Relacja z koncertu Beyoncé i Jay’a Z


Przed rokiem w Polsce gościła książęca para z Wielkiej Brytanii. W tym wpadł do nas duet, który cieszy się niemalże podobnym statusem. Beyoncé i Jay Z po latach promowania własnych wydawnictw (kolejno “Lemonade” i “4:44”) postanowili reaktywować projekt On the Run – trasę koncertową, na którą złożyły się solowe nagrania obu gwiazd i, co oczywiste, tworzone przez nie duety. 30 czerwca to wielkie przedsięwzięcie dotarło do Warszawy.

Ostatnie lata to czas, w którym na krystalicznym wizerunku Carterów pojawiło się sporo rys, a łączące ich uczucie zawisło na włosku. Co ciekawe para postanowiła swoje małżeńskie problemy rozpracować za pomocą piosenek. Można tu nawet mówić o osobliwej trylogii, której zwieńczeniem jest dopiero co wydana płyta “Everything Is Love”, będąca zarazem pierwszym wspólnym albumem Beyoncé i Jay’a Z. Nie ma chyba większego znaczenia ten niewielki zestaw piosenek, bo jeszcze ani razu fani nie usłyszeli na żywo choćby jednej premierowej kompozycji.

Można mówić, iż ani wokalistka, ani raper w ciągu ostatnich kilku lat nie mieli światowego przeboju, ale oboje są już na takim etapie kariery, gdzie zbieranie kolejnych numerów jeden przestaje być priorytetem. Potwierdzeniem ich popularności są koncerty. Na polski wejściówki rozeszły się w mgnieniu oka. Swój bilet zdobyłam cudem i choć nie miałam idealnego widoku na całą scenę, cieszę się, że mogłam uczestniczyć w naprawdę wyjątkowym widowisku.

Tak, lepiej określić się tego nie da. To nie był zwykły koncert. To był teatr przygotowany od pierwszej do (niemalże, o czym jeszcze wspomnę) ostatniej sekundy. Takiej sceny jeszcze nie widziałam. Na ogromnych, rozsuwanych ekranach wyświetlane były m.in. scenki, na których para nieco przybliża nam swoje zakulisowe życie. W głębi sceny, na kilkupoziomowym rusztowaniu, grał zespół. Dopełnieniem całości były dwa długie wybiegi, dzięki którym artyści mogli być jeszcze bliżej swoich fanów. Tymi wisienkami na torcie były zaś ognie, które co jakiś czas jeszcze bardziej rozgrzewały atmosferę, oraz ruchomy fragment sceny, który od warszawskiego koncertu z pewnością wywołuje w piosenkarce sporo stresu.

Z Beyoncé i Jay’em Z polscy fani spędzili ponad dwie godziny. Para (dosłownie) zjechała na scenę trzymając się za rękę. W dalszej części koncertu ich kontakt był ograniczony, aż do wspaniałego pojednania przy dźwiękach coveru “Forever Young” (refren wyśpiewany przez cały stadion – magia) oraz symbolicznego “Perfect Duet”. Na całe wydarzenie złożyło się ponad trzydzieści kompozycji, choć, zaznaczyć trzeba, mało która odegrana została w całości. Zarówno Knowles, jak i Jay Z upodobali sobie skakanie po utworach i wybieranie z nich najbardziej efektownych partii. Podczas zaledwie paru nagrań byli na scenie razem (m.in. “Holy Grail”, “’03 Bonnie & Clyde”, “Upgrade U”, “Deja Vu”). Większą część koncertu wypełniały ich solowe popisy. I chociaż bilet nabyłam dla samej Beyoncé, której na co dzień zdarza mi się słuchać znacznie częściej niż Jay’a Z, to właśnie jej mąż okazał się być tym mocniejszym ogniwem tego duetu. Jego piosenki (m.in. “Dirt Off Your Shoulder”, “Fuckwithmeyouknowigotit”, “Run This Town”) nie wpadają może szybko w ucho, ale podczas koncertu zachęcały mnie do ruszenia się z miejsca bardziej niż niejeden numer wokalistki. W samej postawie rapera mniej było także wystudiowanych, zagranych ruchów. U Beyoncé zaś naturalność przyćmiona została przez starannie dopracowane pozy, gesty . Wyglądało to oczywiście niesamowicie (szczególnie pokaz girl power przy mieszance “Run the World (Girls)” i “Formation”), ale mnie najbardziej zachwyciła w balladzie “Resentment”, kiedy kucnęła na jednym z wybiegów i pozwoliła, by jej mocny, piękny głos po prostu nas zahipnotyzował.

Polscy fani występ Carterów zapamiętają z pewnością na długo, ale podejrzewam, że i sami zainteresowani jeszcze długo myślami będą do niego wracać. Nie tylko dzięki wielu dowodom sympatii (baloniki, kartki z napisami love), ale technicznym problemom. Podczas medley’u “Forever Young” i “Perfect Duet” para ponownie wybrała się na przejażdżkę ruchomą sceną i… utknęła w połowie. Coś nie zadziałało, coś się zacięło i mogliśmy obecnością obu cieszyć się kilka chwil dłużej. A już szczególnie Beyoncé, bo artystka dość długo przekonywana była przez współpracowników do zejścia po drabinie. I to chyba była najprostsza do odtworzenia w domu choreografia, jaką Knowles tego dnia nam zaprezentowała.

SETLISTA

Holy Grail
Part II (On the Run)
’03 Bonnie & Clyde
Drunk in Love
Dive / Clique
Dirt Off Your Shoulder
On to the Next One
Fuckwithmeyouknowigotit
Flawless / Feeling Myself
Naughty Girl
Big Pimpin’
Run This Town
Baby Boy
Mi Gente / You Don’t Love Me (No No No)
Bam
Hold Up / Countdown
Sorry / Me, Myself & I
99 Problems
Ring the Alarm
Don’t Hurt Yourself
I Care / 4:44
Song Cry
Resentment
Family Feud
Upgrade U
Niggas in Paris
Beach Is Better
Formation
Run the World (Girls)
Public Service Announcement
The Story of O.J.
Deja Vu
Show Me What You Got / Crazy in Love
Freedom
U Don’t Know
Forever Young / Perfect Duet

© zdjęcia pochodzą z oficjalnej strony Beyoncé

9 Replies to “Relacja z koncertu Beyoncé i Jay’a Z”

  1. Hm, patrząc na setlistę, czy też jej długość, odnoszę wrażenie, że chyba bym się trochę znudził, tym bardziej, jeśli to piosenki Jaya wypadały lepiej. W sumie chyba Twój opis mi wystarczy 😉

  2. Z setlisty znam zaledwie kilka utworów. Nie przepadam ani za Beyonce, ani za Jayem, ale takie widowisko to jednak musi być świetne przeżycie.
    Zapraszam na nowy wpis – po-sluchaj.blogspot.com
    Pozdrawiam 🙂

  3. Może i Beyonce i Jay-Z nie należą do artystów, których darzę sympatią, ale takie wypasione show w wykonaniu kogoś innego to bym obejrzała.
    U mnie nowy wpis, zapraszam i pozdrawiam. 🙂

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *