#478, 479 Nina Nesbitt “Peroxide” (2014) & Lea Michele “Louder” (2014)


Obie są młode i utalentowane. Jedna od lat jest gwiazdą, druga dopiero nieśmiało puka do drzwi show biznesu. Obie w 2014 roku zaprezentowały nam swoje debiutanckie płyty. Zapraszam na lekturę o krążkach Lei Michele i Niny Nesbitt.

Nina Nesbitt, dwudziestoletnia Brytyjka o dużych, brązowych oczach i burzy blond włosów, dużo zawdzięcza Edowi Sheeranowi. Wokalista poprosił ją bowiem o supportowanie go podczas koncertów oraz zaprosił do udziału w teledysku do przeboju “Drunk”. Lepszego wyboru Ed dokonać nie mógł. Młoda artystka muzycznie jest mu bardzo bliska. Chętnie chwyta za gitarę akustyczną i prezentuje słuchaczom urocze i wdzięczne kompozycje łączące pop i folk. Nina przypomina mi również o tym, jak zaczynała karierę Ellie Goulding, a jej wokal momentami sprawia, że mam ochotę sprawdzić, czy czasem przez pomyłkę nie słucham płyty Birdy. Nesbitt pochwalić należy też za to, że sama napisała większość tekstów na debiutancki krążek “Peroxide”. Dodając do tego jej niewinny wygląd i kompozytorski talent, otrzymujemy młodszą wersję Taylor Swift. Jednak Nina nie jest tylko wymyślonym przed wytwórnię produktem, mającym być połączeniem cech innych lubianych wokalistek. Jest sobą – nieco nieśmiałą dziewczyną z sąsiedztwa.

Przeglądając tracklistę “Peroxide” w oczy rzucił mi się numer “Hold You”, który Nina nagrała razem z zespołem Kodaline. Indie folkowe, bardzo spokojna kompozycja zachwyca od pierwszych sekund. A kiedy do Nesbitt dołącza wokalista grupy, Steve Garrigan, może być tylko lepiej.

Piosenki zawarte na debiutanckim krążku Niny robią na mnie dobre wrażenie. Nie ma tu kawałków, które wywoływałyby ból ucha. Wiele jest jednak takich, które najzwyczajniej na świecie zlewają się w jedno. Po kilku przesłuchaniach “Peroxide” w pamięć zapadły mi dynamiczne “We’ll Be Back For More” i “Mr C”; akustyczne, ciche “The Hardest Part”; zawierające wpływy country “Stay Out” i “Two Worlds Away”; zaczynające się podobnie do “Brave” Sary Bareilles “Selfies” czy balladowe “Align”, w którym to gitarze akustycznej towarzyszy pianino. Pozostałe kompozycje są jedynie poprawne i przyjemne. Nie wywołują żadnych emocji, nie zachwycają klimatem.

Cenię to, że Nina Nesbitt nie dała się porwać show biznesowemu blichtrowi i pozostała tą samą dziewczyną z gitarą. W popowo folkowych kawałkach wypada prawdziwie i naturalnie.

 

To nie mogło skończyć się inaczej. Lea Michele, aktorka serialowa i musicalowa, zasłynęła rolą w popularnym młodzieżowym serialu “Glee”. Powstało już pięć sezonów tej muzycznej serii opowiadającej o perypetiach grupy przyjaciół z liceum. Ich problemy, przygody, miłości i kłótnie przedstawione były na tle muzycznych przebojów. “Glee” przyciągało wielomilionową widownię i z występujących w nim aktorów uczyniło gwiazdy. Inny los nie mógł spotkać Lei Michele, która na wydanie debiutanckiej płyty “Louder” wybrała sobie chyba najgorszy czas z możliwych.

Popularność “Glee” systematycznie spadała. Pojawiły się nowe seriale, które przyciągnęły publiczność. W końcu ile można eksploatować ten sam temat? Gdyby Michele nagrała ten krążek jakieś dwa-trzy lata temu, sukces odniosłaby większy. Ale nie o cyferkach dziś mowa. W “Glee” Lea miała okazję mierzyć się z najrozmaitszymi utworami i, co za tym idzie, próbować swoich sił w różnych gatunkach, co mogło okazać się pomocne w tworzeniu własnych kompozycji. Michele udawała m.in. Britney Spears, Barbrę Streisand, Whitney Houston czy P!nk. Piosenkom z “Louder” najbliżej jednak do twórczości takich wokalistek jak Katy Perry, Kelly Clarkson czy Cher Lloyd. Słowem – mamy tu popowe piosenki z tanecznym posmakiem. Nic oryginalnego, nic przełomowego.

Zaczyna się nieźle. Napisana przez Się Furler piosenka “Cannonball” wpada w ucho i nie wyrządza nam żadnych szkód. Do gustu przypadło mi również urocze “Empty Handed”; porywające, nieco musicalowe “Battlefield” oraz odznaczające się ładną melodią (smyczki, pianino) “If You Say So”.

Na Leę zaczynam gniewać się za takie kawałki jak dance popowe “On My Way”; banalne “You’re Mine” czy “Louder”, które powinno spodobać się miłośnikom radia eska. Honoru Michele nie ratuje także przyjemnie zaczynające się “Cue the Rain”. Szkoda, że w dalszej części piosenka ta coraz bardziej zbliża się do najzwyklejszych balladopodobnych kompozycji, których pełno. Podobne zdanie mam o “Thousand Needles” czy “Burn With You”. Antybohaterem jest electropopowe “Don’t Let Go”, które brzmi jak odrzut z ostatniej (koszmarnej!) płyty Demi Lovato.

Lea Michele ma naprawdę dobry głos, nie mogę tego negować. Szkoda tylko, że sama jest postacią dość bezbarwną i nudną. Powtarzającą jedynie sprawdzone schematy i bojącą się eksperymentować. Jej debiutancka płyta “Louder”, choć zawiera zwykłą, popową muzykę, do której powinnam być niby przyzwyczajona, strasznie mnie wymęczyła. Nie jestem dobra w robieniu różnych postanowień, ale jednego powinnam dotrzymać – nie wracać już do tego krążka.

17 Replies to “#478, 479 Nina Nesbitt “Peroxide” (2014) & Lea Michele “Louder” (2014)”

  1. Kocham krążek Lea i jest on po porostu świetny a moja ulubiony utwór z płyty to Don’t Let Go. Szkoda ze go tak nisko oceniłaś.
    Uwielbiam Lea tez rolę w serialu tak samo jak sam serial, który jest jednym z moich ulubionych.

  2. Ej, ,,On My Way” jest super! 😀 Jedyna piosenka z jej płyty, która mi się podoba, choć słucham Lovato, Lloyd i całej reszty.
    Czytam Twoje recenzje od dawna i zawsze zwracam uwagę na to, co wypisujesz w ,,Najgorszych”. Masz zupełnie inny gust od mojego, dzięki temu właśnie w tej rubryce nierzadko znajduję najfajniejsze piosenki. Oby tak dalej! Serio, nie żartuję. Jak nikt trafiasz w mój popowy gust, którego nikt nie rozumie 😀

  3. Ale niska ocena ,,Louder”. U mnie zawsze będzie podwyższona ze względu na samą Lea’e ma niesamowity głos, słuchając płyty wokal dla mnie jest najistotniejszy.

  4. Płytę Niny uwielbiam, każdą piosenkę, często do nich wracam bo są po prostu rewelacyjne. Cieszę się, że i Tobie Nina się spodobała 🙂 A jeśli chodzi o Lea, to słyszałam jej “Cannonball”, ale nie porwało mnie, dlatego dałam sobie spokój z resztą płyty, a po Twojej recenzji widzę, że to chyba dobry pomysł. Pozdrawiam! 🙂
    [bruisesly.blogspot.com]

  5. Przesłuchałam krążek Lei i jest taki sobie, nic specjalnego, a albumu Niny jeszcze nie miała okazji, ale planuje się do niego zabrać. 😉
    Nowa nazwa bloga: songnevergrewold.blogspot.com

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *