5. LEGEND
Urodzona i dorastająca w Kanadzie córka portugalskich emigrantów nie mogła pozwolić sobie na całkowite wyrzeczenie się swoich korzeni. Byłoby to ogromną stratą. W efekcie otrzymaliśmy na “Whoa, Nelly!” kompozycję zatytułowaną “Legend” – najbardziej odprężający utwór, jaki Furtado umieściła na swoim debiutanckim wydawnictwie. Przenosząca elementy bossa nova na amerykańsko-kanadyjski grunt piosenka jest zaśpiewanym bez większego wysiłku kawałkiem, który nie jest wystarczająco ciepły, by zabrać nas na ulice brazylijskich miast, ale który jest odpowiednio rozluźniający i relaksujący, byśmy mogli choć przez chwilę poczuć się jak na egzotycznych wakacjach.
4. SHIT ON THE RADIO (REMEMBER THE DAYS)
Kiedy Nelly Furtado pisała “Shit on the Radio”, z eteru docierały do nas dźwięki takich przebojów jak “What a Girl Wants” Christiny Aguilery, “Bye Bye Bye” ‘N Sync czy “Oops!… I Did It Again” Britney Spears. Ona sama, jak mówiła, stworzyła to nagranie pełna obawy, jak ludzie przyjmą to, że ma ochotę pobawić się muzyką pop (You liked me till you heard my shit on the radio/But now I’m just too mainstream for you). Mimo podlegającego cenzurze tytułowi piosenka nie należy do przesadnie zadziornych, bojowych czy śmiałych. To raczej utrzymane w średnim tempie rhythm’and’bluesowo-akustyczne nagranie o sporej dozie niepewności i dziwnej melancholii. Wyczuwam tu coś w stylu dylematów “nie wiem, czy podjęta przeze mnie decyzja faktycznie jest właściwa”.
3. I WILL MAKE U CRY
Ciężko znaleźć na “Whoa! Nelly” kompozycję dziwniejszą i bardziej ekstrawagancką od “I Will Make U Cry”. Chociaż tytuł nagrania wskazuje na coś niezbyt wesołego czy optymistycznego, sam utwór do najspokojniejszych i najsmutniejszych zdecydowanie nie należy. Osobliwa break up song jest, podobnie jak “Legend”, numerem, w którym Nelly odkrywa przed nami swoją portugalską stronę – tym razem wpływy bossa nova są mniejsze, ale za to mamy kilka słów w ojczystym języku artystki, które brzmią jak rzucone plemienne zaklęcie. A to właśnie wykonanie jest największym atutem kompozycji (choć i na pianino warto zwrócić uwagę). Furtado śpiewa jakby od niechcenia, czasem melorecytuje, by za chwilę… zaprezentować coś w stylu powstrzymywania się od płaczu. I ciągle jest magnetyczna.
2. SCARED OF YOU
Pozująca na dziewczynę z sąsiedztwa Furtado, która do tego obdarzona jest charakterystyczną barwą głosu, ani przez moment swojej (już) dwudziestoletniej kariery nie sprawiła, iż pomyślałabym o niej jako o gwieździe pokroju Mariah Carey czy Celine Dion, która byłaby w stanie rozwalić nas na kawałki balladą. Nie przeszkadzało jej to jednak w umieszczeniu na “Whoa! Nelly” piosenki, która w tej swojej balladowej kategorii ładnie się broni. “Scared of You” mogło być tylko kolejnym bolesnym utworem o straconej miłości (tu winę za jej rozpad ponosi podmiot liryczny, wprost przyznający, że boi się oddać komuś swoje serce), gdyby do głosu nie doszły korzenie Nelly. Artystka nie tylko podkreśla swoje pochodzenie muzyką, ale i tekstem – część wersów śpiewa po portugalsku. Przyznać muszę, iż język ten podoba mi się dużo bardziej niż hiszpański.
1. TRYNNA FINDA WAY
Chociaż premiera bestsellerowego albumu “Loose” odbyła się w 2006 roku, mający ogromny wpływ na jego sukces producent Timbaland zainteresował się Nelly Furtado… chwilę po premierze jej debiutanckiej płyty. I jeśli miałabym zgadywać, która z piosenek szczególnie przyciągnęła jego uwagę i sprawiła, że dostrzegł w Portugalce materiał na nową ulubienicę słuchaczy wymieniających jednym tchem pop, r&b i urban wśród swoich ulubionych gatunków, wskazałabym na “Trynna Finda Way”. Wyraźniejsze – w porównaniu do pozostałych nagrań – bity, do tego wpływy hip hopu (przecinające się nawet w samym wykonaniu Furtado) czy w końcu ostrzejsze gitary – to wszystko sprawia, iż utwór jest po prostu cool. Może już nie pierwszej świeżości, ale w podobne klimaty zaczęły podążać inne wokalistki już po 2000 roku.
Ja bardziej przychylnie patrzę singlowe oblicze albumu. “Shit on the Radio” to zdecydowanie mój ulubiony kawałek.
Pozdrawiam. 🙂