#591 Mikky Ekko “Time” (2015)

Gorzej Mikky Ekko do świadomości “niedzielnego” słuchacza trafić nie mógł. Pojawił się gościnnie w balladzie “Stay” Rihanny, która to nie tylko wybrana została na singiel, ale i stała się kolejnym przebojem barbadoskiej gwiazdy. Mikky, chcąc nie chcąc, został “naznaczony” na całe życie. A to wszystko jeszcze przed premierą debiutanckiej płyty, która jest przecież dla niego najpoważniejszym sprawdzianem.

Podczas zbierania informacji o amerykańskim wokaliście zaskoczył mnie jego… wiek. Obstawiałam, ze Mikky ma na karku dwadzieścia parę lat, a tymczasem jest on już dumnym trzydziestolatkiem. Nie tylko młodo wygląda, ale także muzycznie sprawia wrażenie sporo młodszego. Jego debiutanckie utwory – osadzone głównie w popowej stylistyce – brzmią nowocześnie, ale i nieco infantylnie.

Płytę zatytułowaną “Time” otwiera całkiem niezła kompozycja. Bujające “Watch Me Rise” szybko wpada w ucho i udowadnia nam, że co jak co, ale głos to Ekko ma. I to naprawdę porządny. Następne nagranie “Smile”, choć nie tak przebojowe, potrafi błąkać się w głowie przez długie godziny. Fani popowo-folkowej stylistyki powinni być zadowoleni. Osoby ceniące elektroniczne rozwiązania w muzyce powinny skierować swoją uwagę w kierunku banalnego “Love You Crazy” i udanego, skłaniającego się ku PBR&B “U”. “Time” to powrót do gitarowych, akustycznych klimatów, wzbogaconych nienachalnymi smyczkami. Piosenka przynosi chwilowy spokój, który zaraz burzony jest przez rockową petardę – koncertowego pewniaka “Riot”.

Druga połowa płyty również wydaje się być pędzącym (ale nie na najwyższych obrotach) rollercoasterem. Pościelowa kompozycja “Mourning Doves” – mimo oczywistego uroku – lepiej wypadałaby, gdyby śpiewana była przez kobietę (te teatralne wzdychania w wykonaniu mężczyzny nieco mogą śmieszyć). “Burning Doves”, “Loner” oraz “Made of Light” to przypomnienie pop rockowej energii, którą znamy z “Native” OneRepublic. Subtelna, wykonywana przy akompaniamencie pianina ballada “Comatose” to niespodzianka dla tych, którzy pokochali Mikky’ego za “Stay”. “Pull Me Down” to ponowny romans popu z delikatną elektroniką.

Mikky Ekko nie definiuje muzyki na nowo. Adaptuje na własne potrzeby dobrze nam znane gatunki i brzmienia. Chociaż słuchając “Time” nie raz towarzyszy mi uczucie deja vu, nie mam serca złościć się za to na wokalistę. Ekko ma talent i nie miałabym nic przeciwko, gdyby stał się nowym ulubieńcem amerykańskiej widowni. Konkurencja duża (Ed Sheeran, Hozier, Sam Smith), ale pomarzyć można. Na “Time” dzieje się dużo. Sam Mikky jakby dopiero próbował, w czym mu jest do twarzy. Trzymam kciuki, by jego kolejny album skręcał w stronę spójnych nagrań.

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *