Miley Cyrus jest, jaka jest. Niepokorna, niesforna, przekorna. W swoim odcinaniu się od wizerunku słodkiej i grzecznej Hannah Montana z disney’owskiego serialu poszła kilka kroków za daleko, nieraz stając się pośmiewiskiem. Złośliwe komentarze i uszczypliwości artystka puszczała jednak mimo uszu. Czyżby już wtedy w jej głowie zrodził się pomysł nagrania “Miley Cyrus & Her Dead Petz”? Płyta powstała bez wsparcia wytwórni (jak się przekonacie – żadna komercyjna by jej tego nie wydała) i została udostępniona za darmo w Internecie w czasie gali MTV Video Music Awards 2015, podczas której wokalistka zdążyła nieraz podnieść ciśnienie rodzicom, których córki chciały być kiedyś jak Hannah Montana. Dziś to nawet ja chcę być jak Miley.
Wydana w 2013 roku płyta “Bangerz” przedstawiła nam ostrzejszy wizerunek i nowe brzmienie Cyrus. Chociaż na tle innych popowych albumów dzieło Amerykanki prezentowało się naprawdę nieźle, do całości nie wracałam od dawna. Wolę sięgać po wybrane utwory z zawierającym wpływy country “4×4” i elektroniczno-orkiestrową petardą “FU” na czele. Takie piosenki jak puste “We Can’t Stop”, electropopowe “Someone Else” czy nudne “Drive” zasmucają swą wtórnością.
Nowy album Miley to zupełnie inna historia. Miejsce zwykłego popu i muzyki tanecznej zajęły udane ballady oraz pop w swojej najbardziej psychodelicznej postaci. Jest elektronicznie, czasem wzruszająco. A przede wszystkim interesująco, eksperymentalnie i inaczej. Gdybym kiedyś założyła się z kimś, że znana z huśtania się nago na betonowej kuli panna Cyrus nagra tak niekomercyjny krążek, byłabym milionerką. Takiego obrotu spraw jednak nie przewidziałam, stąd też “Miley Cyrus & Her Dead Petz” robi na mnie większe wrażenie niż faktycznie by mogło.
Yeah, I smoke pot, yeah, I love peace (PL: Tak, palę trawkę, tak, kocham pokój)
śpiewa Miley w otwierającym album utworze “Dooo It!”, będącym jednym z najdziwniejszych, ale i najbardziej przebojowych nagrań na jej albumie. Tej piosenki nie da się polubić od razu. W następującej po “Dooo It!” kompozycji “Karen Don’t Be Sad” Cyrus obiera zupełnie inny kierunek, prezentując nam ściskającą serce, smutną balladę, która jest jednym z najpiękniejszych momentów na “Miley Cyrus & Her Dead Petz”.
Świetne wrażenie robią klasycznie spokojne piosenki, które pokazują nam, że pod tą całą brokatową otoczką tkwią prawdziwe emocje. Do takich nagrań zaliczają się akustyczne, ale niepozbawione małej komputerowej ingerencji “Something About Space Dude”; zagrane na pianinie wspomnienie o zdechłej rybce “Pablow the Blowfish” (na ile pojawiające się pod koniec łzy Cyrus są prawdziwe a na ile to gra aktorska?) oraz urokliwe “Twinkle Song”, w którym wokalistka pokazuje siłę swojego głosu. Czarują także ballady pełne elektronicznych dźwięków. Warto sięgnąć po gitarowe, lecz nowoczesne numery “The Floyd Song (Sunrise)” i “I Get So Scared”. Zaskakuje utwór “Fweaky”, w którym najmniej przerobiony jest… wokal Miley oraz filmowe, w zasadzie pozbawione tekstu “Miley Tibetan Bowlzzz”. Zachwyca mroczne “Cyrus Skies”. Świetnie słucha się duetu z Big Seanem, “Tangerine” i emocjonalnego, charakteryzującego się nocnym nastrojem “Tiger Dreams”, w którym palce maczał sam Ariel Pink. Od pierwszych chwil ujęła mnie kompozycja “Evil Is But a Shadow”. Elegancka elektronika stanowi melancholijne tło do refleksji Miley na temat istnienia zła i dobra:
You can try to have a world without the shadow, but it’ll be a dark and cold place world cause it would be a world without light too (PL: Zawsze możesz próbować znaleźć świat bez cieni, ale będzie on ciemny i zimny, bo byłby to także świat bez światła).
Sporo na płycie spokojnych utworów, ale nie zapominajmy, że Miley lubi się bawić. Jednak bangerów na krążku nie znajdziemy. Są za to mocniejsze piosenki, które wnoszą twórczość Cyrus na zupełnie nowy poziom. Mamy tu więc mięsiste elektroniczne, jakby zapożyczone od SBTRKT brzmienie w “Space Boots”; funkujące “Bang Me Box”; kosmiczne “Milky Milky Milk”; romansujące z hip hopem “I Forgive Yiew” czy po prostu electropopowe “1 Sun”, które odstaje od pozostałych nagrań i bardziej brzmi jak odrzut z “ARTPOP” Lady Gagi niż piosenka stworzona na “Miley Cyrus & Her Dead Petz”.
Popowe gwiazdy są zazwyczaj przez swoich wydawców trzymane na krótkiej smyczy. Oczekuje się od nich gładkich, wpadających w ucho melodii. Najlepiej z pogranicza popu lub electropopu. Miley sprzeciwiła się temu i nagrała album, z którym faktycznie może się utożsamiać. Słuchając “Miley Cyrus & Her Dead Petz”, mam przyjemną świadomość, że obcuję z piosenkami, które nie są wynikiem kompromisów czy kalkulowań dotyczących tego, jakie mają one szanse na listach przebojów, ale powstały z potrzeby podzielenia się ze słuchaczami swoją wizją muzyki. Nowe dzieło Miley jest płytą przemyślaną i dopracowaną w każdym calu. Albumem “Bangerz” wokalistka odcięła się od wizerunku Hannah Montana. Materiałem “Miley Cyrus & Her Dead Petz” artystka zostawia w tyle swoje koleżanki. Witaj w mojej drużynie, Miley.
Szczerze mówiąc, nie wiem czym się tu zachwycać. Przesłuchałam album dwa razy i kilka utworów przypadło mi do gustu, ale całości nie odbieram tak pozytywnie, służy mi się i mnie nudzi. Zobaczą czy po kilku kolejnych przesłuchaniach zmienię zdanie czy nie 🙂
I mnie osobiście Miley nie zaskoczyła tak brzmiącym albumem 😀 zaskoczyłaby mnie gdyby wydała coś rockowego albo metalowego 😀
Ufff, nadrobiłam wszystkie posty. Yeah!
Bardzo udany album. Ja również nigdy bym się nie spodziewał, że Miley wyda niekomercyjny krążek, który do tego wszystkiego tak bardzo mi się spodoba.
Zapraszam do nas również do przeczytania recenzji Miley Cyrus & Her Dead Petz oraz najnowszego cyklu pt. Czego słuchają gwiazdy muzyki? W pierwszej odsłonie weźmiemy pod lupę gust Eweliny Lisowskiej!
Ja jakoś nigdy nie lubiłam Miley. Jakiś czas temu zrecenzowałam “Bangerz” i nie wywarł na mnie szczególnie pozytywnych emocji. Jednak n apewno wolę Miley od takiej np. Seleny Gomez. 🙂 Może przesłucham ten album, choć ilość utworów i sam fakt tego, że to Cyrus, trochę mnie odrzuca.
PS. Mam Cię informować o nowych wpisach? 🙂
W takim razie zapraszam na dodany akurat nowy wpis. (Staram dodawać coś codziennie).
Gorąco polecam przesłuchanie albumu, bo człowiek jest po prostu genialny. Ciary na całego. 🙂
Proszę również o informowanie mnie o nowych notkach, u ciebie. Dziękuję.
http://to-tylko-muzyka.blog.pl
PS. Teraz widzę, że coś pokoślawiłam językowo w tamtym komentarzu. 🙂
Ja również jestem pod ogromnym wrażeniem tej płyty. Nie spodziewałam się, że mi się spodoba. A jest naprawdę oryginalna i zupełnie inna. Mój faworyt Karen Don’t Be Sad. Świetna recenzja, ciężko jest zabrać w jeden wpis myśli o tylu piosenkach, a Ci wyszło to świetnie. 😉
Pozdrawiam, songnevergrewold.blogspot.com
Tą recenzją najnowszej płyty Miley zmieniasz mi całkowicie wizerunek o niej. Za czasów Bangerz miałem ją za błyszczącą gwiazdkę, która szpanuje i zarabia grubą kasę tylko na byciu wulgarną i kontrowersyjną.
Teraz tak jakby trochę się uspokoiła, ale jednak nadal mam o niej złą opinię i odpycha mnie to trochę od słuchania jej muzyki.
http://zyciejestmuzykaaa.blogspot.com
Mnie Miley zaskoczyła tym album i to pozytywnie. Bez żadnego wsparcia potrafiła nagrać taką płytę. Jestem pod ogromnym wrażeniem. Na http://jlo-poland.blogspot.com/ NN
Pomagali jej The Flaming Lips 🙂
Miley bardzo mnie zaskoczyła tym albumem.Uważam,że jest super 🙂
PS: Vanessa na premierze filmu dokumentnego ”Jeremy Scott: The People’s Designer”-więcej w NN
http://www.vanessa-actress.blog.onet.pl
Gwiazdki pop często w swoich zacnych piosenkach powtarzają jak mantrę “możesz zrobic co tylko chcesz, jestes wolny”, a potem gdy manager/producent/wytwórnia nakazuje zrobić to czy owo, z podkulonym ogonem czynią swoje, zeby nie wypaść z biznesu. Nie Miley! Należy jej sie szacunek za ten krążek. Krążek, którego nie przesluchałem w całości, ale krążek który jest jest dobry!
Zapraszam http://lechartz.blogspot.com/
Jestem mega zaskoczona. Wbrew pozorom “Karen Don’t Be Sad” nawet bardzo mi się podoba.