#630 Ed Sheeran “x” (2014)

Trzy lata po debiutanckim albumie “+” (z którego pochodzą takie przeboje jak “The A Team”, “Lego House” i “Drunk”) niepozorny Brytyjczyk Ed Sheeran podzielił się ze słuchaczami swoim kolejnym wydawnictwem. Wszyscy, którzy wówczas napisali ołówkiem przy jego nazwisku plusika, mają już okazję, by albo go zmazać, albo poprawić długopisem. Płyta “x” była jednym z najbardziej wyczekiwanych wydawnictw 2014 roku, umacniając tylko pozycję Eda na gwiezdnym firmamencie. O co tyle szumu?

“x” to album porządnie wyprodukowany. Chce sprawiać wrażenie skromnego i bezpretensjonalnego, lecz obok spokojnych, gitarowych piosenek otrzymujemy porcję mocnych przebojów (za które odpowiadają m.in. Pharrell Williams, Rick Rubin i Benny Blanco), które mogą budzić zazdrość innych gwiazd.

Ed chętniej niż na debiucie sięga po… hip hop. Rymowane momenty należą do najciekawszych i najbardziej zaskakujących chwil albumu. Sheeran nie potrzebuje spodni z krokiem w kolanach, złotych łańcuchów i masy wulgaryzmów, by poczuć się jak znajomy Eminema.

Pierwsza piosenka, “One”, każe nam myśleć, że Ed Sheeran pomnaża patenty, które przyniosły mu sławę kilka lat temu. To akustyczna, prosta kompozycja, która brzmi jak kołysanka. Myślę, że bez problemu mogłabym przy niej zapaść w sen. Nieco bogatszą melodią charakteryzuje się “I’m a Mess”. Szkoda jednak, że wykonanie starannej aranżacji odbiło się na emocjonalności tej kompozycji. Przeciętny początek wynagradza nam “Sing”. To już nie jest łatwy numer na gitarę akustyczną. To produkcja światowej klasy, której gitara tylko nadaje niezwykłości. Ed flirtuje z r&b, co znajduje swoje odbicie także w kolejnym numerze – “Don’t”. Czarne rytmy atakują nas także w wyprodukowanym przez Pharrella Williamsa timberlake’owym “Runaway” oraz najlepszej propozycji na płycie – hip hopowym (!), wciągającym “The Man”.

“Nina” to połączenie rytmicznych, rhythm’and’bluesowych melodii z akustycznym graniem, wspartym m.in. pianinem, które najbardziej zauważalne jest w refrenie. Piosenka jest koncertowym pewniakiem, która do klaskania zachęci całą publiczność. Popowe ballady “Photographs” oraz “Tenerife Sea” przypominają nam czasy albumu “+” i odkrywają wrażliwe oblicze muzyka. Do spokojnych nagrań należy także relaksujące “Bloodstream”. Warto poświęcić chwilę na przesłuchanie romantycznego “Thinking Out Loud” (jest to najpiękniejsza ballada na “x”) oraz smutnego, poruszającego temat straty “Afire Love”.

“x” to nie tylko płyta chwytliwych, ładnych melodii czy czystych wokali, ale i opowieści z życia Eda. Podoba mi się to, że artysta nie lawiruje i nie bawi się w przeróżne metafory, ale swoje historie wykłada jasnym, zrozumiałym językiem. O czym Sheeran tym razem śpiewa? Wspomina chociażby dziewczynę, która zdradziła go z jego najlepszym kolegą (“Don’t”). Opisuje efekty zażycia narkotyku (“Bloodstream”) i wraca pamięcią do chwili śmierci swojego dziadka (“Afire Love”).

Płyta “+” została przeze mnie dobrze oceniona, lecz jeśli ktoś by się zapytał, kiedy ostatni raz jej słuchałam, zareagowałabym w następujący sposób: hmm… poproszę inny zestaw pytań. “x” dość długo trzymałam z daleka od siebie, bo zawsze ze sceptycyzmem podchodzę do płyt, które zdobyły wielki rozgłos. Jednak o ile faktycznie takie “25” Adele jest przeceniane, tak drugi album Eda Sheerana trafia do mnie od pierwszej do ostatniej kompozycji. Zdobycie nowych kontaktów i rozszerzenie działalności o śmiałe zapożyczenia z muzyki r&b i hip hop wyszło Brytyjczykowi na dobre.

9 Replies to “#630 Ed Sheeran “x” (2014)”

  1. Wstyd się przyznać, ale często pomijam popularne albumy, zakładając, że mi się nie spodobają. Właśnie dlatego nadal nie przesłuchałam w całości żadnego albumu Adele, Eda Sheerana też nie… ale planuję zmienić to swoje nieładne podejście.

  2. Matko! Jak ja nie znoszę Sheerana. Taka męska odsłona Talor Swift. Nudne, wyzute z emocji, głupiutkie, radiowe, smętne pioseneczki. Gość jest dla mnie po prostu kompletnie nijaki. Takie niedorobione skrzyżowanie Jamesa Blunta i Passengera.

  3. “Don’t” ma zapożyczenia innej piosenki, ale nie podam Ci tytułu, bo nie pamiętam 😀
    Dzięki temu albumowi zakochałam się w Edzie. Nie ma nic fajniejszego, niż letni poranek, słoneczko, jazda na rolkach i “X” w uszach 🙂 “One” uważam za urocze, “I’m Mess” pokochałam i miałam niezłą fazę na ten utwór. Uwielbiam “Afire Love”. Właściwie nie ma utworu na płycie, którego bym nie lubiła. Jedynie “Thinking Out Loud” ma u mnie “najmniejszą” sympatię, ale nie zmienia to faktu, że lubię utwór. Swoją drogą Ed w książce stwierdził, że to jedyna radosna piosenka na jego płycie 🙂
    Cóż więcej będę pisać… na moim blogu jakiś czas temu opublikowałam swoją opinię.
    A dziś opublikowałam listę, nazwijmy “ulubionych” teledysków, które widziałam w zeszłym roku 🙂 Jeśli jesteś zainteresowana, zapraszam.
    A ja muszę w końcu skomentować poprzednie posty, bo wciaż mi wiszą na Pockecie z tagiem “skomentować” 😀 ale dziś chyba znów tego nie zrobię 😉

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *