Francuski reżyser Yoann Lemoine pełnometrażowych obrazów na koncie wprawdzie jeszcze nie ma, ale w jego portfolio widzimy wiele innych projektów. Jego filmami zdają się być albumy, które sporadycznie nagrywa. Przed siedmioma laty dostaliśmy mroczną baśń fantasy o chłopcu wchodzącym w dorosłość. Na jego nowej płycie mniej jest autobiograficznych elementów. To raczej muzyczny film sci fi, którego bohaterem zdaje się być każdy z nas.
Mimo upływu lat wydany w 2013 roku debiutancki longplay Woodkida (jak Yoann przedstawia się słuchaczom) “The Golden Age” jest albumem, który robi na mnie niesłychanie duże wrażenie. Powiedzieć o tej muzyce epicka to jak nie powiedzieć nic. Kompozycje wykonane zostały z ogromnym rozmachem, a z ich przemyślanymi, idealnymi aranżacjami kontrastował niepewny, nieperfekcyjny głos Francuza. “S16” przynosi zupełnie inne dźwięki. Tym razem Woodkid zabiera nas do przyszłości, oddając w nasze ręce zbiór utrzymanych w industrialnym tonie utworów.
Nowy kierunek w sztuce (w kontekście tego konkretnego artysty nie boję się używać tego słowa) określa już pierwsza kompozycja. Zdający się w każdej chwili wybuchnąć, mechaniczny podkład “Goliath” kontrastuje z nieco zmęczonym śpiewem reżysera. On sam na łagodne wykonanie stawia także w takich nagraniach jak w oszczędnym (w woodkidowej skali), kojarzącym się z erą “The Golden Age” “In Your Likeness”; mroczniejszym, orkiestrowym “Enemy”, w którym prowadzi swój wokal w stronę znaną z chłodnych kompozycji PBR&B tak popularnych kilka lat temu; zmiennym “Drawn to You” czy w końcu w zaaranżowanym na pianino “Shift”, w którym zdaje się przechodzić samego siebie. Początkowo ten wysoki głos Woodkida może irytować, lecz nie sposób nie docenić, jak rozwinął się jako wokalista przez te lata.
Mi jednak Yoann na “S16” najbardziej podoba się w utworach, do nagrania których zaprosił dziecięcy, japoński chór. Pierwszą taką perełką jest barokowe “Reactor”, w którym za pomocą metafor ukrytych w takich słowach jak reaktor, kwas czy płomienie smutno śpiewa o końcu pewnej miłości. Drugą, jeszcze piękniejszą piosenką, jest zamykające album “Minus Sixty One”. Gorzki, podniosły numer jest refleksją nad poszukiwaniem tego, co da nam poczucie szczęścia. Niewątpliwym highlightem “S16” jest jedna z najprostszych kompozycji, jaka wyszła spod ręki Woodkida. Zaaranżowane na fortepian “Horizons Into Battleground” niemalże pozbawione zostało innych instrumentów. Dzięki temu w pełni możemy skupić naszą uwagę na ponurych, pozbawionych nadziei wokalizach artysty. Warto także zerknąć na pozostałe utwory, które mają w sobie więcej futuryzmu zmieszanego z olśniewającym orkiestrowym popem – szczególnie udanymi kawałkami są “So Handsome Hello” i “Pale Yellow”.
Pod enigmatycznym tytułem drugiego albumu Woodkida skrywa się nic innego jak symbol chemiczny i atomowa liczba siarki. W kontekście prezentowanej przez reżysera muzyki i kreślonych przez niego niemalże apokaliptycznych wizji (szczególnie upodobał sobie podkreślanie naszej destruktywnej natury) wybór właśnie tego pierwiastka nie dziwi. Siarka jest bowiem delikatną, łatwopalną substancją. Woodkid zdaje się więc ostrzegać nas i dawać do zrozumienia, że nasze czyny mogą prowadzić do nieodwracalnych skutków. A robi to w towarzystwie po prostu pięknych dźwięków. Nieco bardziej uwierających w porównaniu ze znanymi nam z “The Golden Age”, ale nadal epickich i dalekich od wszelkich trendów.
Warto: Reactor & Minus Sixty One & Horizons Into Battlegrounds