Był 2012 rok, kiedy w ucho wpadły mi piosenki brytyjskiego duetu Goldfrapp. Muzyka Alison i Willa zrobiła na mnie takie wrażenie, że rzuciłam wszystko, by jak najszybciej poznać wszystkie ich studyjne albumy. Od 2013 roku mają ich na koncie już sześć. Który robi największe wrażenie?
5. SEVENTH TREE (2007)
O ile poprzedni album, „Supernature”, naładowany był elektronicznymi i glam rockowymi rytmami, tak tak na „Seventh Tree” Goldfrapp zdają się wracać do korzeni. Jest melancholijnie i refleksyjnie, choć nie tak tajemniczo jak na “Felt Mountain”. Piosenki na czwartej płycie duetu są subtelną mieszanką delikatnej, zwiewnej elektroniki i folku. Jest to album bardzo skromny i prosty, ale mający w sobie pewną magię. W żadnym stopniu nieprzekombinowany, choć różnych dźwięków na nim co nie miara. „Seventh Tree” jest najspokojniejszą płytą, jaką dotąd Goldfrapp nam zaserwowali. Polecam: Eat Yourself, Clowns, Some People.
4. BLACK CHERRY (2003)
Drugi studyjny album Goldfrapp, który pokazał nam, że duet ciężko będzie zdefiniować i włożyć do konkretnej szufladki. “Black Cherry” to płyta zupełnie różna od debiutu. Więcej tu ingerencji komputerów i syntezatorów. Mniej żywych instrumentów typu skrzypce, saksofon czy trąbki. Mimo wszystko słucha się tego niezwykle dobrze, a na największe brawa zasługuje “głos” duetu, Alison, która jest prawdziwym muzycznym kameleonem, świetnie wypadając zarówno w tanecznych numerach jak i delikatnych balladach. Polecam: Black Cherry, Deep Honey, Strict Machine.
3. SUPERNATURE (2005)
Gdybym miała stworzyć swoją idealną playlistę na sobotnie, imprezowe wieczory, trafiłoby na niej co najmniej pięć kawałków z trzeciej studyjnej płyty Goldfrapp. “Supernature” to najbardziej przebojowe dzieło Alison i Willa. Od krążka aż bije taneczna energia, choć album zawiera także kilka spokojniejszych kawałków, które ładnie korespondują z roztańczoną częścią krążka. Ta płyta to idealne miks elektronicznej, dyskotekowej muzyki wzbogaconej gdzieniegdzie glam rockiem. Polecam: You Never Know, Let It Take You, Time Out From the World.
2. TALES OF US (2013)
Ostatni jak na razie album Goldfrapp sporo ma wspólnego z “Felt Mountain”. Duet ponownie odkłada na bok komputerowe zabawki i zatapia się w świecie żywych brzmień. Jest to płyta niesamowicie trudna w odbiorze. Ale również wybitnie piękna i klimatyczna. Jest czterdziestominutowym zbiorem opowieści o dziesięciu różnych osobach, mających swoje problemy, emocje i doświadczenia. Klamrą spinającą w całość ich historie są odkrywane po kolei tajemnice. Polecam: Annabel, Stranger, Laurel.
1. FELT MOUNTAIN (2000)
Niedostępny, skrywający wiele tajemnic, prowadzący nas różnymi szlakami. Debiutancka płyta Goldfrapp przywodzi na myśl tytułowe góry. Proces zagłębiania się w zawarte na niej piosenki nie jest łatwy, ale nagroda wspaniała – niezapomniane przeżycia oraz niezwykłe muzyczne krajobrazy. Jest tajemniczo, momentami psychodelicznie, niezwykle interesująco, choć dość minimalistycznie. Ciężko powiedzieć, że “Felt Mountain” to elektroniczna płyta. Komputerowe efekty lekko podkręcają brzmienie nagrań, choć więcej tu żywych instrumentów. Polecam: Utopia, Lovely Head, Paper Bag.
“Black Cherry” to zdecydowanie mój ulubiony album. Później wybrałbym “Seventh Tree” ze względu na “A&E”, a później album debiutancki, ze względu na “Human”.
Pozdrawiam 🙂
http://bartosz-po-prostu.blog.pl
Pierwsze słyszę o istnieniu takiego duetu. Kojarzę jedynie jedną okładkę, sama nie wiem skąd… Elektronika mnie odstręcza na kilometr, naprawdę trzeba być geniuszem, żeby mnie przekonać do takiej muzyki, a nawet La Roux nie do końca się udało. Nie wiem, może przesłucham. 🙂
Nie jestem fanką tego zespołu. Fajnie ze ci się ten duet podoba. Na http://jlo-poland.blogspot.com/ NN
Nigdy wcześniej nie słyszałam o tym zespole.
http://celebrity-flash.blogspot.com/
Gdzieś mi się obił o uszy ten duet, ale nie znam i nie jestem ich fanem…
Ciekawy post 🙂
mlwdragon.blogspot.com
Kiedy po raz ostatni odsłuchiwałem wszystkie 6 płyt Goldfrapp, zdałem sobie sprawę, że to w zasadzie jedna z moich ulubionych dyskografii… ever? Każdy kolejny krążek teoretycznie w niczym nie przypomina poprzedniego, ale z drugiej strony wszystkie mają w sobie pewien wspólny element, takiego jakby ducha duetu sprawiającego, że nie da się pomylić ich twórczości z żadną inną. Ponadto, w zasadzie niezależnie od nastroju zawsze znajdzie się pasujący album Alison i Willa – Felt Mountain służy przeróżnym refleksjom, głośne i pod pewnym względem ciężkie Black Cherry pomaga, kiedy masz niezbyt dobry humor, Seventh Tree idealnie wycisza, ale i wprawia słuchacza w błogi stan, zaś Supernature czy Head First to po prostu dobre, taneczne krążki sprawdzające się zawsze, gdy najdzie ochota na zabawę. Z tego też względu nigdy nie mogłem się ostatecznie przekonać do Tales of Us. To krążek dobry, ale w pewnym sensie niczego nowego niewnoszący, bo można by pokusić się o stwierdzenie, że to samo, w lepszym wydaniu, otrzymaliśmy po części na debiucie i po części na 7thT.
Najlepsze albumy to dla mnie zdecydowanie dwa pierwsze, z zupełnie różnych powodów. Myślę, że opisałaś Felt Mountain doskonale, zaś o Black Cherry dodałbym fakt, że płyta wciąż brzmi niesamowicie świeżo, inspirująco, ciekawie i przebojowo, co jest godne pochwały, muzyka elektroniczna ma tendencję do niezbyt korzystnego starzenia się. Dalej Seventh Tree, absolutnie ujmuje mnie jego folkowy, marzycielski charakter. Supernature jest dosyć równym wydawnictwem, ale jego najmocniejsze punkty nie mogą niestety równać się z krążkami wymienionymi wcześniej, zaś Head First uważam za album niedoceniony, on również zawiera kilka naprawdę ciekawych piosenek.
Pomysł na wpis dobry, aczkolwiek jeszcze ciekawszy byłby dla mnie ranking 10 najlepszych piosenek Goldfrapp. Ułożenie takowego sprawiłoby mnie, osobiście, sporo trudności.