#563 Mumford & Sons “Wilder Mind” (2015)

Brytyjski zespół Mumford & Sons, tworzony przez Marcusa Mumforda i spółkę, podbił świat dość niespodziewanie. Kto by się bowiem spodziewał, że grająca na co dzień folk rockową muzykę kapela spodoba się słuchaczom pod każdą szerokością geograficzną? Dwie pierwsze płyty grupy rozchodziły się jak ciepłe bułeczki i przyniosły zespołowi wiele nagród (w tym i Grammy za “Babel” – Album of the Year). Zmęczeni koncertowaniem Mumfordzi postanowili dwa lata temu udać się na zasłużoną przerwę. Chociaż przez jakiś czas działalność zespołu stała pod znakiem zapytania, nasze uszy cieszyć już może ich kolejne wydawnictwo. Ale czy na pewno nas zadowala?

Album “Wilder Mind” to zupełnie nowe rozdanie, zupełnie nowy początek. Wystarczy znać jedynie single Mumford & Sons, by bez trudu zauważyć zmianę, jaka zaszła w muzyce kapeli. To wciąż ten sam charyzmatyczny, nieźle śpiewający Marcus. To wciąż ci sami utalentowani muzycy i tekściarze. Ale, co przyjęłam z ogromnym smutkiem, już nie tak folkowi jak za czasów dwóch poprzednich płyt (gdzie jest banjo?!). Nad ich piosenkami nie czuwał już Markus Dravs. W studiu zastąpił go James Ford, który w przeszłości współpracował już m.in. z Arctic Monkeys, Florence + The Machine i Haim. Stanęło przed nim niesamowicie trudne zadanie – zaprezentowanie nam albumu, który przeskoczy pozostałe. “Wilder Mind” pod poprzeczką jednak się czołga. Aczkolwiek robi to ze sporą gracją.

Jedną z najlepszych premierowych piosenek Mumford & Sons zaprezentowali nam już na początku. “Tompkins Square Park” (nazwana na cześć jednego z parków w Nowym Jorku; warto dodać, że nikt tak brytyjskiej grupy nie kocha, jak Amerykanie) to ciekawie zaśpiewana, żonglująca napięciem kompozycja, która przede wszystkim zachwyca  instrumentalnym, ambientowym wstępem i zakończeniem – niczym z “Ghost Stories” Coldplay. Świetnie łączy się ona z kolejnym numerem – równie udanym “Believe”. Stopniowo rozkręcający się utwór przełamany zostaje mocnymi gitarami i perkusją, zmieniając się ze spokojnej piosenki w stadionowego giganta. Z balladowych rejonów nic nie wyrywa nas natomiast w “Monster”. Delikatna, łagodna, a przede wszystkim melancholijna kompozycja szybko podbiła moje serce. Polecić mogę także “Broad-Shouldered Beasts”, które razić niektórych może podniosłym nastrojem, ale stanowi mały pomost między nowymi Mumford & Sons a ich wcześniejszym, folkowym obliczem. Do gustu przypadła mi także gitarowa ballada “Cold Arms” (której inspiracje sięgają lat 60. ubiegłego stulecia) oraz klimatyczne “Hot Gates”.

A pozostałe utwory? Przelatują gdzieś obok, nie zostawiając po sobie żadnych wartych zapamiętania emocji czy wrażeń. Po prostu zapełniają miejsce, by “Wilder Mind” nie figurowało jako epka. Ciężko słucha się “The Wolf”, którego niezdecydowanie bardzo mnie irytuje. To bowiem taka piosenka, przy której można się poprzytulać, by za chwilę podskakiwać z całych sił. Ta zmiana rytmu lepiej rozegrana została w “Snake Eyes” i z początku bardzo cichym “Only Love”. Zespół oszczędza nas w tytułowym kawałku. “Wilder Mind” nieco zwalnia i pozwala rozkoszować się nielicznymi udanymi wstawkami gitary elektrycznej. “Just Smoke” w połowie spodobać by się mogło Hozierowi. Ciekawe, jak irlandzki artysta przyjąłby chóralny refren, który jest najmocniejszym fragmentem utworu.

Największym minusem nowego brzmienia Mumford & Sons jest jego przewidywalność. Smutne jest też to, że odchodząc od folkowych inspiracji grupa straciła jakąś cząstkę swojej indywidualności i osobowości. Niegdyś słysząc takie piosenki jak “The Cave” czy “I Will Wait” nie musiałam się głowić, jaki zespół je popełnił. A włączając cokolwiek z “Wilder Mind” tych przypuszczalnych kapel przez głowę przelatuje mi dużo. Aczkolwiek album ten nie jest wcale tak zły. Balladowe kompozycje zespołowi wyszły aż za dobrze. Wracać do całości często nie będę, ale koncertowy potencjał nowych kawałków Mumford & Sons chętnie bym przetestowała.

8 Replies to “#563 Mumford & Sons “Wilder Mind” (2015)”

  1. No tak, potencjał koncertowy utwory z “Wilder Mind” mają i zapewne będą brzmiały o wiele lepiej właśnie na festiwalach, ale nic po za tym. Wszystko brzmi zbyt przewidywalne, zbyt nijako jak na taki zespół. Może na następnej płycie będzie lepiej…

  2. Nie słyszałam najnowszych piosenek zespołu,ale rzeczywiście porównując z poprzednimi nagraniami,bardzo się zmienili.Muzyka dalej świetna,jednak utracili swoje najbardziej charakterystyczne cechy …

  3. Zgadzam się 😉 Miałam podobne odczucia po odsłuchaniu płyty i sama powiedziałam Roksanie, że moja recenzja byłaby jedynie trochę łagodniejsza. Największy minus to brak tego wyróżniającego się stylu (odwieczne pytanie- GDZIE JEST BANJO?!), ale oprócz tego płyta trzyma nie najgorszy poziom. Nie mogę wyprzeć się tego, że “Believe” utkwiło mi w głowie na dobre odkąd leci w radiu (zanim się przyzwyczaiłam to za każdym razem sprawdzałam shazamem co to za zespół…), a “Cold Arms” wywołuje jakieś poruszenie.
    Mimo wszystko do “Little Lion Man” i “I Will Wait” im daleko.
    A co do usłyszenia na żywo to zapraszamy na openera! Im więcej tym weselej! 😉

    Nessa

  4. Już miałam Ci to wcześniej powiedzieć – masz niesamowitą lekkość pisania dlatego bardzo przyjemnie się Ciebie czyta 😉 Tak trzymać! 🙂

Odpowiedz na „~michalo9846Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *