Relacja z koncertu Lilly Hates Roses

Nie miałam w planach uczestniczenia w jednym z tegorocznych jesiennych koncertów Lilly Hates Roses. Polski duet widziałam już na żywo przed rokiem, a w ciągu ostatnich miesięcy Kasia Golomska i Kamil Durski nie podzielili się z nami żadnymi nowymi utworami. To jednak nie miały być zwykłe koncerty. Lilly Hates Roses zostawili w spokoju swą ostatnią płytę “Mokotów” i wyruszyli w Polskę z albumem, który doczekał się już przydomków kultowy, przełomowy, legendarny.

Lilly Hates Roses gra The Smiths. Krótko, na temat. Który krążek brytyjskich pionierów indie rocka Kasia i Kamil postanowili przełożyć na swój język i skonfrontować z własną wrażliwością? Bez zaskoczenia – “The Queen Is Dead”. Wydawnictwo to świętuje w tym roku swoje trzydziestolecie, wciąż zdobywając wiernych fanów i pojawiając się systematycznie w zestawieniach najlepszych płyt lat 80., najważniejszych albumów XX wieku lub najznakomitszych wydawnictw w historii muzyki.

Pomysł duetu nie jest czymś nowym, bo bez trudu wymienić można kilku artystów, którzy swoją fascynację daną płytą postanowili przełożyć w cykl coverów. Tak zrobili m.in. Norah Jones i Billie Joe Armstrong (“Foreverly”) oraz Macy Gray (“Talking Book”). Na polskim podwórku z czymś podobnym się nie spotkałam, i szczerze powiem, że chciałabym, by Lilly Hates Roses zarazili tym innych wykonawców. Takie limitowane koncerty to nie lada gratka i okazja (to dla artystów),  by po raz setny nie maglować tych samych przebojów.

Szukaliśmy płyty, którą sami rozumiemy i będziemy mogli przekazać jak swoją własną – tak w jednym z wywiadów przed jesienną trasą mówiła wokalistka zespołu. Z tego zadania Lilly Hates Roses wywiązali się świetnie, bo obserwując ich na scenie poznańskiego klubu Pod Minogą można było zapomnieć, że mamy do czynienia z piosenkami, które nie wyszły spod ręki Kasi i Kamila. Nawet, jeśli utwory z ich własnych albumów pozbawione są tego rockowego pierwiastka. O tym, że to wciąż The Smiths, przypominała nam zawieszona z tyłu sceny płachta z pięknym zdjęciem z okładki “The Queen Is Dead”. Jak duet zapowiedział, tak zrobił – płyta wybrzmiała od otwierającego ją kawałka tytułowego do wpadającego w ucho, znanego “Some Girls Are Bigger Than Others”. Po drodze otrzymaliśmy jeszcze wspaniale wykonaną przez Kasię balladę “I Know It’s Over”, wokalny popis Kamila w “Frankly, Mr. Shankly” oraz zachęcające do pobujania się “There Is a Light That Never Goes Out”.

Minusem koncertu była jego długość, bo Lilly Hates Roses na scenie gościli mniej niż godzinę. Nie powinno to być jednak zaskoczeniem. “The Queen Is Dead” nie należy do najdłuższych wydawnictw. Zespół z powodzeniem ożywił królową, nie starając się za wszelką cenę wejść w buty Morrissey’a i spółki. Dla wielu osób piątkowy wieczór był sentymentalnym przypomnieniem kompozycji brytyjskiej formacji. Dla innych zaś pierwszym spotkaniem z ich twórczością. Jedni i drudzy nie powinni wyjść rozczarowani. Warto przekonać się na własne uszy, jak z legendą mierzą się młodzi polscy twórcy. Okazji dużo nie będzie, ale miejmy nadzieję, że Lilly Hates Roses na swoich kolejnych trasach między piosenkami “Mokotów” i “Youth” przypomną choć jeden cover.

SETLIST

The Queen Is Dead
Frankly, Mr. Shankly
I Know It’s Over
Never Had No One Ever
Cemetry Gates
Bigmouth Strikes AgainThe Boy With the Thorn in His Side
Vicar in a Tutu
There Is a Light That Never Goes Out
Some Girls Are Bigger Than Others

 

4 Replies to “Relacja z koncertu Lilly Hates Roses”

  1. Z tego co pamiętam, coś podobnego zrobili kiedyś Joanna Prykowska (z zespołu Firebirds) i Konrad Pawicki z piosenkami Nicka Cave’a. Ale właśnie sprawdziłem na Wikipedii, że było to w roku 2001, a więc dawno i szkoda, że nie nabrało większego rozgłosu. A Lilly Hates Roses jeszcze się przysłucham 🙂

    Dzięki 😀
    Bartek

Odpowiedz na „~bartosz-po-prostuAnuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *