#448 Russian Red “Agent Cooper” (2014)

Patrząc na pseudonim artystyczny bohaterki dzisiejszej recenzji, Russian Red, i mając na uwadze ostatnie wydarzenia, można mieć niezbyt pozytywne skojarzenia. Red kojarzyć się może z krwią. Rosja jak to Rosja. Dodajmy do tego wszystkiego okładkę albumu “Agent Cooper”, na której wokalistka trzyma w rękach pistolet, i małą burzę mamy gotową. Zostawmy jednak politykę. Pseudonim Lourdes Hernández (tak naprawdę się nazywa) w rzeczywistości zainspirowany został nazwą pomadki, której wokalistka zwykła używać.

Macie już pewną wiedzę skąd wzięło się przezwisko piosenkarki, ale nadal nie otrzymaliście odpowiedzi na pytanie, kim ona, do licha, jest. Russian Red to jedna z ostatnich wokalistek ery MySpace. Wrzucała, podobnie jak chociażby Lily Allen, swoje nagrania do Internetu. Została zauważona i już w 2008 roku ukazała się jej debiutancka płyta “I Love Your Glasses”. Po trzech latach Russian Red przypomniała o sobie albumem “Fuerteventura”. Na 2014 rok przypadła zaś premiera jej kolejnej płyty, “Agent Cooper”. Ach, bym zapomniała. Artystka pochodzi ze słonecznej Hiszpanii. Latynoskich brzmień w jej muzyce jednak nie uświadczymy.

W jakich, w takim razie, rytmach obraca się Lourdes? Twórczość wokalistki określić mogę mianem gitarowego popu urozmaiconego o takie gatunki jak elektronika, synthpop czy dreampop. Russian Red nie ma wybitnego głosu. Potrafi jednak ciekawie nim operować. Momentami kojarzy mi się z intrygującą Anną Calvi (porównanie może trochę na wyrost, bo muzykę Brytyjki stawiam przynajmniej półkę wyżej), innym razem jej dziewczęcość przypomina mi o Lanie Del Rey. Z autorką przeboju “Video Games” łączyć Russian Red może w pewnym stopniu i nostalgiczny klimat piosenek zawartych na “Agent Cooper”. Gdyby album Hiszpanki ukazał się kilka miesięcy temu, pochwaliłabym ją za dobry pomysł dotyczący tracklisty. Tytuły utworów są bowiem imionami mężczyzn, którzy w pewnym stopniu wpłynęli na życie Russian Red. Dziś jednak za bardzo przypomina mi to płytę “Tales of Us” Goldfrapp, w której poznajemy historie tytułowych postaci. Nie będę już dodawać, że muzyka brytyjskiego duetu trafia do mnie szybciej.

Płytę rozpoczyna piosenka “Michael”, w której uwagę przyciąga nieco smutny i tęskny wokal Russian Red. No i wyrazisty refren, bodajże najlepszy na całym albumie. Dalej wokalistka serwuje nam charakteryzujące się miarowymi uderzeniami perkusji i posiadające nudny i banalny refren “John Michael”; lekkie, gitarowe “Stevie”, w którym do gustu przypadł mi szczególnie tajemniczy i cichy bridge oraz ostrzejsze “Casper” z melodyjnym refrenem. Ciekawą kompozycją jest synthpopowe, rozkręcające się powoli “Xabier”, w którym, w dalszej części, delikatny, liryczny głos Russian Red kontrastuje z gitarami. Utwór ten podoba mi się również ze względu na klimat. Idealny kawałek do słuchania w nocy. Na ziemię sprowadza nas indie rockowy “Anthony” oraz następujący po nim “William”. Piosenka “Alex T” (zgaduję, że wokalistka nie miała tu na myśli lidera Arctic Monkeys – Alexa Turnera) to kolejny numer nie wychylający się przed szereg. “Agent Cooper” ani nie zyskał, ani by nie stracił gdyby utworu tego zabrakło. Dwie ostatnie kompozycje to “Neruda” oraz “Tim B”. Pierwsza z nich jest najspokojniejszą piosenką na trzecim albumie Russian Red. Kojarzy mi się z twórczością Lykke Li. O drugiej zaś mam podobne zdanie co o wspomnianym przez chwilę “Alex T”.

O Russian Red po raz pierwszy usłyszałam dopiero w tym roku. Nie zdążyłam zapoznać się z jej dwoma poprzednimi albumami, ale myślę, że uda mi się to nadrobić. Może i hiszpańska wokalistka nie jest postacią bardzo interesującą czy wybitnie zdolną, a piosenki z jej najnowszej płyty jednym uchem wlatują a drugim zaraz wylatują, ale nie można odmówić im swego rodzaju uroku. Płyta “Agent Cooper” to przyjemny krążek, który umilić nam może jazdę samochodem. Podróż z pewnością minie bezpiecznie, bo utwory Russian Red nie zachęcają do wciskania pedału gazu i wykonywania szalonych manewrów w rytm mocnych, energicznych brzmień. “Agent Cooper” to zbiór zachowawczych kompozycji, które raczej nie sprawią, by o Lourdes stało się głośno na całym świecie. Nie takie rzeczy już widzieliśmy. A może raczej – słyszeliśmy.

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *