Brytyjska wokalistka Jessie Ware jest postacią, której nie da się nie lubić. Nie lansuje się w mediach, nie wywołuje skandali, ciężko pracuje na swój sukces i sprawia wrażenie osoby, której sława nie zmieniła ani odrobinę. Od latania po branżowych (i nie tylko) imprezach bardziej ceni sobie czas spędzony z rodziną, która w ostatnim czasie się powiększyła. Ware kilka miesięcy temu została mamą, a niedawno powitała na świecie swoje trzecie muzyczne dziecko – “Glasshouse”.
Kiedy słucham tegorocznego, pierwszego od 2014 roku wydawnictwa Jessie, w mojej głowie pojawia się myśl: jakże ona się zmieniła! Zaczynała od śpiewania u przedstawicieli brytyjskiej sceny klubowej (m.in. usłyszeć ją można było u SBTRKT i Jokera). Potem wydała swój własny, elektroniczno-soulowy, chłodny, powściągliwy krążek “Devotion” by dwa lata później zaprezentować się w bardziej mainstreamowej, podbitej tylko delikatnym elektro, popowo-rhythm’and’bluesowej wersji zatytułowanej “Tough Love”. Przyznam szczerze, że niezbyt chętnie wracam do poprzedniego albumu Brytyjki. Niby jest to płyta różnorodna i ładnie wykonana, ale dosyć nijaka. Przyzwoita, ale nic więcej. “Glasshouse” jest kolejnym rozdziałem. Cieplejszym, rozkosznym, uroczym. Robiącym z Jessie Ware gwiazdę szlachetnego, eleganckiego, niezwykle kobiecego popu.
Album otwiera kompozycja, która należy do najbardziej wyrazistych nagrań w katalogu Brytyjki. W “Midnight” – nagraniu łączącym soul lat 70. z nowoczesnym, wzbogaconym delikatną elektroniką popem – artystka raz chwali się skalą swojego głosu, by za chwilę przejść w szept. Piosenka całkiem mi się podoba, choć zupełnie blednie przy następnej trójce: “Thinking About You”, “Stay Awake, Wait For Me” i “Your Domino”. Pierwszy z utworów jest słodką power balladą, której melodię tworzą m.in. gitary. Drugi to pełna klasy, flirtująca z pościelowym r&b piosenka. W “Your Domino” miękkie wokale Ware nałożone zostały na subtelnie taneczny, inspirowany latami 80. bit. W tych trzech numerach Ware pokazała nam się z trzech różnych stron. Które utwory spodobały mi się równo mocno? Nie mogłabym nie wymienić tu “Selfish Love”, które nadal jest dla mnie niemałym zaskoczeniem. Łatwo chyba moje zdumienie zrozumieć – tak mocno przesiąkłam chłodem “Devotion”, że Jessie proponująca nam muśnięte hiszpańskim słońcem nagranie jawiła się jako muzyczny żarcik. Spóźnione prima aprilis. Tymczasem ta jej podróż do krainy latino wyszła bardzo stylowo*.
Do gustu przypadły mi także zostawione na samym końcu spokojne, kameralne “Last of the True Believers” o mglistej aranżacji i gościnnych chórkach Paula Buchanana, oraz akustyczne, osobiste “Sam”, które Ware potraktowała jako okazję do podziękowania własnej matce oraz zdradzenia, jak bardzo kocha swojego męża (I’ve been thinking about my husband, from seventeen the only love I’ve known, and I could place no one above him). Słabiej wypada pozostała piątka utworów. “Alone” sprawia wrażenie mniej przebojowej wersji “Midnight”. Balladowe “First Time”, ciche (do pewnego momentu) “Hearts”, zaśpiewane z wyczuciem “Slow Me Down” i “Finish What We Started”, w którym dziwaczna kakofonia dźwięków zabiła intymny klimat, są przyjemnymi, ale niezbyt zajmującymi kompozycjami.
Elektroniczno-klubowe początki Jessie Ware odchodzą na “Glasshouse” w zapomnienie. Dziś Brytyjka jest gwiazdą niebanalnego, dalekiego od tandety popu tworzonego z głową. Może i jej nowe piosenki nie wywołają rewolucji i nie zaskoczą słuchacza na każdym kroku, ale za to pogrzeszyć mogą pięknym klimatem. Te utwory naprawdę mają właściwości antystresowe. Słucham i robi mi się tak… błogo. Nadal jestem większą fanką “Devotion”, ale dziś takich piosenek jak “Stay Awake, Wait For Me” czy “Last of the True Believers” potrzebowałam bardziej.
Warto: Stay Awake, Wait For Me & Selfish Love
* Hiszpania do kwadratu – polecam sprawdzić hiszpańskojęzyczną wersję “Selfish Love” – “Egoísta”.
Przyznam, ze twórczość Jessie Ware jest dla mnie obca. Mam jednak w planach to nadrobić.
U mnie także Nowa recenzja. Zapraszam
scarlett95songs.blogspot.com
Do sięgnięcia po tę płytę zachęcił mnie singiel “Midnight”, który wpadł mi w ucho pomimo tego, że reprezentowany przez niego rodzaj muzyki nie jest moim ulubionym. Wcześniej nie miałem większej motywacji, aby zapoznać się z propozycjami od Jessie Ware, ale muszę przyznać, że kobieta ma ciekawy głos i muzyczną klasę.
Pozdrawiam i zapraszam na Dźwięki Wnęki 🙂
Niestety nie znam jej twórczości. Zapraszam na nowy post: http://magdalenatul.blog.pl.
Znam tylko single Jessie, a z tej płyty jedynie “Hearts”. Ale Twoja recenzja jest bardzo zachęcająco, więc prędko będę musiała nadrobić zaległości. 😀