#677 Enrique Iglesias “Enrique” (1999)

Jeszcze zanim Enrique Iglesias nawiązał znajomość z Pitbullem i wypuścił w świat takie przeboje jak “Bailando”, “Do You Know? (The Ping Pong Song)” czy “I Like It”, nagrywał albumy, które uczyniły go jednym z najważniejszych i najbardziej znanych latynoskich artystów. Trzy pierwsze krążki wokalisty (“Enrique Iglesias”, “Vivir” i “Cosas Del Amor”) przysporzyły mu fanów głównie w hiszpańskojęzycznych państwach, lecz to pierwszy anglojęzyczny materiał zebrany pod szyldem “Enrique” sprawił, że także na resztę świata zadziałał urok Hiszpana.

Będąc osobą, której postać Whitney Houston wciąż jest bliska, nie mogłabym zacząć inaczej, jak od piosenki “Could I Have This Kiss Forever”. Podobno Enrique i legendarna wokalistka nigdy w studiu nagraniowym się nie spotkali, ale nawet dzieląca ich odległość nie przeszkodziła w stworzeniu przyjemnego, utrzymanego w średnim tempie utworu, który jest ozdobą albumu. Dla fanów cyferek dodam, iż kawałek ten nieźle radził sobie na listach przebojów. Ciepło przyjęte (również przeze mnie) zostały także taneczne, niepozwalające ustać w miejscu “Rhythm Divine” oraz ogniste “Bailamos”. Przebojem (głównie, co ciekawe, w Polsce) było także “Be With You”. Mnie jednak ten inspirowany muzyką house i dance pop kawałek nie rusza. Dobre wrażenie robią za to lekko trącące banałem, ale niezwykle romantyczne kompozycje “I Have Always Love You” i “You’re My #1” oraz zahaczające o r&b, choć nie grzeszące specjalnie dobrym wykonaniem “Alabao”. Zaskakuje “Sad Eyes”. Co bowiem mogą mieć ze sobą wspólnego Enrique i… Bruce Springsteen? Chyba tylko te tytułowe smutne oczy. Iglesias dużo nie zmieniał, zostawiając ostatecznie pop rockową melodię i na chwilę zapominając o swoich korzeniach.

Po wydany u schyłku XX wieku album Iglesiasa sięgałam bez większych nadziei i oczekiwań. Jednak już pierwsze przesłuchanie obudziło pewne wspomnienia i przywołało uśmiech na mojej twarzy. Te dyskoteki w podstawówce! Bo płyta “Enrique” taka jest – hit na hicie hitem pogania. Te piosenki kiedyś naprawdę robiły furorę. A i dzisiaj mogłyby trafić na niejedną imprezową playlistę, nawet jeśli brzmią już nieco archaicznie. Pierwszy anglojęzyczny album Iglesiasa nie przynosi ambitnych utworów. W końcu nie każdy krążek taki ma być. Życzyłabym jednak na większej ilości numerów zachęcających do bailando do białego rana.

4 Replies to “#677 Enrique Iglesias “Enrique” (1999)”

  1. “Rhytm divine” i “Hero” to jedyne piosenki Iglesiasa, które w ogóle kojarzę, biorąc pod uwagę całą jego karierę. I nic więcej… Nawet pewnie nie umiałabym podać ich tytułów. Teraz się dowiedziałam, że “Rhytm divine” to największy (i najbardziej obśmiany) przebój Enrique, bo nigdy nie wiedziałam, jak ta piosenka się nazywa. Facet ogólnie rzecz biorąc jest mi kompletnie muzycznie obojętny.
    A jeśli chodzi o latynoskie klimaty, wciąż czekam na twoją recenzję jakiejś płyty Sel. 😉

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *