#230 Christina Perri “Lovestrong” (2012)

Kariera Christiny Perri, Amerykanki włoskiego pochodzenia, jest przykładem prawdziwego „amerykańskiego snu”. Pokrótce opowiem: po rozstaniu z mężem przyjechała do Los Angeles, gdzie dniami pracowała jako kelnerka, a wieczorami pisała smutne piosenki. Jedna z nich –„Jar of Hearts” – została wykorzystana przez pewną znajomą choreografkę w programie „So You Think You Can Dance”. Utwór szybko podbił serca widzów i zadebiutował na prestiżowej liście Billboard. Magazyn „Rolling Stone” zaliczył ją do grona najbardziej obiecujących debiutantek. Oprócz tego, że całkiem dobrze śpiewa, Perri potrafi grać na gitarze i pianinie. W rozsławieniu jej nazwiska pomogło również umieszczenie kawałka „A Thousand Years” (nieobecny na „Lovestrong”) na soundtracku do filmu „Przed świtem”.

Z okładki płyty uśmiecha się do nas nieco rockowa dziewczyna. Sporym zaskoczeniem jest więc zawartość jej debiutanckiej płyty. Nie ma tu nic z rockowej, świeżej energii. Piosenki Christiny są smutne, refleksyjne. Tematem przewodnim jest oczywiście miłość. Całość jest stonowana. Takie momenty jak na przykład kawałki „Bang Bang Bang” oraz „Mine” należą do rzadkości. A szkoda. Świetnie się w takiej stylistyce sprawdza. Ile można smęcić? Na szczęście dla słuchacza Christina przygotowała porcję dobrej muzyki.

Gdyby okroić krążek z kilku utworów byłoby idealnie. Moją ulubioną piosenką jest wspomniane już na początku „Jar of Hearts”. Szczególnie początek bardzo mi się podoba, kiedy śpiewa No, I can’t take one more step towards you Cause all that’s waiting is regret And don’t you know I’m not your ghost anymore You lost the love I loved the most (PL: Nie, nie mogę zrobić kolejnego kroku ku Tobie Bo całe to czekanie jest żałosne Nie wiesz, że już nie jestem Twoim duchem? Straciłeś miłość, którą kochałam najbardziej). Potem nie jest już tak cudownie, ale nie zmienia to faktu, że kompozycja jest naprawdę udana. Ballada, która również zwróciła moją uwagę to „The Lonely”. Refren jest jej najjaśniejszą stroną. Trochę musicalowy. Z mocniejszą muzyką. Christina nawet lepiej w niej brzmi niż w pozostałych kawałkach.

Przeciętny jest z kolei kawałek „Penguin”. Zwrotek praktycznie nie pamiętam. Wiem tylko tyle, że były lepsze niż delikatny (zbyt delikatny) refren. Gdyby dodać do tego wszystkiego łagodne pobrzdąkiwanie na gitarze, mamy kołysankę. A nie wydaje mi się, by marzeniem Christiny było stworzenie płyty, którą ludzie włączają sobie do poduszki. Od tego mamy Taylor Swift i ostatni krążek Mariah Carey. Jeszcze bardziej nie podoba mi się „Distance”. Piosenka jest zbyt przekombinowana. Nie wiem w ogóle po co obok Christiny śpiewa ten facet. Nie brzmi to dobrze. Ich głosy kiepsko mieszają się ze sobą. W zupełności wystarczyłaby sama Christina.

Po kilkukrotnym przesłuchaniu płyty Christiny Perri uświadomiłam sobie, że przecież powinno być gdzieś tu „Interlude”. Nie mogłam wyłapać momentu, kiedy się pojawia. Kompozycja jest instrumentalna, trwa około 50 sekund. I cudownie wtapia się w tło. Tak, jakby jej w ogóle na płycie nie było. W piosence „Sad Songs” skojarzyła mi się z Amy MacDonald. Gitara, wokal. Do tego dołóżmy łączący w sobie pop i elementy country i mamy kawałek, który z powodzeniem mógłby pojawić się na płycie MacDonald. Najbardziej jednak Christina zaczarowała mnie w „Bang Bang Bang” oraz „Mine”. Ta pierwsza jest świetnym ‘budzikiem’ po dwóch nużących utworach („Bluebird” i „Arms”). Zwrotki są ciekawe, lecz to w refrenie Perri daje najwięcej czadu. W podobnym stylu jest też „Mine”. Szybka muzyka i mniej delikatny wokal artystki przyczyniły się do sukcesu. Szkoda tylko, że są to na „Lovestrong” wyjątki.

Jak na debiutancki krążek, „Lovestrong” prezentuje się całkiem dobrze. Przede wszystkim podoba mi się to, że ta płyta naprawdę jest JEJ. Nikt przy niej nie majstrował, nie zmieniał brzmienia prezentowanych utworów by jak najbardziej pasowały do dzisiejszej muzyki popularnej. Nie znajdziemy tu więc bitów podłożonych przez komputer. Postawiono na naturalność. I dobrze. Christina brzmi bardzo autentycznie. Potrzeba jednak dużo czasu, by zacząć rozróżniać poszczególne piosenki. Jestem bardzo ciekawa, czy sama Perri to potrafi. Szkoda jednak, że takie utwory jak „Bang Bang Bang” czy „Mine” należą do rzadkości. Christina świetnie w nim wypada, a słuchacz nie zasypia. Balladom też warto dać szansę. Nie wróżę Christinie Perri wielkiej kariery, ale będę miło zaskoczona, kiedy wyda drugą płytę. Czekam…

 

2 Replies to “#230 Christina Perri “Lovestrong” (2012)”

  1. Znam “Jar of Hearts”, “Bluebird” i “Arms”. “JOH” jest super, bardzo mi się podoba, ale te pozostałe dwie są, jak pisałaś, nużące. NN (fizzz-reviews)

  2. Jak dla mnie “Lovestrong” to jedna z moich ulubionych płyt 2011 r. (znam ją już prawie rok ;)), jeśli chodzi o teksty, o muzykę, bardzo do mnie dociera…może dlatego, że Christina jest szczera i prawdziwa w tym co robi a jej piosenki bardzo autentyczne 🙂 Co do ulubionych, to zdecydowanie “The Lonely” – piękny utwór, mogłabym go słuchać godzinami, szczególnie w nocy 😉 Uwielbiam też “Tragedy” i “Jar of Hearts”, reszta albumu też trzyma poziom. Pozdrawiam ;*

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *