RECENZJA: Findlay “The Last of the 20th Century Girls” (2022) (#1307)

Gdybym trafiła na brytyjską wokalistkę Natalie Findlay kilka lat temu, gdy ta wydawała swój debiutancki album “Forgotten Pleasures”, nie byłabym zainteresowana ciągiem dalszym jej historii. Czasem jednak to dopiero druga płyta jest tym słynnym rozwinięciem skrzydeł i odnalezieniem może nie od razu całej drogi, ale chociażby początku ścieżki, którą chce się dalej podążyć.

Ostatnie kilka lat było dla mnie trudne. Borykałam się ze śmiercią bliskiej osoby, potem pandemią, lockdownami. Byłam całkowicie wypalona. Musiałam bardzo ciężko pracować nad sobą, aby wrócić do miejsca, w którym czułam się komfortowo – mówiła przy okazji niedawnej premiery pierwszej od 2017 roku płyty Findlay. Krążek nieprzypadkowo nosi tytuł “The Last of the 20th Century Girls”. Artystka postanowiła zanurkować w przeszłość, otulając się nostalgicznymi, często vintage’owymi brzmieniami, które śmiało zderza ze współczesnością. Efekt jest nad wyraz intrygujący i trudny do zaszufladkowania.

Ten wspomniany retro klimacik przewija się w wielu kompozycjach Natalie. Natrafimy na niego już na samym początku, gdzie czeka na nas romantyczne, rozmarzone “Life Is But a Dream”. W bardziej amerykańskim, nieco folkowym wydaniu przewija się on w “The End of the World”, któremu smaczku dodają wokale Brytyjki docierające niby ze starego odtwarzacza. Utworem na kształt walczyka jest za to “Apricots”, zaś cudowne “In Love Again” ze swoimi chórkami przypomina o kobiecych girlsbandach podbijających sceny w latach 50. Pięknie brzmi i dream popowo-akustyczne “Happiness” ze smyczkami godnymi starych hollywoodzkich produkcji, oraz zamykające album “Wave Attack” – powoli kroczące, teatralne nagranie mające rozmach. Najwięcej uwagi zwraca na siebie jednak hołd złożony latom 80. – rytmiczne “Night Sweats”, do którego nóżka sama chodzi.

To nie jedyny tak szybko wpadający w ucho kawałek na “The Last of the 20th Century Girls“. Koniecznie sprawdzić należy francusko-angielskie “The Parisienne” osadzone w indie-elektro popowej stylistyce. Fanom mocniejszych dźwięków do gustu powinny zaś przypaść space rockowe “Ride”, indie rockowe “Not If You Were the Last Honey on Earth”, stadionowe “Somehow, Someday” czy nośne nagranie tytułowe. Moim ulubieńcem jest jednak “Strange One”. To istna muzyczna odyseja o westernowym klimacie, orkiestrowej aranżacji i narastających, przygwożdżających słuchacza do ściany dźwiękach.

Niemalże pięć lat zajęło Natalie Findlay poskładanie się do kupy i przygotowanie nowej płyty. Ta okazała się być albumem, na jaki zdecydowanie warto było czekać, nawet jeśli jego poprzednik przeszedł obok większego echa. “The Last of the 20th Century Girls” jest wydawnictwem, które zasługuje na rozgłos, gdyż każda z zawartych tu piosenek potrafi się sama obronić, i żadnej z nich nie wypada podsumować słowami zwykły wypełniacz czasu. Każda to osobna historia pełna intensywnych emocji, dźwięków czy niejednostajnych wokali. Zachwycający powrót.

Warto: In Love Again & Wave Attack & Strange One

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *