#370 Red Hot Chili Peppers “I’m With You” (2011)

 

Red Hot Chili Peppers to zespół, którego przedstawiać chyba nie trzeba. Nie trzeba, ale warto. Utworzony został w latach 80. Obecnie w jego skład wchodzi czterech członków: Anthony Kiedis (wokalista), Michael Balzary (bas, pianino), Chad Smith (perkusja) oraz Josh Klinghoffer (gitara), który do grupy doszedł dopiero w 2009 roku, czyli “I’m With You” jest pierwszym albumem z jego udziałem.

Krążek, który dzisiaj recenzuje to już dziesiąty studyjny krążek Red Hot Chili Peppers. Poprzednie przyniosły masę przebojów (m.in. “Dani California”, “Scar Tissue” czy “Californication”) oraz zapisały się w historii współczesnej muzyki. Zespół sprzedał ponad 80 milionów kopii swoich płyt. A przede wszystkim połączył pokolenia – zarówno dorośli jak i młodzież zasłuchują się dziś w takich albumach jak “Californication” czy “Blood Sugar Sex Magik” oraz wspólnie szaleją na koncertach Papryczek.

“I’m With You” jest pierwszą płytą Red Hot Chili Peppers, którą poznałam w całości. Kojarzę jakieś single grupy i to by było na tyle. Zastanawiałam się, czy nie przeszkodzi mi to w odpowiedniej ocenie “I’m With You” – w końcu nie mam porównania do poprzednich krążków. Ale z drugiej strony nie będę jak niektórzy szukać dziury w całym i próbować udowadniać, że Red Hot Chili Peppers skończyli się po “Stadium Arcadium”. Tak czy inaczej nie sposób nie zgodzić się z opinią, że amerykański zespół jest ikona alternatywnego rocka. Członkowie Red Hot Chili Peppers mogliby już iść sobie na emeryturę, utrzymywać się z tantiemów i co jakiś czas wydawać kolejną kompilację największych hitów. Im się jednak chce. Chce im się nagrywać nowe utwory, koncertować i wywoływać uśmiech na twarzach fanów. Słuchając “I’m With You” miałam wrażenie, że jest to album nagrywany powoli, na luzie. W końcu Papryczki nie muszą już nikomu nic udowadniać.

Na “I’m With You” znajdziemy czternaście utworów. Album otwiera “Monarchy of Roses”, które wprost zaraża swoją popową energią. Podoba mi się w tym numerze to, że wokal Anthony’ego nie brzmi cały czas tak samo – w niektórych momentach został poddany lekkiej obróbce. “Factory of Faith” brzmi bardziej rockowo. Mojej uwagi by ten kawałek jednak nie przykuł, gdyby nie wyrapowane (Eminem się nie obrazi?) zwrotki. Czegoś charakterystycznego zabrakło mi w “Ethiopia”. Może jakiegoś nawiązania do kultury afrykańskiej? Nie bójmy się eksperymentować. W “Look Around” ponownie mamy to, co spodobało mi się w “Factory of Faith” – rapowane zwrotki. Szkoda tylko, że zabrakło pomysłu na refren. Powtarzanie ciągle jednego zdania nie jest raczej szczytem formy zespołu. “The Adventures of Rain Dance Maggie” wybrane zostało pierwszym singlem z “I’m With You”. Uważam, że to całkiem trafna decyzja. Ten funkowo-rockowy kawałek pokazał fanom, czego mogą spodziewać się po nowej płycie Papryczek. Pozytywnej energii, melodyjnych utworów i… braku piosenek, które mogą stać się klasykami na miarę “Californication”. Do gustu przypadło mi nagranie “Did I Let You Know”. Spodobało mi się w nim głównie użycie trąbki. Jak niewiele potrzeba, by urozmaicić jakiś utwór. Co jeszcze zespół dla nas przygotował? Dynamiczne i szybkie “Goodbye Hooray”, charakteryzujące się dźwiękami pianina “Happiness Loves Company” oraz rockowe “Even You Brutus?”. Zamykający album utwór “Dance, Dance, Dance” nie wnosi do płyty nic nowego. Jest to po prostu zwykły, funkowo-rockowy kawałek, przy którym (wbrew temu, co mówi tytuł) nie potańczymy.

Na płycie nie zabrakło również momentów dla osób, które szukają czegoś spokojniejszego, mniej hałaśliwego. Taką propozycją w pewnym stopniu jest “Brendan’s Death Song”. Czemu w pewnym stopniu? Pod koniec dochodzi ostrzejsza muzyka, która nieco burzy ten melancholijny nastrój. Bardziej jednostajne, ale niestety przez to nudne, jest “Annie Wants a Baby”. Delikatniej i ładniej (a na pewno przyjemniej) jest w “Police Station”. Uważam, że to jeden z najlepszych utworów na “I’m With You”. Łagodniej Red Hot Chili Peppers grają też w “Meet Me at the Corner”. Świetnymi fragmentami w tym utworze są te, w których usłyszeć możemy kobiecy głos.

Ostatni studyjny album Red Hot Chili Peppers może nie sprawi, że natychmiast rzucę się na poprzednie pozycje w bogatej dyskografii tego zespołu, ale zostawił po sobie dobre wrażenie. Jest to po prostu przyjemny krążek, który sprawdzi się zarówno podczas wakacji jak i w chłodniejsze pory roku. Brak tu oczywistych przebojów, ale im częściej słuchamy piosenek przygotowanych przez Anthony’ego i spółki tym większa szansa, że jakiś refren zostanie nam w głowie na dłużej.

15 Replies to “#370 Red Hot Chili Peppers “I’m With You” (2011)”

  1. Kiedyś lubiłam ich słuchać ale teraz ich kawałki nie przypadają mi do gustu. Natomiast recenzja jest ciekawa i dowiedziałam się że dołączył ktoś do zespołu.

  2. Przyznam się, że usłyszałam o tym zespole bliżej – przeczytałam artykuł, jak jeden z nich przedawkował i umarł… Przykre.

    Uratujmy “Wieczorynkę”! Pierwsza część akcji na: RS.XX.PL 🙂

  3. Nie słucham ich zbyt często, z tej płyty znam chyba 2 piosenki. The Adventures of Rain Dance Maggie swojego czasu mi się podobało, ale szybko przejadło.

  4. Bardzo lubię “Dani California” i dlatego siegnę po album, z którego ta piosenka pochodzi. W radiu też słyszę często nowsze dokonania Papryczek i mimo że słychać, że się zmienili, mnie sie podoba 🙂 Pewnie kiedyś sięgnę i po ten album 🙂

  5. Chociaż faworytów mam sporo, RHCP to mój ulubiony zespół. Lubię ich za oryginalność, za nietypowe brzmienie. Panowie są naprawdę bardzo utalentowani, ale uważam, że na “I’m with you” nie pokazali wszystkiego, na co ich stać. W historii zespołu jest wiele lepszych płyt, ale na tą nie można też narzekać. Ogólnie krążek jest dobry.

Odpowiedz na „~JetAnuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *