#317 Lana Del Rey “Paradise” (EP) (2012)


Na fali wielkiej popularności oraz ogromnego sukcesu wydanego w styczniu 2012 roku albumu “Born to Die”, Lana Del Rey zrobiła nam prezent w postaci reedycji płyty. Wznowione wydanie ukazało się w listopadzie a zwiastowało go nagranie “Ride”. Na nowej wersji “Born to Die” (która zyskała tytuł “Born to Die – The Paradise Ediotion”) oprócz znanych już wcześniej 15 piosenek z “Video Games” i “Summertime Sadness” na czele, znajdziemy aż 8 nowych utworów.

Lana pomyślała również o osobach, które zakupiły już podstawową wersję płyty. Postanowiła wydać więc ep-kę zawierającą tylko nowe kawałki zatytułowaną “Paradise”. I właśnie ją postanowiłam zrecenzować. Na chwilę odgradzam się od starych, uwielbianych przeze mnie utworów Lany i patrzę, co reprezentują sobą te nowe. Jestem ciekawa, skąd artystka wyczarowała te piosenki. Najbardziej prawdopodobna wydaje mi się teza, że są to po prostu odświeżone wersje starych nagrań Lany, które powstały na długo przed tym, nim przybrała przydomek Del Rey. Takich niewydanych utworów wokalistki wyciekających co chwilę do sieci jest mnóstwo. Te osiem zdążyła wydać, nim rozbiegłyby się po Internecie.

Na singiel promujący reedycję “Born to Die” wybrana została kompozycja “Ride”. Na początku sama miałam ochotę za jej sprawą zabrać się z Laną na przejażdżkę (piękne, melancholijne, tajemnicze zwrotki) ale wysiadam przy refrenie, który odstaje od całości utworu. Burzy jego niezwykły klimat. Dalej mamy jeszcze lepszy utwór “American”. Utrzymany jest w podobnym stylu co “Ride” i wiele innych piosenek Del Rey. Zupełnie nie czuję znużenia takim materiałem. Wręcz przeciwnie. Mnie zachwyca. Nie czuję jednak żadnej więzi z numerem “Cola”. Piosenka jest raczej nijaka i mało ciekawa. Przeprosiłam się z nią po posłuchaniu “Body Electric”. Uważam, że to najbardziej zmarnowana piosenka na “Paradise”. Wokal artystki jest chaotyczny. Raz śpiewa lekko i wysoko, za chwilę głosem pełnym gniewu. Wydaje mi się, że Lana odstaje od muzyki, jest jakby poza nią. Do samej melodii przyczepić się nie mogę, bo jest piękna. Wszystko psuje jednak sama Lana. A żeby nie było już tak negatywnie, powiem, że podoba mi się fragment tekstu:

Elvis is my daddy, Marilyn’s my mother, Jesus is my bestest friend (PL: Elvis jest mym ojcem, Marilyn moją matką, Jezus mym najlepszym przyjacielem).

Niesamowicie się cieszę, że “Blue Velvet” nie wylądował jedynie w reklamie H&M, ale trafił i na ep-kę. To jeden z najlepszych utworów, jakie Lana nagrała. Takie kompozycje pasują do niej jak mało komu. Słuchając tego numeru w jej wykonaniu (świetnym, warto dodać), przenoszę się do lat 60. Z transu po cudownym “Blue Velvet” skutecznie budzi nas “Gods & Monsters”. To najbardziej rockowa piosenka Lany. I jednocześnie najbardziej wyrazista. Nie przeszkadza mi nawet nieco podrasowany wokal Del Rey. Dobrym pomysłem było umieszczenie po charakternym “Gods & Monsters” cichego i delikatnego “Yayo”. To piękny odpoczynek po mocnych dźwiękach poprzedniego utworu. “Yayo” trwa ponad 5 minut, ale zupełnie nie jest to zauważalne. Podczas słuchania tego kawałka czas mija bardzo szybko. Ostatnią kompozycją zawartą na “Paradise” jest ballada “Bel Air”. To bajkowa, filmowa piosenka.

Chociaż w wersji live głos lany Del Rey pozostawia wiele do życzenia, na albumach jest jej największym atutem. Ja go uwielbiam. Jego barwę, manierę. I to, w jaki sposób artystka wykorzystuje go w swoich piosenkach. Bardzo dobre wrażenie robi na mnie również to, że Lana nie nagrywa piosenek w stylu tych, jakie są dzisiaj prezentowane w radiu czy telewizji. Ona tworzy własną markę. I to jest piękne. Lana Del Rey jest nie do skopiowania. Co dalej po “Paradise”? Już nie mogę doczekać się kolejnej świetnej płyty tej młodej artystki. Wierzę, że jeszcze nie raz nas zaskoczy lub wzruszy. A zachwyci? Jestem tego pewna.

17 Replies to “#317 Lana Del Rey “Paradise” (EP) (2012)”

  1. Podzielam Twoją opinię na temat Lany i tej EPki. Szczególnie masz rację z psującym refrenem w “Ride”. Poza tym wszystko jest spoko.
    Pozdrawiam, True-Villain.blog.pl

  2. O tak, tu można znacznie więcej, na nowym szablonie pokaże nieco więcej możliwości ;))

    Co do tej artystki, oglądałam ostatnio przez przypadek jeden z jej klipów, wcześniej nie znałam jej i muszę przyznać ma dziewczyna potencjał, najbardziej podoba mi się w niej taka alternatywność.

  3. Reedycje ,,Born To Die” bardzo lubię … :), zgadzam się z tobą co do refrenu Ride. Szkoda, że ,,Blue Velvet” na albumie jest w skróconej wersji 🙁 .

  4. Nie miałam w swojej kolekcji płyty ,,Born To Die”, więc zachwycona singlem Summertime Sadness sięgnęłam w końcu po jej album, tyle że zakupiłam “Born To Die-The Paradise Edition”. Strasznie podoba mi się jej głos, styl muzyki, wszystko. Najbardziej kocham ,,National Anthem”. Do płyty ,,Paradise” jeszcze się nie zabrałam ale zrobię to jak tylko będę miała więcej czasu:) super recenzja 🙂 U mnie 2nn 🙂 [love-ashley]

  5. A ja uwielbiam “Ride” <3 Jeszcze lepsze jest "Blue Velvet", reszta średnia. Choć "Cola" ma śmieszny tekst, to też mi się nie podoba.
    Nowa recenzja: "The Sea" Corinne Bailey Rae (fizzz-reviews.blogspot.com)

  6. Ja Lany ani nie kocham ani nie nienawidzę 😀 W zasadzie jest mi obojętna, nie słucham jej, średnio podoba mi się jej muzyka z wyjątkiem jednego singla, bodajże „Summertime Sadness”. Ale po jej płytę i EPkę nie zamierzam póki co sięgać :]

Odpowiedz na „~aliciaAnuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *