#868 Florence + The Machine “High As Hope” (2018)

Trzy lata minęły jak jeden dzień. Fani nie wytrzepali do końca brokatu po open’erowym koncercie, a kwiatki wykorzystane do stworzenia kolejnej porcji wianków nie zdążyły wydać ostatniego tchnienia. Florence Welch ponownie zaprogramowała swoją maszynę, wróciła na scenę (zaliczając, a jakże, przystanek w Polsce) i wydała nową płytę. Wydawnictwo górnolotnie zatytułowane “High As Hope” wjechało na sklepowe półki pod koniec czerwca bieżącego roku. Długo jednak zbierałam się do jej przesłuchania. Drogi moje i Florence rozeszły się trzy lata temu i bałam się, że “High As Hope” jeszcze bardziej nas od siebie oddali.

“How Big, How Blue, How Beautiful” nie zachwycało. Do całości kompletnie nie chce mi się po latach wracać. W płycie brakowało mi tej niezwykłości i dzikości, którą charakteryzowały się nagrania z “Lungs” oraz elegancji, którą wprowadził album “Ceremonials”. Muszę jednak przyznać, że pojedyncze tracki (m.in. “St Jude”, “What Kind of Man”, “Various Storms & Saints”) są wspaniałą ozdobą dyskografii brytyjskiej kapeli. “How Big, How Blue, How Beautiful” charakteryzował koncertowy rozmach. Tegoroczne wydawnictwo jest jego odwrotnością.

O “High As Hope” sporo mówi fotografia zdobiąca krążek. Welch, wyglądająca w tej pastelowej sukience i kwiatkiem w dłoni bardzo niewinnie, zdaje się zapowiadać porcję swoich najbardziej osobistych kompozycji. A także, czym zaskoczył mnie już pierwszy singiel zapowiadający album (“Sky Full of Songs”), niespotykanie cichych, wycofanych, kameralnych. Utwór ten jest, obok “Big God”, moim ulubionym momentem wydawnictwa. Najbardziej podobają mi się w nim jego wiosenny nastrój i piękne harmonie. Jego przeciwieństwem jest wspomniane “Big God” – nagranie może i o dość banalnym tekście (you keep me up at night, to my messages, you do not reply, you know I still like you the most przywodzą na myśl wyznania nastolatki XXI wieku a nie dojrzałej kobiety), ale intrygującej, surowej, filmowej melodii, na którą złożyły się takie instrumenty jak gitara basowa, smyczki czy saksofon. Niby dzieje się wiele, ale cała piosenka prowadzona jest z głową.

I to byłoby tyle, jeśli chodzi o kompozycje, które mocniej mną wstrząsnęły. Co oczywiście nie znaczy, że pozostała część “High As Hope” to nagrania słabe i nie warte uwagi. Podobać się mogą bowiem takie piosenki jak delikatnie rozkręcające się w połowie (gitara elektryczna!), chłodne “June”; rytmiczne, oparte na niespiesznej grze bębnów “South London Forever”; balladowe, w końcówce atakujące patetycznymi zagrywkami godnymi ery “Ceremonials” “Grace” czy wpadająca w ucho “Patricia” będąca hołdem dla Patti Smith (you’ve always been my North Star) i jednocześnie najbardziej szalonym punktem czwartego albumu Maszyn. Zachwycić potrafi także subtelne, eleganckie “The End of Love” – powiedziałabym nawet, że żaden inny utwór na “High As Hope” nie atakuje emocjami tak jak ten. Warto sięgnąć także po oszczędny finish krążka – “No Choir”. Najmniej do gustu przypadły mi “Hunger” i “100 Years”. Oba są kawałkami, z jakimi łatwo skojarzyć twórczość Florence i spółki. Niczym nie zaskakują.

Nie tak okazała jak “Ceremonials”, bardziej oswojona niż “Lungs”, emanująca większym kobiecym wdziękiem niż “How Big, How Blue, How Beautiful”. “High As Hope” jest nowym rozdziałem dziesięcioletniej historii Florence + The Machine. Znacznie skromniejszym i mniej oczywistym. Mniej tu refrenów, które z Welch śpiewać będzie cała publika. Nad całością unosi się raczej poetycki duch. Ponownie jednak brytyjski zespół oddal w moje ręce płytę, którą trudno mi polubić. Ciężko w kontekście twórczości Florence + The Machine mówić o ewidentnie złym wydawnictwie, ale to kolejna płyta sygnowana nazwą Maszyn, przy której wzruszam ramionami. I znów wracam do “Lungs”.

Warto: Big God & Sky Full of Song

9 Replies to “#868 Florence + The Machine “High As Hope” (2018)”

  1. No właśnie! Mam dokładnie te same odczucia. Przesłuchałem album trzy razy i z każdym kolejnym odsłuchem wzruszenie ramion było co raz częstsze. Największą bolączką tego krążka jest brak wyrazistości. Nie ma tu ani jednego singla, który chwytałby porządnie za serce, skłaniał do wzruszeń i gorzkiej melancholii lub po prostu brał za nogi. Ta płyta choć bardzo się stara, jest średnia. Zdecydowanie bardziej leżą mi poprzednie wydawnictwa.

    Pozdrawiam!
    https://songarticles.wordpress.com/

  2. Nigdy nie byłem wielkim fanem Florence, ale spodziewałem się trochę większego “hype’u” przy okazji tego wydawnictwa. Tymczasem mam wrażenie, że nawet fani tym razem zawiedli. Płyta jest poprawna, tak samo jak wszystkie poprzednie. Dla mnie, jak do tej pory, wyróżnia się tylko “Big God”, no ale to ja – patrz pierwsze zdanie 😉

    Pozdrowienia + zapraszam na nowy wpis.

    http://bartosz-po-prostu.com

  3. Znam 3 poprzednie płyty Florence + The Machines i chociaż niby patrzę na ten zespół z sympatią, to jednak nieustannie mam wrażenie, że wciąż czegoś mu brakuje. Podobnie było kiedy posłuchałam singli z High As Hope. Na razie się za ten album nie zabrałam, chociaż pewnię w końcu się zmuszę, żeby móc jakkolwiek się o nim wypowiedzieć.
    Pozdrawiam,
    http://www.reckless-serenade.pl

  4. Mam ogromne zaległości, jeśli chodzi o ostanie premiery, wliczając w to Florence. Niewiele mnie zachęca, żeby sięgnąć po tę płytę. Słyszałam tylko “Hunger” i w sumie jest okej, ale w zasadzie… nic poza tym.
    Zapraszam na nowy wpis – po-sluchaj.blogspot.com
    Pozdrowienia 🙂

  5. Fajnie, że wspomniałaś o okładce, przypomina mi ona stare winyle z lat 70.. i jest według mnie najlepszą od czasów “Lungs”. Nasze ulubione kawałki się nie pokrywają, ja bardzo lubię “100 Years” i “Hunger”.
    U mnie to samo, zapraszam i pozdrawiam. 🙂

Odpowiedz na „ScarlettAnuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *