The mercy seat is waiting and I think my head is burning and in a way I’m yearning (…) and I’m not afraid to die śpiewał Nick Cave w latach 80., wcielając się w postać zbrodniarza skazanego na śmierć na krześle elektrycznym. Trzy dekady później podobna egzekucja zainspirowała duet The Black Keys. Na okładce jego dziewiątej studyjnej płyty widnieje elektryczne krzesło, a tytuł “Let’s Rock” jest niczym innym jak tylko ostatnimi słowami kryminalisty*, który przed rokiem skazany został na śmierć. Mrocznie? Kontrowersyjnie? Ani przez chwilę.
Ciężko w to uwierzyć, ale od premiery poprzedniego albumu The Black Keys minęło już pięć lat. “Turn Blue” podzieliło słuchaczy, i chociaż początkowo chwaliłam ten krążek, dziś sięgam jedynie po dwa utwory z niego (“Weight of Love” i “Fever”). Dan Auerbach (wokal, gitara) i Patrick Carney (perkusja) poczuli się w trakcie jego promocji wypaleni i zgodnie przyznali, że potrzebują od siebie odpocząć. Nie zrobili sobie jednak wakacji od muzyki. Auerbach wydał drugi solowy album, założył grupę The Arcs i wspomógł innych muzyków. Carney także zajął się produkcją cudzych wydawnictw. W 2018 ich drogi ponownie się przecięły, co zaowocowało płytą “Let’s Rock”.
Otwierająca album kompozycja “Shine a Little Light” sporo mówi nam o kierunku nowego wydawnictwa The Black Keys. Wciąż króluje prosty blues rock. Nadal refreny są bezwstydnie przebojowe. Ponownie panowie robią wędrówki do minionych dekad, szczególnie przywiązując się do lat 60. i 70. Łatwiej chwyta się mnie jednak “Eagle Birds”, które odznacza się fajnym, żwawym rytmem. Świetnie wypada southernowy singiel “Lo/Hi”, który ma szansę stać się kolejną signature song w dyskografii kapeli. Do lepszych momentów płyty należą także takie numery jak “Walk Across the Water”, “Get Yourself Together”, “Go” oraz “Fire Walk with Me”. Pierwszy z utworów jest może trochę przaśny, ale za to niezwykle nastrojowy. “Get Yourself Together” to dobra dawka bluesa z delty Mississippi z gościnnymi odwiedzinami chórku. “Go” po prostu wpada w ucho i odznacza się letnią atmosferą (koniecznie obczajcie teledysk!). Ostatnia z piosenek ciekawie przechodzi z wyluzowanych zwrotek do ostrzejszego refrenu. Co jeszcze przygotowali dla nas Patrick z Danem? Po prostu niezłe gitarowe kawałki, o których pojedynczo ciężko powiedzieć coś więcej. Jeśli jednak szukacie wpadających w ucho refrenów, wasza uwaga powinna skierować się w stronę “Tell Me Lies” i romantycznego “Sit Around and Miss You”.
Długo muzyka The Black Keys wędrowała po obrzeżach, ciesząc się zainteresowaniem niewielkiej grupy słuchaczy. Przełomem okazało się być nawiązanie współpracy z Danger Mousem w 2008 roku. Duet zrobił z nim cztery płyty, które wypełnione były potencjalnymi hitami. Wystarczy wspomnieć tu takie nagrania jak “Lonely Boy”, “Tighten Up” czy “I Got Mine”. I chociaż stery “Let’s Rock” przejęli Dan i Patrick, postanowili kontynuować przygodę z bardziej radiowym, wygładzonym brzmieniem. Uwielbiam surowość i nieperfekcyjny charakter ich pierwszych albumów, ale i z obcowania z nową muzyką Czarnych Klawiszy można czerpać przyjemność. “Let’s Rock” zyskuje z czasem i może stać się waszą ulubioną płytą tegorocznych wakacji**.
Warto: Lo/Hi & Go
* Mowa o Edmundzie Zagorskim, który w listopadzie 2018 roku stracony został za podwójne morderstwo.
** Konkurencji na razie brak, chyba że chcecie dostać depresji od “Anima” Thoma Yorke’a.
Po okładce pomyślałabym, że to jakiś album z lat 70.. Załączone przez Ciebie kawałki są fajne, ale przesłuchałam ich bez większego entuzjazmu.
U mnie nowy wpis, zapraszam i pozdrawiam. 🙂
Dla mnie wszystkie albumy The Black Keys brzmią tak samo. W przypadku “Let’s Rock” wytrzymałam do połowy, wszystko zlewało mi się w jeden utwór.
Zapraszam na nowy wpis i pozdrawiam 🙂
Kto wie, może po nią sięgnę…
Nowy post, zapraszam
http://scarlett95songs.blogspot.com/
To wszystko brzmi bardzo podobnie do siebie. Jako pojedyncze single brzmi naprawdę solidnie i chce się tego słuchać, ale po kilku z rzędu przesłuchanych singlach zaczyna nudzić.
Pozdrawiam!