#1020 Mary J. Blige “My Life” (1994)

W 1992 roku debiutująca Mary J. Blige miała niemalże cały świat u swych stóp. Płyta “What’s the 411?” okazała się sporym przebojem i na lata wydeptała nowe ścieżki dla kobiet chcących działać w rhythm’and’bluesie. Samej Blige szybko przyniosła przydomek Queen of Hip Hop Soul i miejsce w panteonie największych gwiazd czarnych brzmień. Ta obiecująca kariera spektakularnie mogła się jednak zakończyć. Płyta “My Life” sprzed ćwierć wieku jest dla Amerykanki jak rozpoczęcie nowego życia.

Co mogło pójść nie tak? Historia Mary J. nie jest przesadnie oryginalna. Wokalistka uwikłała się w wyniszczający ją związek, który doprowadził ją do depresji oraz uzależnienia od alkoholu i narkotyków. Blige szybko się opamiętała i przełożyła swe emocje w porcję piosenek. Co ważne, “My Life” nie jest przygnębiającym wydawnictwem. Artystka porusza w piosenkach różne tematy, pokazując, że życie nigdy nie jest tylko czarne lub białe.

Zaskakującymi momentami tego długiego (osiemnastotrackowego!) soundtracku są dwa covery, które Blige zarejestrowała. Zmierzyła się z soulowo-rhythm’and’bluesowym “I’m Goin’ Down”, które w połowie zaczyna nieco męczyć i nie jest niczym więcej jak dokładnym odwzorowaniem oryginału, oraz klasykiem “(You Make Me Feel Like) a Natural Woman” z repertuaru Arethy Franklin, z którym także postanowiła nie kombinować, co okazało się strzałem w dziesiątkę, bo Mary from the Bronx pokazała się z elegantszej strony. Nowocześniejszymi, choć utrzymanymi w podobnym tonie nagraniami są takie kompozycje jak “You Gotta Believe”, “I’m the Only Woman” oraz gorzkie “I Never Wanna Live Without You”. Miłośników żywszych, nadających się do potupania nóżką brzmień zainteresować powinno “You Bring Me Joy” (uwielbiam mocniejszy głos Mary J. w tym kawałku). Moim osobistym highlightem albumu jest jednak piosenka tytułowa, w którym zauroczyły mnie zawieszona między latami 70. a 90. aranżacja oraz chórki pięknie dopełniające wokale Blige. Bardziej do gustu przypadły mi także przestarzałe (lubię takie wycieczki w czasie!) “Mary’s Joint”; słodkie “I Love You”, oraz wpadające w ucho “Mary Jane (All Night Long)”.

“What’s the 411?” z 1992 roku przy wydanym ponad dwa lata później albumie brzmi jak porcja beztroskich piosenek. “My Life” to nie tylko ewolucja stylistyki na gęstsze, ciemniejsze r&b, ale i zmiana samego podejścia Mary J. Blige. Artystka postanowiła być jedyną gwiazdą na swojej płycie, a jeszcze bardziej osobisty charakter nadała jej poprzez czynny udział w pisaniu tekstów, co jest rewolucją w porównaniu do debiutu. Chociaż miesiące poprzedzające powstanie tego wydawnictwa nie były dla niej najłatwiejsze, “My Life” nie jest płytą eksponującą jedynie paletę negatywnych emocji. Muzycznie album utrzymany jest w podobnych barwach, ale słuchanie go nie męczy, a sama Mary J. Blige potrafi skupić na sobie moją uwagę przez całą godzinę. 

Warto: My Life & Mary’s Joint

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *