RECENZJA: Siouxsie and the Banshees “A Kiss in the Dreamhouse” (1982) (#1650)

W 1982 roku brytyjska formacja Siouxsie and the Banshees weszła do studia nie tylko po to, by nagrać kolejną płytę, ale by dalej przesuwać własne granice i w pełni skorzystać z dobrodziejstw pracy w tymże miejscu. Rok po mroczniejszym albumie “Juju” Susan Janet Ballion zmontowali materiał, który wciąż ma ten gotycki vibe, lecz w zmysłowym wydaniu, a eksperymenty nie wymykają się spod kontroli, lecz tworzą piękny, barokowy krajobraz.

Czytaj dalej RECENZJA: Siouxsie and the Banshees “A Kiss in the Dreamhouse” (1982) (#1650)

RECENZJA: Rosalía “LUX” (2025) (#1649)

Rosalía, hiszpańska wokalistka jest gwiazdą pop, która z każdą kolejną płytą coraz mocniej chce uciec od tej łatki. Jej kariera, choć niedługa, jest już pasmem artystycznych metamorfoz. Zamiast odcinać kupony od minionych sukcesów, ona za każdym razem zaczyna od zera, otwierając nowy rozdział pełen ryzyka i świeżych pomysłów. “LUX”, najnowszy krążek Hiszpanki, jest tego idealnym przykładem. Po eksperymentalnym “Motomami” Rosalía ucieka od elektronicznych brzmień w stronę klasyki. Wokalistka ponownie wymyśliła siebie na nowo.

Czytaj dalej RECENZJA: Rosalía “LUX” (2025) (#1649)

RECENZJA: Florence + The Machine “Everybody Scream” (2025) (#1647)

Kiedy w 2022 roku Florence + the Machine wydali “Dance Fever”, ponownie, po latach chłodniejszych uczuć, zakochałam się w ich muzyce. Ten album tchnął w zespół nową energię, przypominając mi, dlaczego przed laty dałam się porwać pełnemu dramatyzmu i intensywności światu rudowłosej Welch. Nic więc dziwnego, że na ich tegoroczny krążek, “Everybody Scream”, czekałam niecierpliwie. Tym bardziej że Florence zapowiadała inspiracje magią, czarami i ludowymi strachami, co brzmiało jak skok do mrocznego uniwersum. Chciałam znów poczuć ten dreszcz, euforię, która towarzyszy niemalże każdemu refrenowi serwowanemu przez brytyjską kapelę.

Czytaj dalej RECENZJA: Florence + The Machine “Everybody Scream” (2025) (#1647)

RECENZJA: The Last Dinner Party “From the Pyre” (2025) (#1642)

Minęło zaledwie półtora roku od premiery “Prelude to Ecstasy”, a dziewczyny z The Last Dinner Party powracają z nowym albumem, “From the Pyre”. Tempo, w jakim działają, zaskakuje – zamiast zniknąć na chwilę po intensywnym debiucie i trasie koncertowej, zespół praktycznie nie zwolnił ani na moment. Mimo wyczerpującej trasy koncertowej znalazły czas by nagrać materiał z nowym producentem. Ich poprzedni album był absolutnie uzależniający. Do dziś regularnie do niego wracam. Poprzeczka ustawiona jest więc naprawdę wysoko. Płytą “From the Pyre” kapela musi udowodnić, że nie jest tylko sensacją jednego sezonu, ale zespołem z prawdziwym artystycznym ogniem.

Czytaj dalej RECENZJA: The Last Dinner Party “From the Pyre” (2025) (#1642)

RECENZJA: Not For Radio “Melt” (2025) (#1639)

Rok 2025 okazał się przełomowy dla The Marías. Zespół, który przez ostatnie lata budował swoją pozycję w świecie alternatywnego popu, wreszcie wspiął się na szczyt swojej popularności zdobywając nowych fanów. Ubiegłoroczna płyta “Submarine” wciąż jest odkrywana przez kolejnych melomanów, a tymczasem liderka formacji, María Zardoya, zdecydowała, że pora na solowy ruch. Powołała do życia projekt Not For Radio i pod tym szyldem wydała krążek “Melt”.

Czytaj dalej RECENZJA: Not For Radio “Melt” (2025) (#1639)

RECENZJA: Lola Young “I’m Only F**king Myself” (2025) (#1633)

Chociaż obecnie muzyczne trendy nie żyją zbyt długo, piosence “Messy” brytyjskiej wokalistki Loli Young udało się zaistnieć na dłuższą chwilę. I gdy systematycznie spada liczba filmików, w których przebój robi za dźwiękowe tło, artystka chce udowodnić nam, że traktuje swoją karierę serio i nie chce być one hit wonder. W efekcie po upływie roku od przełomowego krążka “This Wasn’t Meant for You Anyway” otrzymujemy kolejny longplay od niepokornej Brytyjki.

Czytaj dalej RECENZJA: Lola Young “I’m Only F**king Myself” (2025) (#1633)

RECENZJA: Jessie Murph “Sex Hysteria” (2025) (#1631)

Przed rokiem w ucho wpadła mi płyta “That Ain’t No Man That’s the Devil” amerykańskiej wokalistki Jessie Murph – uwagę skutecznie przyciągał charakterystyczny, oryginalny wokal jej autorki. Artystka stawiała na filmowe, często monumentalne produkcje, wplatając w to elementy country, folku, soulu czy retro popu. Był to solidny, szczery materiał, ale bardziej wyglądający mi na poszukiwanie własnego języka aniżeli artystyczny manifest siły i talentu. Dziś Jessie atakuje z kolejnym krążkiem, “Sex Hysteria”.

Czytaj dalej RECENZJA: Jessie Murph “Sex Hysteria” (2025) (#1631)

RECENZJA: Tom Odell “A Wonderful Life” (2025) (#1629)

Kiedy brytyjski wokalista Tom Odell w 2024 roku wydał “Black Friday”, poczułam ogromny niedosyt. Płyta, choć intymna, kameralna i emocjonalna, tonęła w zawodzących, melancholijnych piosenkach, które momentami bardziej mnie przytłaczały i nużyły, niż wzruszały. Nagrany w bardzo spartańskich warunkach materiał brzmiał raczej jak dźwiękowe notatki w telefonie aniżeli krążek z prawdziwego zdarzenia. Czy “A Wonderful Life” jest a wonderful album?

Czytaj dalej RECENZJA: Tom Odell “A Wonderful Life” (2025) (#1629)

RECENZJA: Ethel Cain “Willoughby Tucker, I’ll Always Love You” (2025) (#1627)

Kiedy Ethel Cain w 2022 roku wydawała debiutancki longplay “Preacher’s Daughter”, nie mogła przypuszczać, jak duże poruszenie wywoła jej praca. Mroczna opowieść o traumie, religii i przemocy poruszyła słuchaczy. Artystka wraca dziś z projektem “Willoughby Tucker, I’ll Always Love You” będącym albumem, na którym nie decyduje się na rozpoczęcie nowej historii, lecz sięga wstecz do czasów sprzed wydarzeń znanych z “Preacher’s Daughter”. To prequel – spojrzenie w młodzieńcze lata bohaterki Cain, jej pierwsze doświadczenia miłości i straty, które nie pozostały bez wpływu na jej późniejsze losy.

Czytaj dalej RECENZJA: Ethel Cain “Willoughby Tucker, I’ll Always Love You” (2025) (#1627)

RECENZJA: The Verve “A Storm in Heaven” (1993) (#1626)

Powołany do życia w 1990 roku brytyjski zespół The Verve długo czekał, aż dostrzegą go rzesze słuchaczy. To udało się dopiero kilka lat później, a wydana wówczas płyta “Urban Hymns” i promujący ją kawałek “Bitter Sweet Symphony” przeszły już do historii. Nie mniej ciekawe było jednak to, co działo się wcześniej. Grupa zadebiutowała w 1993 roku albumem “A Storm in Heaven”, i może tej tytułowej burzy w niebie nie wywołała, ale wylała mocny fundament pod kształtujący się britpop.

Czytaj dalej RECENZJA: The Verve “A Storm in Heaven” (1993) (#1626)