Oj, lubi sobie ze słuchaczami pogrywać ta Björk. Urodzona w listopadzie 1965 roku islandzka artystka tytułem swojej solowej płyty “Debut” próbuje nas przekonać, że jest niewinną dziewczyną stawiającą swoje pierwsze kroki na estradzie. W rzeczywistości wokalistka już jako dziecko otrzymała szansę zarejestrowania islandzkich piosenek dla dzieci i wydania ich pod szyldem “Björk”. W dalszych latach współpracowała i wydawała płyty z kilkoma zespołami. Jednak “Debut” jest zupełnie nowym rozdziałem. Nowymi drzwiami, przez które islandzka gwiazda przechodzi. Teraz reflektor oświetla jedynie ją.
“Debut” jest pierwszym w pełni autorskim albumem Björk. Miała wpływ na teksty, muzykę i klimat nagrań. Nie musiała już szukać kompromisów i przekonywać do swoich pomysłów innych. W studiu nagraniowym wokalistka wspierana jednak była przez brytyjskiego kompozytora i producenta, Nellee Hoopera, który w późniejszych latach zasłynął jako współpracownik No Doubt i Madonny.
Mylący jest nie tylko tytuł płyty, ale i jej okładka. Czarno-białe zdjęcie przedstawiające ubraną w ciepły, gruby sweter Björk (swoją drogą nie wyglądającą na dwadzieścia osiem, lecz dobre dziesięć lat mniej) nie koresponduje z zawartością. Zamiast porcji piosenek, które mogą być muzycznym tłem do jesiennego przesiadywania z książką i herbatą w ręce, otrzymujemy sporą dawkę elektronicznych utworów, które nadają się do tańca. I to chyba właśnie stąd ten lekko zakryty uśmieszek artystki. Znów udało jej się nas nabrać.
Album “Debut” otwiera kompozycja “Human Behaviour”, której plemienny rytm współgra z tekstem, w którym Björk zastanawia się nad logiką ludzkiego postępowania. Piosenka, będąca najlepszym nagraniem na płycie, płynnie przechodzi w “Crying”. I tu już zaczyna się zabawa. Flirtujący z muzyką house utwór zaprasza do tańca. Niestety, nudzi się w połowie. Jest jednak dobrym wstępem do spokojniejszego numeru, jakim jest musicalowe, nagrane przy akompaniamencie instrumentów smyczkowych “Venus As a Boy”.
Let’s sneak out of this party, it’s getting boring (PL: Wymknijmy się z tej imprezy, robi się nudno)
śpiewa Björk w housowym utworze “There’s More to Life Than This”. Być może nie cytowałabym tego fragmentu, gdyby nie fakt, że piosenka nagrana została… w toalecie jednego z londyńskich klubów. Chociaż w tle słychać odgłosy dobrej zabawy, wokalistka bierze sprawy w swoje ręce i rozkręca własną imprezkę. Chciałoby się na niej być. W poważniejszy ton artystka uderza w “Like Someone in Love”, jazzowym standardzie z lat 40. Być może wykonanie tej piosenki przez Björk sprawia wrażenie wystudiowanego, ale zagrana na harfie melodia zostaje w pamięci.
“Big Time Sensuality” ponownie przenosi nas na parkiet. Utwór mógłby przejść zupełnie niezauważenie, gdyby nie pełen ekspresji śpiew artystki. W piosence tej przeszkadza mi jednak przykrywanie głosu Björk przez muzykę. Z powrotem wokal Islandki i melodia razem ładnie współgrają w leniwym “One Day”. Świetnie wypadają także kolejne kompozycje: niesztampowe, mało elektroniczne “Aeroplane” o knajpianej atmosferze rodem z nagrań Toma Waitsa oraz zmysłowe, łączące syntezatory ze smyczkami “Come to Me”. Dobrze słucha się przebojowego, synthpopowego “Violently Happy”. Zamykająca album piosenka “The Anchor Song” ponownie wyłamuje się tanecznym klimatom. To raczej folkowy utwór o melodii, której podstawę stanowi róg.
This is where i’m staying, this is my home (PL: To tutaj zostaję, to jest mój dom)
tymi słowami kończy się ostatnia piosenka na albumie “Debut”. Wers ten Björk musiała wziąć sobie mocno do serca, bo chociaż na kolejnych płytach wciąż szła do przodu, nigdy nie opuszczała swojego bezpiecznego, dalekiego od komercji świata. Jej wydana w 1993 roku płyta jak na tamte czasy była krążkiem niesamowicie nowoczesnym i odważnym. Dziś czas zdążył już odcisnąć na niej swoje piętno, co dodało tym piosenkom większego uroku. Wady? Żonglowanie nastrojami i tempem, co najlepiej rzuca się w uszy, gdy słuchamy “Debut” od A do Z. Powoduje to, że nieco jestem tym krążkiem zmęczona.
Nie wiem czemu, ale naprawdę nie cierpię Björk. Po prostu nie mogę jej znieść, mimo wszelkich starań. Mało jest artystów, którzy mnie irytują w równym stopniu. Nie wiem co, ale coś mnie w niej odrzuca.
Zapraszam na nową recenzję. 🙂
bo się nie znasz
Doskonały kontrargument, aha.
No nie ma, jak argument na poziomie.
Zna się. Lepiej niż ty.
Ktoś mi kiedyś pisał, żeby przygodę z Bjork zaczynać od debiutu. Ja przewrotnie zaczęłam od Vulnicury i jakoś nie mam ochoty wracać do jej twórczości. Może kiedyś ponownie się za nią zabiorę.
Zapraszam na nową recenzję na blogu http://namuzowani.blog.onet.pl
Niestety nie kojarzę tej artystki. Na http://jlo-poland.blogspot.com/ NN
Nie kazdy potrafi docenic Bjork. Ja tez nie naleze do osob ktore pieja z zachwytu nad jej muzyka, bo to po prostu nie moja bajka. Ale artystka napewno jest wielka.
Zapraszam na dwie nowe recenzje.
Być może mam jakiejś inne wydanie tej płyty, która nie kończy się utworem “Anchor Song”. Ostatnimi nagraniami są “Play Dead” i “Human Behaviour” w 11-minutowym remiksie grupy Underworld.
Nie znam jej. Tylko gdzieś o niej usłyszałam…