Pamiętam dobrze, jak po wielkim sukcesie singla “Radioactive” wszyscy zaczęli zadawać sobie pytanie, kiedy zobaczymy Imagine Dragons w Polsce. To było tylko kwestią czasu, bo Amerykanie mają u nas sporą grupę fanów. I kapela i my zapamiętamy 2 luty 2016 roku na długo. Wtedy właśnie zespół dowodzony przez Dana Reynoldsa zagrał dla kilku tysięcy osób w łódzkiej Atlas Arenie.
Wydana na początku 2015 roku płyta “Smoke + Mirrors” ponownie rozbudziła nasze nadzieje na występ Imagine Dragons w kraju. Nie mogło bowiem obejść się bez światowej trasy koncertowej, podczas której grupa sprawdzać miała potencjał live swoich nowych piosenek. Kiedy w kwietniu ogłoszono ich polski występ, już zarezerwowałam sobie czas na podróż do Łodzi. Jednak, co ciekawe, z zakupem biletu (na płytę; najlepsza zabawa gwarantowana) czekałam niemalże do samego końca. Powód? Dobrze znany wszystkim studentom – sesja i brak wcześniejszego określenia dat egzaminów. Wciąż nie wierzę w swoje szczęście, że ani w dniu koncertu, ani w kolejnym nie musiałam pojawić się na uczelni.
Rolę supportu wzięła na siebie polska grupa Lemon, która sławę zdobyła dzięki talent show “Must be the music – tylko muzyka”. Jest to taki zespół, który nie budzi we mnie ani pozytywnych ani negatywnych emocji. Przechodzę obok niego zupełnie obojętne. Podobnie chyba jak spora część publiki, która nie mogła doczekać się konkretnej zabawy. Niby Lemonowi niczego nie brakuje – charyzmatyczny, a jednocześnie skromny wokalista, niegłupie teksty, dobre aranżacje. Nie jest to niestety kapela, która ma rozgrzać nasze mięśnie i rozruszać kości przed Imagine Dragons.
Długo oczekiwana amerykańska grupa pojawiła się na scenie dziesięć minut przed dwudziestą pierwszą przy dźwiękach intra zapowiadającego indie popowy numer “Shots”. Piosenka porwała publikę do zabawy, a dzieła dopełniły “Trouble” i “It’s Time”. Po tym przebojowym wstępie przyszła kolej na uderzenie w poważniejszą nutę. Wokalista zarzucił sobie na ramię polską flagę i zaintonował refleksyjny utwór, który każdy z pewnością zna – “Forever Young” Alphaville. Był to jeden z najmocniejszych punktów łódzkiego koncertu Imagine Dragons. Inne highlighty? Mocne “I’m So Sorry”; wydłużone, porywające “Gold”; “Dream”, podczas którego cala hala rozświetlona została przez światełka telefonów; tak skoczne “I Bet My Life”, że zmartwiłam się stanem swojej kondycji fizycznej oraz, na co każdy czekał, “Radioactive”, podczas którego Dan “wyżywał” się na bębnach.
“It’s Time” oraz “Radioactive” nie były jedynymi utworami z debiutu kapeli, “Night Visions”. Posłuchać mogliśmy także pozytywnego “On Top of the World”, chóralnie wyśpiewanego “Demons” oraz “Bleeding Out”, na które mało kiedy zwracałam uwagę, a które w koncertowej aranżacji wypadło nie gorzej niż lubiane przeze mnie “Roots”, które 2 lutego również rozbrzmiało w Atlas Arenie. Set Imagine Dragons trzy razy przerywany był instrumentalnymi fragmentami, podczas których każdy z członków zespołu chwalił się swoimi muzycznymi umiejętnościami, dając jednocześnie Danowi czas na chwilę zasłużonego odpoczynku.
Zdaję sobie sprawę, że muzyka Imagine Dragons nie jest dla wszystkich. Jedni krytykują słabe melodie, inni zarzucają chłopakom, że ich piosenki mają zbyt radiowy, komercyjny charakter. Dla mnie są po prostu utworami, po które lubię sięgać, gdy mam gorszy humor. Jako jego “poprawiacze” sprawdzają się świetnie, o czym może świadczyć fakt, że w czasie trwania koncertu uśmiech nie schodził mi z twarzy. Miejsca wprawdzie nie miałam idealnego, ale stwierdziłam, że nie będę tym razem pchać się w największy tłum. Stanęłam z tyłu i byłam zadowolona ze swojej decyzji. Widziałam więcej niż poprzednio [na Florence + the Machine], gdzie widok wokalistki co chwila przysłaniały mi “uwiankowane” głowy. Miałam też więcej miejsca na zabawę, podskakiwanie itp. Nie musiałam się obawiać, że uszkodzę komuś szczękę. Czy było warto? Pewnie. Koncert Imagine Dragons to mój trzeci koncert w Atlas Arenie i z pełnym przekonaniem mogę powiedzieć, że najlepszy.
SETLISTA
Shots
Trouble
It’s Time
Forever Young
Roots
Hopeless Opus
Polaroid
I’m So Sorry
Gold
Bleeding Out
Dream
Demons
On Top of the World
I Bet My Life
Radioactive
The Fall
Zdjęcia: Grzegorz Gałaszyński, naszemiasto.pl
Zazdroszczę. 🙂
Na moim blogu pojawiła się recenzja albumu Rihanny – ANTi . Zapraszam.
http://www.Rebelle-K.blog.pl
Ja akurat za nimi nie przepadam, ale relacja fajna 🙂
Pozdrawiam, Bartek
http://bartosz-po-prostu.blog.pl
A Szafira jak zwykle w domu. :(. Chciałabym usłyszeć “On Top Of The World” na żywo, to taki pocieszny utwór. Gratuluję udanego wieczoru.
U mnie nowa notka, zapraszam i pozdrawiam. 🙂
Tylko pozazdrościć ci takiego koncertu. Bardzo fajna relacja. Na http://jlo-poland.blogspot.com/ NN
Grali jeszcze Smoke + Mirrors
Gratuluję udanego koncertu. Ja za nimi jakoś nie szaleję, ale może bym poszła gdyby ktoś mnie tam zabrał ^^
Pozdrawiam, Namuzowani
Pozazdrościć takiego przeżycia 😉