#849 David Bowie “The Rise and Fall of Ziggy Stardust and the Spiders from Mars” (1972)

David Bowie przeszedł do historii nie tylko za sprawą masy przebojów oraz rewolucji, jakie swoją muzyką wywoływał, ale i wielu wcieleń, które towarzyszyły premierom kolejnych płyt. Tym pierwszym i najbardziej kultowym alter ego artysty był Ziggy Stardust – biseksualny muzyk z odległej galaktyki, który wraz ze swoim zespołem (The Spiders from Mars) przybywa na Ziemię, by zapobiec katastrofie. To właśnie jego historię na nuty Bowie przełożył na wydanym w 1972 roku albumie “The Rise and Fall of Ziggy Stardust and the Spiders from Mars”.

Zainteresowanie kosmosem w twórczości Brytyjczyka przewijało się niemalże od początku kariery. Jeszcze przed nastaniem lat 70. otrzymaliśmy niesamowite “Space Oddity” o Majorze Tomie, który zagubił się między gwiazdami, a dwa lata później na “Hunky Dory” znaleźliśmy epicką balladę “Life on Mars?”, którą traktować można jako zapowiedź ery Stardusta. Jaki jest ten czas Ziggy’ego? Po przygodach z kabaretowymi, folkowymi, hard rockowymi czy glam rockowymi klimatami (czasem przecinającymi się na jednym zestawie piosenek) David zdecydował się na rockową prostotę, otrzymując wydawnictwo, z którego nie wypada usunąć choć jednego punktu.

News guy wept and told us earth was really dying śpiewa Bowie w otwierającym album nagraniu “Five Years”. Ta prosta, choć zbudowana z wielu dźwięków (m.in. przewijają się tu gitara akustyczna, smyczki, perkusja) niby musicalowa kompozycja jest niesamowitym utworem dumnie rozpoczynającym całą opowieść. O ile numer ten cechuje podniosły, psychodeliczny nastrój, tak następujące po nim popowo-rockowo-jazzowe, stonowane “Soul Love” znacznie spuszcza z tonu, by płynnie przejść w ostrzejsze, acz urokliwe “Moonage Daydream”, w którym po raz pierwszy natykamy się na Ziggy’ego (przedstawiającego nam się takimi oto słowami: I’m an alligator, I’m a mama-papa coming for you, I’m the space invader, I’ll be a rock’n’rollin’ bitch for you). Na Ziemię kosmiczny wykonawca przybywa w orkiestrowo-glam rockowym, kołyszącym “Starman”. Kompletnym przeciwieństwem pierwszych utworów jest “It Ain’t Easy”, które brzmi surowiej, proponując nam blues rockowe granie i niesamowite chórki.

Drugą część wydawnictwa rozpoczyna balladowe, oparte na dźwiękach pianina, zahaczające o soul “Lady Stardust”, wykonywane przez Davida podszytym smutkiem głosem. Wraz z zadziornym numerem “Star” nadchodzi czterotrackowa seria najbardziej rock & rollowych kawałków na “The Rise and Fall of Ziggy Stardust and the Spiders from Mars”. Szczególnie wyróżnia się spośród nich punk rockowe, entuzjastyczne “Hang On to Yourself”. Wartymi uwagi piosenkami są także nie tak szalone, opowiadające o rozkwicie kariery tytułowego bohatera “Ziggy Stardust” oraz pełne energii “Suffragette City”. Zamykające krążek “Rock’n’Roll Suicide” spina cały album w klamrę, będąc orkiestrowym, pełnym emocji nagraniem o niepokojącym klimacie zbliżonym do “Five Years”. Nagranie jest słodko-gorzkim zakończeniem. Niby Stardust żegna się z nami, dokonując uprzednio większej rewolucji w muzyce niż życiach, ale w jego ostatnich słowach sporo jest nadziei i optymizmu (Just turn on with me and you’re not alone (…) Gimme your hands cause you’re wonderful).

Nagranie koncepcyjnej płyty wcale nie jest rzeczą łatwą. Stąd też długo trzymałam “The Rise and Fall of Ziggy Stardust and the Spiders from Mars” na dystans, nie do końca wierząc, że w ciągu zaledwie trzech miesięcy nawet ktoś taki jak David Bowie jest w stanie przygotować nie tyle dobre, co przemyślane, spójne wydawnictwo. Tym bardziej, że trzy poprzednie były zlepkiem wielu pomysłów i stylistycznych kierunków. “The Rise and Fall of Ziggy Stardust and the Spiders from Mars” jest najspójniejszym dziełem Bowiego, znajdującym balans między interesującymi, niebanalnymi melodiami a dźwiękami prostymi, naprawdę przystępnymi. Wokaliście udało się stworzyć wspaniałą rockową operę, którą polecić mogę każdemu.

Warto: Five Years & It Ain’t Easy & Rock’n’Roll Suicide

5 Replies to “#849 David Bowie “The Rise and Fall of Ziggy Stardust and the Spiders from Mars” (1972)”

  1. Mam słabość do tej płyty, uważam, że to ważny punkt w historii muzyki i każdy powinien kojarzyć z niej choć kilka kompozycji. Swego czasu naprawdę dużo słuchałam Starman, które w pewnym sensie mnie wzrusza i sprawia, że chcę się cofnąć w czasie i odśpiewać refren w tłumie koncertowym 😀
    Zapraszam do siebie,
    http://www.reckless-serenade.pl

  2. A ja nie jestem przekonana do tego albumu. Chociaż “Five Years”, “Starman” i “Rock’n’Roll Suicide” to dzieła wybitne, a “Suffragette City” jako ‘spoko’, to do reszty utworów w ogóle nie wracam.
    Pozdrawiam. 🙂

  3. Pingback: oli

Odpowiedz na „SzafiraAnuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *