Relacja z koncertu Tove Lo

Tego koncertu nie było w planach. Szwedzka wokalistka Tove Lo ostatnio raz występuje jako główna gwiazda i zjeżdża świat w ramach swojej trasy Lady Wood Tour, raz rozgrzewa publiczność przed show Coldplay. Przed zespołem na scenie pojawiła się także i w Warszawie. Ogłoszenie to wzbudziło spore zainteresowanie, na które szybko zareagowano i podjęto decyzję o zorganizowaniu dzień później jej osobnego koncertu w stolicy.

Jako że występ Tove Lo w warszawskiej Stodole nie figurował od początku w planach Lady Wood Tour, wolne na ten wieczór dostał duet Broods, który otwiera występy wokalistki na tej trasie. Szkoda, że Polska została tak potraktowana, bo zdecydowanie bardziej wolałabym posłuchać na żywo indie popowo-elektronicznej twórczości nowozelandzkiego teamu niż uczestniczyć w krótkim secie polskiej wokalistki Lanberry. Dlatego też sobie jej występ darowałam i na miejscu pojawiłam się kilkanaście minut przed gwiazdą wieczoru.

Dla wielu z was może być zaskoczeniem, czemu na spotkanie ze Szwedką wybrała się osoba, która miała o niej niezbyt dobre zdanie, choć zdała sobie trud by poznać jej twórczość. Doświadczenie mi podpowiadało, że ze średnich piosenek da się zrobić porządny koncert. Na samym wstępie (miło) zaskoczył mnie zespół towarzyszący Tove Lo. Słuchając jej electropopowych utworów, którymi wypełnione były płyty “Queen of the Clouds” i “Lady Wood”, dałabym sobie rękę uciąć, iż na scenie pojawia się jedynie w towarzystwie laptopa. A tymczasem dostajemy gitarę, perkusję i klawisze, na których umiejętnością grania artystka pochwaliła się podczas jednej z kompozycji. Koncertowe aranżacje jej kawałków na szczęście nie były bez sensu przedłużane, a sam występ Szwedki zamknął się w niecałych dziewięćdziesięciu minutach. Było to jednak intensywne półtorej godziny, bo nawet przy spokojniejszym “Imaginary Friend” ciężko było ustać w miejscu. Była to jedna z wielu piosenek z nowego albumu Tove Lo, które usłyszeliśmy w Warszawie. Wokalistka sięgnęła m.in. po “Cool Girl”, “Vibes”, “Influence”, “True Disaster” i “WTF Love Is”. Z poprzedniego krążka przypomniała m.in. “Talking Body”, “Moments”, “Thousand Miles” oraz “Habits (Stay High)”, które otworzyło jej drzwi do światowej kariery, a w poniedziałek z hukiem zamknęło jej występ.

Warszawski koncert Tove Lo nie był jednak tak wielkim wydarzeniem, jak wszyscy fani lekkich brzmień myśleli, że będzie. Wydawać by się mogło, że o bilety na pierwszy klubowy występ Szwedki w naszym kraju ludzie będą się bić. W końcu to jedno z najgorętszych nazwisk współczesnego popu. Wokalistka, która w swojej niedługiej karierze dorobiła się paru przebojów i miała udział w powstaniu wielu innych, cudzych hitów. Może to dzień koncertu (poniedziałek) sprawił, że wejściówki dość wolno znajdowały swoich właścicieli? Organizatorzy prześcigali się w pomysłach, jak zachęcić słuchaczy do ich nabywania. Klub Stodoła na pewno widział większe tłumy, lecz z pewnością mało kiedy zgromadzona publiczność była tak głośna, spragniona zabawy, żywo reagująca na każdą piosenkę czy słowo artysty. I to już od pierwszych sekund koncertu, śpiewając (nie tylko refreny) z Tove Lo, tańcząc, piszcząc i wyrażając swoje uwielbienie do postaci wokalistki. Ona nie pozostała im dłużna, zamieszczając na Instagramie swoje zdjęcie z fanami i podpisując je m.in. you were such a magical crowd. Coś mi się zdaje, że nie były to słowa, które wykonawca rzuca ot tak na koniec, by przypodobać się publiczności. Tove Lo sprawia wrażenie osoby brutalnie szczerej i nie owijającej niczego w bawełnę, więc polscy fani mogą być pewni, że mówi od serca. Mając tu takie wsparcie nie powinna następnym razem pominąć Polski przy planowaniu trasy koncertowej.

 

5 Replies to “Relacja z koncertu Tove Lo”

  1. Hmmmm, Tove Lo, jak do tej pory, niczym mnie jeszcze nie powaliła. Piosenki ma wyprodukowane nieskazitelnie, ale to za mało. Chwilami udziwnia trochę za bardzo, ale nie robi to z niej nowej Robyn. The jury’s still out, jak mawia poeta 🙂 Głos ma niezły, więc gdyby była w okolicy też bym ją pewnie zobaczył 🙂

  2. Oj, warto było, szczególnie że Amy Lee spisała się wokalnie. A miło posłuchać kogoś, kto naprawdę dobrze śpiewa 🙂
    Do samego koncertu byłam zawiedziona, że przepłaciłam, ale teraz w sumie mi wszystko jedno. Z resztą i tak tego nie zmienię 😉 No i nie byłam jedyna. Ale jak potem bilety za GC były tańsze gdzieś niż to, co ja dałam, to tak trochę żal.
    To też głupie, że tu brakło wejściówek, a tu potem można było wejść “z ulicy”.

Odpowiedz na „~AliceAnuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *