#741 David Bowie “No Plan” (EP) (2017)

Nie bez wahania piszę o epce “No Plan” jako o prezencie, który David Bowie zrobił nam (sobie?) w dniu, w którym świętowałby 70. urodziny. Artysta nie miał okazji przekonać się, jak fani odbierają jego ostatni album “Blackstar”. Zmarł dwa dni po jego premierze. Wcześniej jednak – na słowo musimy uwierzyć współpracownikom Bowiego – zdążył zabezpieczyć słuchaczy, snując plany co do swoich pośmiertnych wydawnictw. Powiedzieć więc można, że tytuł “No Plan” jest dość ironiczny. David na pewno był muzykiem ekspresyjnym, wyrazistym i idącym często pod prąd. Obok tego szło jednak jego muzyczne zorganizowanie i niepozostawianie niczego przypadkowi. Jakkolwiek by to nie zabrzmiało, nawet śmierć go nie zmieniła.

“No Plan” epką jest dość skromną. Wokalista umieścił na niej jedynie cztery piosenki – trzy, które powstały podczas sesji nagraniowej do “Blackstar” i znaną kompozycję “Lazarus”, która ma już symboliczne znaczenie. Dziwnie się tego zestawu słucha, kiedy dopuszczam do siebie myśli, że mam przed sobą garść kawałków będących głosem człowieka, który przeszedł już na tamtą stronę, wysyłając nam sygnały zakodowane w tekstach i melodiach. Szczególnie wymownym utworem (obok, oczywiście, “Lazarus”) jest tytułowe “No Plan” – piosenka odznaczająca się posępnym klimatem, łzawą saksofonową wstawką i pełnym bólu wykonaniem, w której padają takie słowa jak There’s no music here (…) Am I nowhere now? (…) Here is my place without a plan. Numer miałby szansę zwyciężyć w konkursie na mój ulubiony moment epki, gdyby nie obecność mitycznego “Lazarusa”. O kompozycji tej pisałam już sporo, więc nie widzę sensu w powtarzaniu się*. Przyznam tylko, że kawałek wciąż budzi we mnie te same emocje. Pozostałe dwa utwory są spojrzeniem na bardziej rockowe melodie. Szczególnie świetnie wypada “Killing a Little Time” z intrygującym, choć sprawiającym wrażenie zabłąkanego, fortepianem. Warto wsłuchać się  w spokojniejszy love song “When I Met You”, będący miłosnym listem Bowiego do żony, która była przy nim do ostatnich chwil. Cudzej korespondencji czytać wprawdzie nie wypada, ale w tym przypadku ciężko się powstrzymać. Utwór zwyczajnie porusza, pozostając jednocześnie daleko od ckliwości i taniej sentymentalności.

Mini album “No Plan”, jak już wspomniałam, zebrał trzy piosenki, które na “Blackstar” się nie zmieściły, choć w sposób naturalny wpasowałyby się w nastrój tego wydawnictwa. Prezentując takie numery jak “Killing a Little Time” czy “No Plan”, David Bowie tylko udowodnił, że muzyka do końca zajmowała w jego życiu ważne miejsce. Podróż Ziggy’ego Stardusta końca więc nie dobiegła, jeśli mamy być przez długi czas zasypywani kolejnymi wydawnictwami (oby jak najwięcej z nich zawierało wcześniej niepublikowane nagrania). Tego można zazdrościć artystom – umierają, ale żyją wiecznie.

__________________________________________________

* Zainteresowanych odsyłam do recenzji “Blackstar” oraz ostatniej części zestawienia moich ulubionych piosenek 2016 roku.

7 Replies to “#741 David Bowie “No Plan” (EP) (2017)”

  1. Bowiego dalej słucham ze smutkiem i bólem, ale mam nadzieję, że kiedyś mi to przejdzie.

    To tak trochę w nawiązaniu do Twojego komentarza u mnie, bo mnie właśnie jeszcze dziwniej czyta mi się opis wydawnictwa, o którym sam wspominałem dwa miesiące wcześniej. Nie twierdzę nawet, że to źle, tylko właśnie tak – dziwnie.

    Miłego weekendu!

  2. Bowie był, jest i będzie mi kompletnie obojętny. Jego ostatni album przesłuchałam z ciekawości, nic mnie w nim nie powaliło, więc nie widzę sensu w sięganiu po resztę, bo dla mnie Bowie nadal pozostaje wcale nie wybitnym wokalnie, ale za to wizualnie przesadzonym dziwakiem. “Let’s dance” i na tym koniec.

Odpowiedz na „~Pożałowana WandaAnuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *