycznych ikon – Eltona Johna, Boba Dylana i Paula McCartneya. Zebranie razem tych folkowych i rockowych piosenek wypaść by mogło dość osobliwie. Diana jednak w nagrywaniu coverów jest tak wprawiona, że nie raz mam ochotę powiedzieć, że utwory te tak do niej pasują, jakby były szyte na miarę, tworząc spójny, przemyślany album.

Wydawać by się mogło, że “Wallflower” będzie jednym z najłatwiejszych w odbiorze wydawnictw Kanadyjki. Wszak płyta nie zawiera żadnych wyszukanych kompozycji. Piosenki te słyszeliśmy już nie raz. Na utwory ze wspomnianych wcześniej dekad dużo prościej trafić w radiu, aniżeli na numery, które artystka adaptowała na własne potrzeby chociażby na “Love Scenes”. Mimo wszystko “Wallflower” to krążek trudny. Bardzo przyjemny i relaksujący, ale jednocześnie chłodny i nieprzystępny.

Zaczyna się naprawdę pięknie. Na piosenkę “California Dreamin'” uwagę zwróciłam już w ubiegłym roku. Diana nadała temu nagraniu niesamowitej lekkości, otrzymując elegancki i zmysłowy efekt, który pięknie dopełniają pojawiające się w tle smyczki. Z “Desperado” nie pamiętam melodii. Wspominam natomiast wspaniały, zabarwiony melancholią i smutkiem wokal artystki. Zaryzykuję nawet stwierdzenie, że Krall dawno już nie brzmiała tak dobrze.

Zachwyca orkiestrowe, powolne “Superstar”. Ładnie prezentuje się wzbogacone o delikatne dźwięki gitary nagranie tytułowe, “Wallflower”. Lubię sięgać także po “If I Take You Home Tonight” – piosenkę, która niczym szczególnym się nie wyróżnia, a jej największą zaletą jest to, że po prostu jest i pozwala choć na chwilę przenieść się słuchaczowi do krainy marzeń. Bliżej ziemi lądujemy w kołyszącym “I Can’t Tell You Why”, którego największa skaza to chórek. Do utworów, które polecam z czystym sumieniem, należą także takie kompozycje jak “Sorry Seems to Be the Hardest Word”; kobiece, jakże inne od mocniejszego oryginału “I’m Not in Love” oraz udany, prosty duet z Bryanem Adamsem “Feels Like Home”.

Mimo wielu bardzo udanych piosenek, “Wallflower” zawiera kilka nagrań, do których nie potrafię się przekonać, których nie umiem polubić. Jednym z nich jest bujające, ale nieco męczące i za zwyczajne “Operator (That’s Not the Way It Feels)”. Nie przekonuje mnie także nowa wersja “Don’t Dream It’s Over” Crowded House. Diana nie brzmi w niej korzystnie. Zawodzi również efekt współpracy z Michaelem Bublem – “Alone Again (Naturally)”. Ich duet jest niesamowicie bezbarwny i nijaki.

Przy nagranym z rozmachem albumie “Glad Rag Doll” z 2012 roku krążek “Wallflower” zadziwia swoim minimalizmem. Jest to wprawdzie płyta bardziej komercyjna niż wiele poprzednich wydawnictw Diany Krall, ale jednocześnie zachwycająca intymnością i nastrojowością. Tylko trochę szkoda, że najlepszą kompozycję artystka wystawiła nam na samym początku płyty.

 

10 Replies to “#544 Diana Krall “Wallflower” (2015)”

  1. Bardzo podoba mi się Wallflower. Dla mnie ta płyta jest dość smutna. Przy pierwszych odsłuchach nie rozpoznałem kilku piosenek, właśnie przez ten klimat, ale ogólnie jest to dobry album, bo po kilku dniach cie nie nudzi, mimo iż dobrze znasz inne wykonania utworów. Mam nadzieje, że w przyszłości Diana nagra jeszcze kilka płyt vocal pop.
    If I Take You Home Tonight i California Dreamin’ – moje ulubione :3

  2. Jest to pierwsza płyta Diany którą przesłuchałam od początku do końca i ewidentnie mi się spodobała. Wcześniej brałam się za jej poprzednie krążki ale nie przekonały mnie, niestety ;/

  3. Nigdy o niej nie słyszałam co prawda, ale ma interesujący wokal.

    Nowa recenzja na muzyczne-opinie.blogspot.com Serdecznie zapraszam! <3

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *